Widziane z okna, przeczytane i usłyszane (74d)

I. Przed chwilą miałem spotkanie – bardzo krótkie – z trzecią klasą szkoły Podstawowej w Dywitach. Pani katechetka, przyprowadziła je do kościoła. Stała przede mną roześmiana grupa dzieciaków, dużo z nich pochodziło z Kieźlin. Przy czwartym czy piątym zdaniu rozmowy, wyrywa się chłopiec, który oznajmia: „teraz powiemy księdzu, jak mamy na imię”. No i rozpoczęło się wyliczanie imion: „Natalia, Julia, Danusia, Halinka, Piotr, Karol, …” Stało się to bardzo szybko, a dzieci przedstawiały się księdzu z uśmiechem na twarzy. Piszę o tym dlatego, że nam dorosłym takiej bezpośredniości w spotkaniach z innymi ludźmi, często brakuje. Możliwe, że jako dzieci zachowywaliśmy się podobnie, ale teraz życie narzuciło nam przeróżne ograniczenia. Tak duże, że nawet nie chcemy się uśmiechnąć do mijanych osób.
Skąd wzięły się takie zachowania? Dlaczego tyle w nas dystansu do innych ludzi? Można w skrócie powiedzieć, że życie nas takimi uczyniło. Różne trudne doświadczenia, zawiedzenia związane z relacjami międzyludzkimi, pozostawiły takie ślady: dystansu, postawionych zasieków, ucieczki w swoje cztery ściany, zamknięcia się za wysokim płotem. Można by mnożyć te negatywne zachowania, ale chyba najważniejsze jest to, aby spróbować coś z tym zrobić, aby takie zachowania zmienić.
Pierwszą ważną sprawą jest to, aby odnowić w sobie relację z Panem Bogiem. Bo nasze negatywne doświadczenia sprawiają także, że zaczynamy szukać winnych zaistniałej sytuacji. Przez mały moment oglądałem dzisiaj (w poniedziałek), fabularny film. Pokazywał przeżycia kobiety, która dowiedziała się, że jest chora na nowotwór. Stojąc przytulona do swojego męża mówi: „winię siebie za ten stan, winię swoje ciało, no i winię też Pana Boga, że jestem chora”. Winnych takich stanów, może być dużo, jak przeczytaliśmy – Bóg jest jednym z nich. Dlatego starajmy się, takie nastawienie zmienić. Spróbujmy zacząć się modlić, zacznijmy czytać słowo Boże, wróćmy do systematycznej praktyki sakramentalnej. Kiedy nastąpi zmiana obrazu Boga, kiedy odnajdziemy Go jako kochającego nas Ojca, wtedy z upływem czasu, nasze negatywne uczucia zaczną zamieniać się w bardziej przyjazne innym ludziom.
Kolejnym elementem uzdrowienia i odzyskiwania radości życia, jest naprawa relacji najpierw z osobami nam najbliższymi. A później krok po kroku z resztą osób, które są nam „nieprzychylne”. Ocieplenie tych relacji, zobaczenie, że wokół nas jest więcej przyjaciół niż wrogów, przynosi psychiczną i duchową ulgę. Zrzucamy wtedy z siebie kamizelkę kuloochronną, sami też przestajemy „strzelać” złymi słowami, spojrzeniami, do innych ludzi.
Patrząc na nasze życie, warto też zgodzić się na to, że od czasu do czasu, nasze uczucia będą nas bolały. To znaczy, że obok radości, pokoju, uśmiechu, który płynie z głębi naszego serca, będziemy doświadczali ich przeciwieństw. Tak wygląda życie, nie należy tragizować, ale w miarę spokojnie nauczmy się je przyjmować. Pozwólmy pobyć im z nami, w ich towarzystwie wytrwale wykonujmy swoje obowiązki. Może warto z poczuciem humoru je witać, kiedy dostrzegamy jak niespodziewanie i nieproszone, zaczynają pukać do drzwi naszego serca.
Tak do końca nie wiem, czy te rady i wskazania, pomogą nam bardziej radośnie przezywać każdy dzień swojego życia. Może jednak wniosą promyk światła, w nasze pochmurne twarze. Wtedy też, zaczniemy się do siebie częściej uśmiechać!

II. Współcześnie spotykamy wiele osób, które mimo tego, że mają rzadki kontakt z Kościołem, nadal uważają siebie za katolików. Obok tych niedzielnych – gorliwych chrześcijan, mamy tak zwanych: świątecznych, pogrzebowych, ślubnych, tych od uroczystości pierwszej Komunii świętej. Jak widzimy, mimo wszystko jest nas trochę! Ale co tak naprawdę świadczy o tym, że jesteśmy chrześcijanami? Każdy z nas, odpowiedź na to pytanie dobrze zna! W ostatnio czytanej przez mnie małej książeczce, znalazłem takie zdania: „Ludzie wierzący modlili się, modlą, i będą się modlić wczoraj, dziś i jutro. Manipulowanie słowami, wzruszanie ramionami, negowanie i krytykowanie, nigdy jeszcze nie wystarczyły, żeby coś usunąć. Człowiek wierzący, chrześcijanin, katolik jest człowiekiem modlitwy. Nie jest ani nie może być działaczem, który troszczy się tylko o aspekt społeczny. Jeśli się nie modli, to przestał być uczniem naszego Pana. Historia Kościoła pokazuje nam, że wielcy działacze i wielcy dobroczyńcy byli przede wszystkim ludźmi modlitwy, ludźmi długich modlitw. Pomyśl o świętych Wincentym a Paulo, Janie Bosko czy o Magdalenie Zofii Barat. […]
Ten, kto się modli, jeśli robi to lojalnie i wytrwale, prędzej czy później dojdzie do długotrwałej modlitwy, do modlitwy cichej i wiernej. Z własnego doświadczenia wiem, że tylko modlitwa częsta i wierna Duchowi Świętemu może przynieść nam siłę i wytrwałość, których tak bardzo potrzebujemy w chwilach próby (…)
Oczywiście nie wykluczaj ze swoich spotkań modlitewnych osób, które przychodzą tylko po to, żeby móc się wypowiedzieć i znaleźć atmosferę serdeczności i braterstwa. Zapewnij im ją i bądź względem nich pełen wyrozumiałości i dobroci, ale niechaj troska o te osoby nie przyczyni się do zaniedbywania pozostałych i do stawania w miejscu.” (Ojciec Hieronim trapista, Możliwości i melodie, Kraków 2017, s. 121-122).
Warto zapamiętać te słowa, warto abyśmy zwrócili uwagę na to, że katolik jest człowiekiem modlitwy. Odnoszą się one, do wszystkich osób wierzących. Uświadamiają nam, że nie można bezgranicznie oddać się przeróżnej działalności, uważając, że ona zastąpi te chwile spotkań z Bogiem. Praca na rzecz innych jest ważna, wręcz potrzebna. Jako chrześcijanie mamy troszczyć się o potrzeby materialne też innych, ale nie możemy zaniedbywać swojego duchowego rozwoju. Nie może nam zabraknąć czasu na zatrzymanie się, i posłuchanie, co mówi do nas Pan Bóg.
Czytałem parę lat temu książkę, w której zamieszczono świadectwa księży, którzy porzucili stan duchowny. Po paru takich opisach, zauważyłem, że są one bardzo do siebie podobne. Żal, który im towarzyszył, kierowali w stronę proboszczów, biskupa, grona swoich kolegów – księży. Opisywali jak byli niezrozumiani, niedoceniani w tym co robili. Ale żaden z nich, ani słowem nie wspomniał o tym, czy znajdował czas na modlitwę, czytanie słowa Bożego. Rozwój działalności duszpasterskiej był dla nich najważniejszy, ale odniosłem wrażenie, że za tymi wszelkimi akacjami, nie nadążał rozwój wewnętrzny. Zabrakło wytrwałej i systematycznej modlitwy.
Warto tę bolesną lekcję zapamiętać, bo podobne odczucia mogą towarzyszyć nam wszystkim. Oddając się niepohamowanej działalności ewangelizacyjnej, duszpasterskiej, możemy w pewnym momencie doświadczyć wielkiego zmęczenia. Minimalnych albo żadnych owoców, tak wielkiego trudu. Po pewnym czasie może jeszcze dopaść nas wypalenie, zmęczenie, zniechęcenie. Słowa krytyki staną się jak kamień, ciągnący nas do dołu zniechęcenia i porzucenia wszystkiego. Dlatego naśladujmy wielkich świętych, którzy przy ogromie działalności duszpasterskiej, byli zawsze ludźmi modlitwy!

III. Czy kiedyś zastanawialiśmy się nad tym: dlaczego mamy tylko jedne usta, a dwoje uszu? Może ktoś powiedzieć, że tak wyglądamy ładniej! Pewnie tak, przyzwyczailiśmy się do takiego wyglądu. Ale naprawdę, dlaczego tak jest? „Jak powiada jeden z siedemnastowiecznych myślicieli, dane są nam dwoje uszu, a tylko jedne usta, abyśmy zrozumieli, że nieporównywanie ważniejsze jest słuchanie niż mówienie.
Wydaje się, że to uszy przeszkadzają nam doświadczać ciszy.
Przez nie wdziera się w nas hałas i zgiełk. Jednak jeśli chcemy nauczyć się doświadczać ciszy, wpierw musimy nauczyć się prawdziwie słuchać tego głosu, który dociera do naszych uszu. Słuchać tykania budzika, i dźwięku dobiegającego z garnka, w którym się coś gotuje. Słuchać skwierczenia i świstu włączonego ekspresu do kawy. Słuchać szumu wiatru, szelestu liści i śpiewu ptaków. Wszystko to nie zakłóca ciszy. Przeciwnie, wszystkie te dźwięki mieszczą się w niej. Kondensujesz ciszę i czynisz ją jeszcze bardziej przystępną. Słuchać, zupełnie niczego nie pragnąć i nie oczekując, ani nie osądzając. Tylko słuchać.
Powoli zaczynasz żyć pod wpływem dobroczynnej ciszy i osiągasz pokój. Smakuj ciszę i słuchaj, jak Bóg ogłasza pokój swojemu ludowi (Ps 85,9)” (Wilfrid Stinissen OCD, Droga do prawdy, Poznań 2018, s. 179).
Ten zacytowany tekst, dobrze ustawia „uczenie zdobywania” ciszy. Wielu z nas uważa, że aby ją nabyć trzeba zatykać uszy. Wtedy usłyszymy to, co powinniśmy słyszeć. Okazuje się jednak, że droga do coraz lepszego słuchania Pana Boga, wiedzie przez umiejętność słuchania otaczającego nas świata, tego dużego, no i tego domowego.
Taka zachęta do słuchania głosu, który dociera do naszych uszu, nie zwalnia nas od pracy nad darem mowy – nad wypowiadanymi słowami. Nadal trzeba dążyć do poskromienia języka, a nie do gadania „trzy po trzy”. Do mówienia tego co naprawdę jest ważne, potrzebne! Co buduje, a nie niszczy i burzy!

ks. Kazimierz Dawcewicz