Widziane z okna, przeczytane i usłyszane (94)

I. Często słyszymy zachętę, abyśmy żyli zgodnie z wolą Bożą! Mamy zgadzać się z wolą Bożą! Przyjmować wolę Bożą! Starać się ją zrozumieć, aby dobrze wypełnić swoje powołanie i zadania jakie Pan Bóg nam wyznaczył. Kiedy jednak spytamy się różnych osób: jak rozumieją wolę Boża i jak ją sobie wyobrażają? To najczęściej słyszymy, że wola Boża, to ciężar, to ból, to umartwienia różnego rodzaju jakie Pan Bóg zsyła na człowieka. Czy tak jest naprawdę? Czy realizowanie woli Bożej ciągle boli człowieka?
Jeżeli odmawiamy każdego dnia modlitwę, której nas nauczył Pan Jezus, wtedy spotykamy się z wolą Boża: „Ojcze nasz, który jesteś w niebie […] bądź wola Twoja”. Jakie mamy o niej pojęcie my? Pewne wskazania znalazłem, czytając książkę włoskiego zakonnika. „Odpowiedź jest często zaskakująca! Zdajemy sobie sprawę, że bardzo często nieświadomie łączymy wolę Bożą ze wszystkim, co nieprzyjemne, bolesne, co stanowi próbę, konieczność rezygnacji, wyrzeczenie, ze wszystkiego, co w taki czy inny sposób może być widziane jako ograniczające wolność i indywidualny rozwój. Tak jakby Bóg był nieprzyjacielem wszelkiego świętowania, radości, przyjemności. A Przecież w Nowym Testamencie wola Boża nazywana … (Ef 1,9; Łk 2,14) „dobra wola”, życzliwość. Niech się dokona we mnie, Ojcze, Twój plan miłości” (Raniero Cantalamessa, Nasz wiara, Kraków 2017, s. 90-91).
Mam nadzieję, że zacytowane przez mnie słowa, komuś z nas pomogą w innym spojrzeniu na „wolę Bożą”. Właściwe jej zrozumienie związane jest także z tym, abyśmy na nowo podjęli trud poznania Pana Boga. Bo jeżeli w naszym myśleniu o Nim zamiast miłości, będzie panowało myślenie, że jest On sędzią, wymagającym Ojcem, a nie Bogiem kochającym nas, to zawsze wola Boża będzie kojarzyła się nam z czymś nieprzyjemnym, bolącym, ograniczającym naszą wolność.
Chyba warto jeszcze raz podjąć prace nad zmianą obrazu Boga. Nie powielajmy jako osoby wierzące – jako chrześcijanie, błędów wielu współczesnych osób odchodzących od Kościoła, niewierzących, którzy mają wypaczony obraz Boga. Nie poznali Go, dlatego tak źle o Nim myślą i mówią.
Ze stron tych rozważań wiele razy płynęła zachęta do czytania Pisma świętego, do pochylania się nad Ewangelią. Nie po to zachęcałem i nadal zachęcam do czytania, aby tylko intelektualnie poznawać i znać Ewangelię. Mamy czytać po to, aby jeszcze lepiej poznać Jezusa Chrystusa Syna Bożego – naszego Boga i Pana! Pamiętajmy, że ten kto Go poznaje, odkrywa także prawdziwy obraz Boga naszego Ojca. Boga, który jest miłością! Wtedy też realizowanie woli Bożej zacznie nam sprawiać radość, przyjemność!

II. Po co są rekolekcje? Pouczająca jest odpowiedź chłopca na Mszy świętej niedzielnej z udziałem dzieci: aby chodzić do kościoła! Czy tylko po to, wybieramy się na rekolekcje? Jedziemy gdzieś, aby w nich uczestniczyć? Odpowiedzi na te pytania zapewne znajdziemy więcej. Przecież wystarczy aby każdy z nas zagłębił się w siebie – w swoje serce, a wtedy i my znajdziemy wiele różnych odpowiedzi: po co są rekolekcje?
W takim razie po co są rekolekcje? Mają daną wspólnotę parafialną przygotować do świąt, to kolejna odpowiedź. Ale wracam do tej odpowiedzi, naszego małego parafianina. Bo w tym stwierdzeniu, że rekolekcje to chodzenie do kościoła, tkwi dużo prawdy. Trzeba przyjść do kościoła, czy też dać się zaprowadzić, aby usłyszeć Słowo Boże. Aby zobaczyć, że także inni ludzie, nadstawiają uszy, aby jeszcze raz usłyszeć co ma im do powiedzenia Pan Bóg! Może te przyjście to także przypomnienie sobie – kim jestem? Kim dla mnie jest Pan Bóg, do którego coraz rzadziej mówię: „Ojcze nasz”.
W takim razie rekolekcyjne chodzenie do kościoła, to także czas ewangelizacji, nawracania się. Przemieniany życia, w którym kulminacyjnym punktem jest sakrament pojednania. Sakrament spotkania z Bogiem Ojcem, który z miłosierną miłością pochyla nad człowiekiem, przytula go do serca i leczy rany jakie zadało mu życie.
„Jestem pierwszy raz w tym kościele”! To słowa dziewczynki ze Szkoły Podstawowej w Dywitach, która właśnie przyszła do kościoła na rekolekcje. Ktoś postronny słysząc takie wyznanie mógłby się zdenerwować. Ale okazało się, że jest ona nową mieszkanką naszej Parafii. Warto zatem wspomnieć, że bycie w kościele, zwiedzanie kościołów w czasie różnych wyjazdów, może być dobrą lekcją chrześcijaństwa. Amerykański trapista Tomasz Merton wspomina w książce „Siedmiopiętrowa góra”, że zainteresowanie chrześcijaństwem, katolicyzmem, nastąpiło w czasie jego pobytu w Rzymie. Zwiedzał w Wiecznym Mieście kościoły, zatrzymywał się przed różnymi arcydziełami sztuki. Wzbudziło to w nim zachwyt, ale także zwróciło jego myśli w stronę Pana Boga.
Dlatego warto pamiętać, że z tego stwierdzenia „trzeba będzie chodzić do kościoła”, może zrodzić się coś wielkiego i pięknego. Nawet jeżeli początki są naznaczone pewnym „przymusem”.

III. Leży przede mną zielona książeczka nosząca tytuł „101 Litanii”. Nie trzeba chyba tłumaczyć czym są litanie, ale warto może przypomnieć ich wartość w życiu religijnym człowieka. Obecnie bardzo mocy akcent kładzie się na czytanie i medytowanie Słowa Boże. Ze wszech miar jest to właściwa i piękna inicjatywa, trzeba ją popierać jak tylko się da!!! Trzeba zachęcać siebie, abyśmy znajdowali czas na codzienne czytanie rozmyślanie słów Ewangelii. Mówiąc o tym, chciałbym także wskazać, aby przy tej sposobności nie uśmiercić innych form codziennej modlitwy. Aby w imię nowoczesności nie odłożyć do lamusa tego, co przez wieki kształtowało ducha katolickiego.
Taką modlitewną formą – piękną – jest zwyczaj odmawiania litanii. Jest ich bardzo dużo, ta książeczka mówi o 101, ale chyba kolejne wydania mówią już o większej liczbie. Przy całej zachęcie do modlenia się słowem Bożym czy to własnymi słowami, zachęcam nadal do ich odmawiania. Nie rezygnujmy z nich w imię religijnego „postępu”, o którym tak dużo się obecnie mówi. Przecież można usłyszeć czy przeczytać słowa: „to co stare jest stare, i trzeba to za wszelką cenę zmienić, a nawet odrzucić”. Nie jest to do końca dobrze przemyślane zachowanie i rozwiązanie, które może tylko zaszkodzić kościelnej wspólnocie.
Trzeba zatem pamiętać, że proponując komuś nową formę modlitwy, nie może wytrącać „starej”. Nie można jej zohydzać, wmawiając, że teraz nastał czas oświecenia. Bo jeżeli ktoś nie odnajdzie się w modlitwie Słowem Bożym, pozostanie bez jakiejkolwiek modlitwy. Zostanie pozostawiony bez broni w walce ze złym duchem. Tak nie postępuje żaden mądry duchowy dowódca!
Wreszcie pamiętajmy, że w rozwoju życia duchowego, każdy z nas przechodzi przez różne trudne duchowe doświadczenia. Może zdarzyć się przecież tak, że nie będziemy w stanie nic z siebie wydobyć, nic powiedzieć. Wtedy otwarcie tej książeczki i odmawianie Litanii, wniesie do naszego serca tak potrzebą ochłodę, rosę! Może wreszcie się okazać, że przez pewien czas, litanie staną się jedyną formą modlitwy, jaką możemy zanosić do Pana Boga, czy do Pana Jezusa.
Dlatego nadal zachęcam, aby z sympatią i miłością patrzeć na książeczki, które zawierają różne litanie. A co najważniejsze, zapraszam do ich odmawiania!!!

ks. Kazimierz Dawcewicz