I. Czekając na obiad oglądnąłem przez chwilę fragment polskiego filmu (z 1979) „W słońcu i deszczu”. Był to pierwszy odcinek, pokazywał „zjazd” dzieci. Przyjechały na wezwanie ojca, który szykował się na śmierć. Oczywiście po spotkaniu z ojcem, kolejna scena ukazana przez reżysera, to stypa po pogrzebie. Doszło tam do wypowiedzenia swoich finansowych oczekiwań, bo przecież wszyscy chcieli coś dostać, uważali, że im się należy. Ale nie tym konfliktem chcę się teraz zająć, ale przygotowaniem owego gospodarza do spotkania ze śmiercią. Kiedy wszyscy usłyszeli dzwonek ministranta, oznajmiający, że zbliża się ksiądz z Najświętszym Sakramentem, „zacny” gospodarz mówi: „teraz pozwólcie mi się pojednać z Bogiem, no jeżeli mi się to nie uda, to przynajmniej pojednam się z proboszczem. Przecież toczy się walka o życie wieczne”. Najmłodszego syna prosi, aby wypuścił ze stajni konie, niech biegają po podwórzu. Tym samym mają zakłócić ciszę, aby proboszcz zbyt dobrze nie usłyszał wszystkich grzechów – dodaje.
Dostrzegamy w zachowaniu tego człowieka pewną życiową mądrość, zgodę na to, co za chwilę ma się wydarzyć. Ciekawe jest także stwierdzenie, w którym oznajmia, że chce pojednać się z Panem Bogiem, ale też i z proboszczem. Chyba było im nie po drodze, jednak nie chciał odejść z tego świata niepogodzony. Owe zachowanie – gest pojednania – staje się wezwaniem dla wielu osób bardzo trudnym. Nagromadzone przez lata naleciałości pewnych urazów, kłótni, może i zazdrości sprawiają, że trudno jest nam z niektórymi osobami znaleźć wspólny język. Jeżeli do tego dołożymy długi czas trwania w takim stanie, wtedy pojednanie staje się nie lada wyzwaniem.
Mimo wszystko bohater tego odcinka filmu, potrafił z tym jakoś sobie poradzić. Nie znam stanu duszy i serca czytelników tego tekstu, ale chyba się nie pomylę, jeżeli powiem, że każdy z nas nosi w sobie pewne urazy do innych osób. Uczucie złości na innych ludzi bywa naszym częstym towarzyszem, pamiętamy słowa wypowiedziane w gniewie, przeróżne oskarżenia skierowane w naszą stronę. Trochę przez całe życie tego się uzbiera. Wielu z nas nie wie, co ma z tym trudnym bagażem zrobić. Niby o tych urazach zapominamy, wydaje się nam, że darowaliśmy naszym winowajcom. Ale niespodziewanie pewnego zwykłego dnia, to wszystko powraca, przypomina ze szczegółami taką czy inną sytuację.
Jak mamy w takich doświadczeniach się zachować? Jaką przyjąć strategię? Papież Grzegorz Wielki w komentarzu do Księgi Hioba tak napisał: „Bywa wszakże i tak, iż dusza wytrwale czyni dobro, a jednak zostaje wyszydzona przez ludzi; dokonuje zdumiewających rzeczy, a spotkają ją zniewagi. Toteż, jeśli na skutek pochwał mogłaby zwrócić się ku temu, co zewnętrzne, dotknięta niesprawiedliwością, zwraca się ku swemu wnętrzu i tym bardziej umacnia się wewnętrznie w Bogu, im bardziej na zewnątrz nie doznaje wsparcia. Całą nadzieję pokłada w Stwórcy i pośród szyderstw i zniewagi wzywa Tego, który wie wszystko. Tak więc dusza człowieka poniżonego staje się tym bliższa Bogu, im odleglejsza jest od ludzkich pochwał. Chętnie oddaje się modlitwie i przez utrapienia zewnętrzne staje się sposobniejszą do rozumienia rzeczywistości wewnętrznej.
Dlatego słusznie powiedziano: „Ten, kto został wyśmiany przez swego przyjaciela, tak jak ja, będzie wzywał Boga, a On Go wysłucha”. Kiedy źli ludzie stawiają zarzuty dobrym, tym samym wskazują, jakiego świadka swych czynów powinni szukać. Człowiek dotknięty przykrością, a oddany modlitwie, właśnie dlatego doświadcza dobroci Bożej, iż na zewnątrz pozbawiony jest ludzkich pochwał.
Podkreślić należy słuszność uzupełnienia: „jak ja zostałem”. Są bowiem ludzie, którzy doznają wprawdzie wzgardy ludzkiej, ale nie znajdują posłuchu u Boga. Jeśli bowiem wzgarda jest karą za popełnione nieprawości, to jest rzeczą oczywistą, iż z takiej wzgardy nie wyniknie żadna zasługa”.
Zwrócenie się w stronę Pana Boga, oddanie się modlitwie sprawia, że mimo doznanych krzywd i urazów, potrafimy „szybko” odzyskać wewnętrzny pokój. Warto o tych radach pamiętać, aby w tym zranionym stanie serca i ducha, nie uciec w ciągłe wewnętrzne dyskutowanie ze sobą. Rozrywanie już zagojonych ran jest niebezpieczne, bo sprawia, że żyjemy z ciągłą infekcją.
Nie czekajmy na śmierć, aby dopiero wtedy pojednać się z naszymi winowajcami. Obojętnie kto to jest, szukajmy okazji tu i teraz do zgody.
II. Siłą nośną chrześcijaństwa jest miłość! Mamy kochać Pana Boga, i jak uczy nas sam Pan Jezus, mamy kochać bliźniego jak siebie samego. To pragnienie, aby być samemu kochanym, a także aby kochać innych ludzi, każdy z nas w swoim sercu nosi. Jednak codzienność życia pokazuje, że tak do końca w tym dziele miłości dobrze się nie spełniamy. Bo przecież po tym świecie chodzą ludzie, którzy darzą nas przeróżnymi uczuciami. No i my różną gamę uczuć okazujemy innym. Nie wszystkich darzymy sympatią, można nawet powiedzieć, że są tacy, których odpychamy od siebie. Ale to jeszcze nie wszystko, życie pokazuje, że „ciągniemy” za sobą też nieprzyjaciół.
Dlatego kiedy słyszymy słowa Pana Jezusa, że mamy kochać naszych nieprzyjaciół, to te słowa nie wzbudzają w nas wielkiego entuzjazmu. Raczej czujemy pewne niezrozumienie tego „żądania”. Ale jako uczniowie Chrystusa powinniśmy sobie uświadomić, że Jego nauczanie często jest sprzeczne z powszechnie panującymi poglądami (zob. Mt 5,43-48).
„Miłujcie waszych nieprzyjaciół”. Aby zrozumieć wagę tych słów, najpierw powinniśmy się przyznać, że w naszym życiu też istnieją takie relacje. Zewnętrzne „piękno”, które zbudowaliśmy wokół siebie sprawia, że niezbyt chętnie chcemy do tego się przyznać. Ale jeżeli tego nie zrobimy, to ukrywanie tych uczuć może tylko je pogłębić. Sprawić, że wejdą one jeszcze głębiej, tym samym mocniej zakorzenią się w naszym sercu, a wtedy trudniej będzie sobie z nimi poradzić.
Strach przed mówieniem o naszych nieprzyjaciołach, bywa wywołany także tym, że ponieśliśmy już wiele porażek na tym polu. Chcieliśmy to zmienić, ale po pewnym czasie odkryliśmy, że stoimy w miejscu. Czy robiliśmy coś nie tak – pytamy? Może to nie dla nas, będziemy musieli z tą porażką żyć – mówimy pod przysłowiowym nosem. Nie do końca z tymi wnioskami wypada się zgodzić. „Wola miłowania naszych nieprzyjaciół nie zakłada natychmiastowej przemiany naszych uczuć. Rany psychiczne i duchowe goją się nieraz długo. Tylko Ojciec może je uzdrowić do końca” (Krzysztof Wons SDS).
To dobre i właściwe wskazanie, które powinno zachęcić nas abyśmy z ufnością każdego dnia, stawali przez Panem Bogiem. W szczerej modlitwie, przedstawić Mu imiona naszych nieprzyjaciół. On zna każdego z nas do samej głębi, zna też naszych wrogów – nie wypada ich zatem ukrywać. I co jeszcze jest ważne, On także ich kocha! Prośmy o doświadczenie Jego miłości, która będzie leczyć nasz ból, zranienia jakie zadali nam nasi nieprzyjaciele. Pamiętajmy też o tym, że Pan Jezus nas zachęca, aby miłość i życzliwość nie ograniczały się tylko do wybranej garstki osób.
III. Podczas porannego spaceru (środa), zauważyłem, że na różne sposoby wykorzystujemy dany nam ten poranny czas. Można spotkać osoby z różańcem w ręku, ze słuchawkami na uszach – w ręku trzymają telefon, czegoś o porannej porze słuchają; spotkamy rowerzystów, którzy szybko pojawiają się i znikają. No i wreszcie od początku maja, są „wszędzie obecni” wędkarze. Dlaczego o tym piszę? Chcę pokazać, że jako ludzie różne nosimy w sobie potrzeby. Różnorodność w korzystaniu z uroków otaczającego nas świata mocno jest wpisana w nasze istnienie.
Obecnie korzystając z wyjść nad jezioro, do lasu, na pola, stajemy się obserwatorami ptasiego, zwierzęcego, … życia. W ten świat wchodzimy także i my, aby go podziwiać, zachwycać się nim, modlić się przy śpiewie ptaków. Przyglądać się porannej kąpieli kaczek, przyglądać się wędrującym i ślimaczącym się ślimakom. Taki świat spotykamy, w takiej rzeczywistości świata przyrody teraz się obracamy.
Spacerując wokół jeziora, przez chwilę zastanawiałem się nad naszą różnorodnością. Chcę także dodać, że były to zachowania dobre, każdy z nas czegoś tam szukał. Zdrowia, „złapania” świeżego powietrza, chcieliśmy rozruszać kości, odmówić różaniec. Wreszcie nasycić swój słuch śpiewem ptaków.
Przenosząc opisane zachowania na sferę życia religijnego, można powiedzieć, że współczesność objawia też wielką różnorodność w traktowaniu spraw wiary i relacji do Pana Boga. Rozpoczynając od osób głęboko wierzących, przechodzimy później przez wszystkie różne „wierzę, ale …”, aż zatrzymujemy się przy tych, którzy stanowczo mówią NIE Panu Bogu. Niestety takich osób, które „wyzbyły” się duchowych pragnień wciąż przybywa. Będziemy coraz częściej spotykali różne osoby, które powiedzą, że to co religijne i nadprzyrodzone, całkowicie ich nie interesuje. Osobom wierzącym, słuchającym takich słów, pozostają najczęściej pytania: czy możemy takim ludziom w jakiś sposób pomóc? Jak można skierować ich pragnienia na Pana Boga?
Pewną pomocą dla osób, które straciły wyższe duchowe pragnienia, powinno być dobre przeżywanie wiary przez współczesnych uczniów Pana Jezusa. Pokazanie jej naszym życiem, powiedzenie co pięknego zdziałał Pan Bóg, kiedy otworzyliśmy nasze serca na Jego miłość. Jak ciągle je zmienia, ciągle przemienia, aby jaśniały blaskiem ewangelicznej prawdy. Takie świadectwo życia pociąga i zachęca do spotkania z Panem Jezusem. Rozmowa jest ważna, pouczanie jest potrzebne, ale życie radami i wskazaniami Chrystusa jest w tym dziele „budzenia z duchowego snu” najważniejsze!
ks. Kazimierz Dawcewicz