Widziane z okna, przeczytane i usłyszane (99E)

I. Bywa tak w codzienności naszego życia, że narzekanie bierze górę nad innymi sprawami i wydarzeniami, które mają w nim miejsce. Nic nas nie cieszy, a raczej wszystko złości, mamy „wieczne” niedostatki uśmiechu na twarzy, strapionych min olbrzymią ilość. Czy naprawdę nic dobrego nas nie spotyka? Czy życie tak się na nas „uwzięło”, że tu i teraz poddaje nas ciągłemu sprawdzianowi? Możliwe, że osoby doświadczone przez depresję, tak wszystko widzą. Ale ci z nas, którzy uważają siebie za zdrowych, może w natłoku zajęć i różnych spraw, tych dobrych i radosnych spraw nie dostrzegają. Jesteśmy zbyt mocno skupieni na sobie, na swoim bólu, problemach. Kiedy dzisiaj schodziłem na ścieżkę spacerową znajdującą się nad jeziorem, przywitał mnie siedzący na brzegu łabędź. Zbyt moją obecnością się nie przejął, ale jego widok mnie ucieszył. Potraktowałem to, jako mały prezent na rozpoczęcie dnia.
Wiem, że nie wszyscy rano udają się na taki spacer wokół jeziora, raczej podążają do pracy. Muszą trochę postać w korkach samochodowych, ale kiedy zaczniemy uważniej przyglądać się pewnym wydarzeniom w przeżywanym dniu, zauważymy w nim także wiele dobra. Może będą to małe jego okruszki, takie jak uśmiech drugiej osoby, zostaniemy zaproszony do wjazdu na drogę. W pracy owe „dzień dobry”, „cześć”, będzie inaczej – cieplej – brzmiało. Kiedy będzie w nas mniej narzekania, wtedy zobaczymy więcej dobra. Inaczej zaczniemy patrzeć na mijany świat i żyjących w nim ludzi.
Od paru dniu „oddaje” się oglądaniu filmu „Sthisel”. To serial o ortodoksyjnej żydowskiej rodzinie mieszkającej w Jerozolimie. Bardzo pouczające dla nas chrześcijan jest w nim to, że oni wszystkie wydarzenia i sprawy odnoszą do Pana Boga, te trudne też. W codziennym zachowaniu, słowach, jest bardzo dużo słów podziękowania Bogu Stwórcy. Mamy tam poczucie humoru, dystans do siebie. Chyba takiej postawy nam brakuje, ale mamy za to dużo w sobie pretensji. To sprawia, że zamiast dziękować Panu Bogu, my ciągle zrzędzimy i narzekamy.
Przed nami ostatnie dni maja, który zbytnio ciepłem i słońcem nas nie rozpieszcza. Ale tego, co powinno nas napełnić dobrym samopoczuciem, radością, łagodnością, w każdym kolejnym przeżywanym majowym dniu, było i jest trochę. Nawet malutki – ale piękny ptak – może rozradować nasze serce i oczy. Nie wspominając już o dużym łabędziu, pływającym po dywickim jeziorze.

II. Dzisiaj Dzień Matki! Nie złożyłem życzeń mojej mamie, bo już od ponad czterech lat nie żyje. Ale pamięć o niej jest we mnie nadal mocna i żywa. Nie może być inaczej, była dla mnie ważną osobą. Ten dzisiejszy dzień to dobra okazja, aby inaczej spojrzeć na życie, trud, poświęcenie matek dla swoich rodzin, dzieci. Czasami smutne bywa to, że to ich zabieganie nie jest doceniane przez najbliższych. Chociaż domownicy obficie korzystają z ich pracy.
Mimo takich czasami bolesnych wniosków, to chyba znaczna większość z nas docenia obecność matek w swoim życiu. Widzimy to wszystko co robią, jak się starają, troszczą, pamiętają i cieszą z tego, że wszystko u nas dobrze się dzieje. Właśnie ten Dzień jest okazją ku temu, aby to wszystko co one robią w życiu, zobaczyć i docenić. Nie chodzi tu tylko o wręczenie jakiegoś prezentu, kwiatów, ale zrozumienie i docenienie ich roli w życiu rodzinnym, także społecznym i państwowym. Po prostu trzeba głośno powiedzieć, że są niezastąpione!
Wiem, że czasami niektóre dzieci mają kłopot z dogadaniem się ze swoją matką. Zaakceptowaniem osobowości, trudnego charakteru, przez co dochodzi do nieporozumień, konfliktów. Niestety bywa i tak, że trwają one latami. Co z tym zrobić? Jaką znaleźć drogę, aby to zmienić? Może przede wszystkim trzeba zwracać uwagę na to co łączy, a nie co oddziela. Zacząć rozmawiać o tym co jest nam bliskie, wspólne. Ważna cechą jest także obopólna wyrozumiałość.
Zachęcam zatem czytelników tego tekstu do patrzenia na życie otwartymi i kochającym sercami i oczami. Patrząc na swoje matki, starajmy się tą miłością każdego dnia je obdarzać.

III. Kończy się miesiąc maj. W liturgii Kościoła w tym dniu przypada święto Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny (31 maja). Ewangelia opisuje jej wyprawę do krewnej Elżbiety (zob. Łk 1,39-56). Idzie pomagać, ale także zanosi tam małego Jezusa, który wzbudza zachwyt u krewnej, ale także u nienarodzonego jeszcze Jana Chrzciciela. Radość przepełnia to spotkanie, z tej doświadczonej radości rodzi się hymn „Wielbi dusza moja Pana”.
Patrząc na nasze życie, także i innych osób wierzących, chyba możemy powiedzieć, że brakuje nam czasami tak przebiegających spotkań – radosnych. „Mijamy” się gdzieś ze znanymi nam osobami. Aby później oddać się narzekaniu, osądzaniu, podejrzewaniu, że ktoś dobrze nam znany przed nami ucieka. Jaka jest tego przyczyna?
Maryję idącą do Elżbiety prowadzi Boża łaska, głęboka wiara, prowadzi ją malutki Jezus. My kiedy wybieramy się w podróż starannie oglądamy mapy, czytamy najlepsze przewodniki. Jadąc gdzieś samochodem włączamy GPS, aby nie tracić czasu na szukanie drogi. W tym względzie bywamy bardzo przezorni. Jednak przechodząc przez różne drogi i ścieżki, spotykając się z innym ludźmi, takiego przygotowania nam brakuje. Nie przygotowujemy naszych serc, myśli, nie wprowadzamy tam pokoju, radości, łagodności, która tym spotkaniom może nadać ewangeliczną jakość. Po prostu, brakuje nam często bliskości z Panem Jezusem. To przecież On wywołał ten rodzinny entuzjazm i radość, który tak pięknie opisał św. Łukasz Ewangelista.
Prawdziwie przeżywana wiara, to życie z Panem Jezusem, to bycie w Jego obecności. Chwile modlitwy w każdym dniu życia są czymś wyjątkowym, ale na tym bycie z Nim nie powinno się kończyć. Jego obecność, miłość, ma nas prowadzić wszędzie, pomagać w dokonywaniu wyborów. Tak jak miało to miejsce w ziemskim życiu Jego Matki Maryi.

Ks. Kazimierz Dawcewicz