I. Wiadomościami, które ciągle są powtarzane w programach telewizyjnych i radiowych, to relacjonowanie konfliktu jaki „wybuchł” między Polską a Izraelem. Czego on dotyczy? Paru zdań zapisanych w nowelizacji ustawy o IPN, które mówią, że nie można nazywać obozów zbudowanych w czasie drugiej wojny światowej na terenie Polski okupowanej przez Niemców: „polskimi obozami zagłady”. Sprawa niby oczywista, bo wiadomo, że te obozy wymyślili i budowali Niemcy, wiadomo kto w nich zabijał uwięzionych tam ludzi. Ale dla wielu dziennikarzy, redakcji gazet i stacji telewizyjnych w pewnych częściach świata, nie jest to wcale aż tak oczywiste. Rząd polski w imię obrony i szacunku dla wszystkich Polaków, którzy stali się ofiarami działań wojsk i rządu III Rzeszy niemieckiej, chce takiemu nazewnictwu i myśleniu przeciwdziałać.
Słuchając różnych wypowiedzi ze strony izraelskiej, postronny obserwator może czuć się mocno zaskoczony ich reakcją. Jednak trzeba pamiętać, że przez ostatnie lata, w Izraelu uczyniono z holokaustu Narodu Wybranego swoistą religię. Żydów dzielą poglądy polityczne, społeczne, wizja państwa, ale łączy ich pamięć pomordowanych i zagazowanych w obozach zagłady. Czy także jeszcze po zakończeniu działań wojennych. Trzeba to uszanować, mając także świadomość, że już za samo bycie żydem można było być zabitym.
Jednocześnie sami Żydzi powinni pamiętać, że w czasach II wojny światowej, śmierć poniosło wielu ludzi, którzy nie byli z nimi spokrewnieni. Dla żyjących rodzin ofiar działań wojennych, śmierć ojca, matki, babci, …, jest tak samo bolesna jak dla obecnie żyjących przedstawicieli Narodu Wybranego.
Problemem niezgody pozostaje też odpowiedzialność Polaków za to, co wydarzyło się w czasie wojny i po niej. Większość naszych rodaków zachowała się właściwie, ale trzeba jasno i otwarcie mówić, że byli też i tacy, którzy na nieszczęściu Żydów się wzbogacili. Pewną udokumentowaną grupą są szmalcownicy, robiący interesy na ukrywających się osobach w różnych miejscach, czy przebywających w gettach. Broniąc prawdy o polskich bohaterach, trzeba przyjąć ze smutkiem prawdę o nie bohaterach, o ludziach nikczemnych, których nie brakowało i którym dobrze się wtedy wiodło.
Jak to się wszystko skończy? Kto odpuści w tych dyplomatycznych przepychankach? Wiadomość z ostatniej chwili: Prezydent RP podpisze nowelizację do ustawy IPN, która zostanie też skierowana do Trybunału Konstytucyjnego. Czy to skończy dyskusję, dojdzie do jakiegoś porozumienia? Śmiem twierdzić, że raczej nie, trwałego porozumienia tak szybko nie będzie. Czytając prasę można przecież przeczytać, że ta ustawa została wykorzystana przez izraelską opozycję, do ataku na obecny rząd Izraela. A niektórzy polscy dziennikarze i publicyści widzą w tym zamieszaniu, zalążek dyskusji o zwrot mienia pożydowskiego w Polsce.
II. Kościół, do którego należymy i tworzymy, to diecezja, która podzielona jest na dekanaty, w skład których wchodzą parafie. To właśnie w parafiach toczy się życie duchowe, tutaj udzielane są sakramenty, prowadzona jest praca duszpasterska. Można chyba powiedzieć, że wszyscy katolicy mają z nią jakiś związek. Jedni bardziej systematyczny, inni świąteczny, a inni raz do roku spotykają się ze swoim proboszczem w czasie kolędy. Tym co teraz dodaje żywotności i barwności życiu w parafiach są wspólnoty, działające w jej ramach. Wywołują one różne opinie, uczucia, które pokazują, że jednym ich obecność je na rękę, inni są nastawieni na ciągłe nie! Trzeba jednak przyjąć ich obecność i zawsze pamiętać, że wspólnoty działają w ramach parafialnego duszpasterstwa, a nie na własną rękę.
W takim razie co powinno być znakiem rozpoznawczym parafii, ruchów i wspólnot w niej obecnych? Pewne podpowiedzi znajdujemy w wywiadzie jakiego udzielił kardynał Gerhard L. Muller, w opublikowanej książce „Raport o stanie nadziei” (Warszawa 2017). Ważne jest abyśmy pamiętali – mówi kardynał – że chrześcijaństwo nigdy nie uznawało podziału chrześcijan na klasy, jakby istniało niewielu wybranych, mniejszość doskonałych (…) Chrześcijaństwo zawsze przyznawało, że istnieją różne prędkości i intensywności życia chrześcijańskiego. Chcę przez to powiedzieć, że grupy, które w ramach parafii czy ruchy prowadzą intensywne życie duchowe, w żadnym wypadku nie powinny ulegać pokusie oddzielenia się od reszty, stanowiąc jakby kościelną arystokrację w stosunku do tych, którzy zachowują większy dystans. Swoje zaangażowanie powinni postrzegać jako łaskę dla innych, nie coś czym mieliby się chlubić.
Nieomylnym znakiem płodności wspólnoty jest miłość – nie przemijające uczucie, ale miłość, która dojrzała i tym samym stała się cnotą, to znaczy nawykiem nabytym poprzez kształcenie polegające na wielokrotnym powtarzaniu pewnych określonych działań, co rozwija zdolności czynienia dobra i czynienie dobrze tego, co uczynić należy.
Innymi cnotami właściwymi twórczej mniejszości byłyby z pewnością te, które umożliwiają zachowanie jedności: zaufanie, poczucie przynależności, radość, hojność, uznanie otrzymanych darów w nadmiarze, wdzięczność, odpowiedzialność za wspólną pracę, za tworzenie wspólnoty. Twórczą mniejszość możemy dostrzec tam, gdzie żywa jest gościnność i akceptacja różnorodności, nie tylko efektu getta, mentalności oblężonej twierdzy czy okopu.
Wreszcie – wspomina ksiądz kardynał – cnotami wspomnianej mniejszości są również cnoty właściwe temu, co twórcze, takie jak: śmiałość, wspaniałomyślność czy pokora, która uznaje wielkość Boga (s. 212-213).
Zacytowane powyżej słowa, są dobrym wskazaniem dla tych wspólnot, które borykają się z wyborem właściwej drogi. Kręcą się można przysłowiowo powiedzieć, jak pies wokół własnego ogona. Te słowa mogą stać się wskazaniami i podpowiedzeniami do przeprowadzenia rachunku sumienia, który danej wspólnocie pomoże dostrzec źródła duchowego wzrostu, dobrego owocowania.
Pisząc te słowa, świadom jestem, że wspólnoty nadal będą wywoływały różnorodność uczuciową w naszych myślach i sercach. Niektórzy stojąc z daleka będą gorszyli się ich ludzką i duchową małością, będą wyszukiwali błędy i niedociągnięcia. Jednak zachęcam, aby starać się w nich zobaczyć ludzi, którzy podjęli pracę nad sobą, wezwanie do bycia bliżej Pana Jezusa. Można przecież powiedzieć, że zaryzykowali bycie ośmieszanym, wytykanym palcami, choćby przez tak zwanych „porządnych” katolików.
Istnienie wspólnot w parafiach jest znakiem działania Ducha Świętego, dlatego też ci, którzy je tworzą nie powinni się lękać wszelkich słów krytyki. Jest ona potrzebna, bo pomaga zobaczyć siebie z innej nie zawsze dobrej strony. Mimo tych naszych ale, jeżeli zależy nam na dobru Kościoła, to rozumiemy potrzebę ich istnienia. Prośmy zatem o serca wspaniałomyślne dla nas katolików, abyśmy „pozwolili” się wyrwać z błogiego – duchowego leniuchowania i krytykowania innych – a wreszcie sami podjęli „ryzyko” pójścia za wezwaniem Jezusa. Wezwanie do osobistego nawrócenia!
III. W teologi duchowości uknuto stwierdzenie „herezja czynu”. W ten sposób chciano pokazać, że całkowite oddanie się pracy, nie do końca należy uznać jako zachowanie dobre, przez które człowiek chwali Pana Boga. Przecież ci, którzy narzekają na brak czasu na modlitwę – bo ciągle pracują – używaj jej jako środka zastępującego codzienną modlitwę. Ale czy tak jest naprawdę?
„W jaki sposób praca fizyczna może być modlitwą? Jest modlitwą, kiedy nie tylko pracujemy naszym rękami, ale także sercem, to znaczy, kiedy praca zbliża nas do wszystkiego, co stworzył Bóg, i do ludzkiego powołania, jakim jest praca na ziemi Bożej.
Duchowe czytanie także powinno wypływać z serca. Powinno ułatwiać nam bezpośredni kontakt z Bogiem, który objawia nam się w Piśmie Świętym, w żywotach świętych i w przemyśleniach teologów.
Kiedy praca fizyczna i duchowe czytanie przestaje być modlitwą, a stają się tylko sposobem, by zarabiać pieniądze albo się rozwijać intelektualnie, wtedy tracimy czystość serca, jesteśmy podzieleni, już nie jesteśmy oddani tej jednej sprawie i nie mamy tego jednego celu na względzie” (Henri J.M. Nouwen, Dziennik z klasztoru trapistów, Warszawa 1987, s. 114-115).
Przeczytane słowa pokazują nam drogę, którą powinniśmy pójść, jeżeli chcemy zamienić naszą pracę w modlitwę. Praca rękami ale także sercem, zbliża do Pana Boga. Zbliża do dzieła stworzenia, które wyszło z rąk naszego Pana. Taką pracę można uznać za modlitwę, chociaż trzeba pamiętać, że nie jest to automatyczne zwolnienie z codziennych chwili przebywania przed Bogiem w ciszy swojego serca. Mając ręce złożone, czy trzymające choćby Biblię.
„Herezja czynu”, to określenie powstałe w latach siedemdziesiątych dwudziestego wieku. Miało katolików żyjących w tamtych czasach uświadomić, że można Pana Boga chwalić nie tylko klęcząc i wypowiadając przeróżne słowa, ale wykonując swoimi rękami najprzedziwniejsze prace. Codzienność tamtych lat pokazała i nasze czasy to pokazują, że praca najlepiej wykonywana nie zastąpi modlitwy w jej klasycznym ujęciu. Jeżeli myślimy o autentycznym duchowym rozwoju i wzroście, to szukajmy izdebki, zamknijmy drzwi i tam się módlmy (zob. Mt 6,6) Mimo tych wskazań, uczyńmy wszystko aby praca, którą wykonujemy naszym rękoma, dotykała też naszego serca. Wtedy każdego dnia będziemy autentyczniej zbliżali się do tego wszystkiego co stworzył Pana Bóg. Tym samym wszelkie nasze działanie stanie się też modlitwą.
ks. Kazimierz Dawcewicz