Widziane z okna, przeczytane i usłyszane (66)

I. Rozpoczął się miesiąc wrzesień, najczęściej kojarzony przez nas z rozpoczęciem Nowego Roku szkolnego i rocznicą wybuchu II wojny światowej. Ale dla nas dzisiaj 1 wrzesień – szczególnie dla kibiców piłki nożne – będzie się kojarzył z dotkliwą porażką z Dania 0:4! Lament komentatorów jest niesamowity, zgadzam się z tą totalną krytyką. Trzeba jednak pamiętać, że to tylko sport. Jeden mecz się wygrywa, a drugi można przegrać. Chociaż ten tydzień dla nas Polaków, naznaczony jest sportowymi porażkami. Najpierw ze Słowenią przegrali siatkarze, a goryczy dopełnili piłkarze. Tak bywa, ale nie ma co się dziwić, kiedy tak niemrawo Polacy biegali po boisku. Nawet w czasie meczu, kiedy było już cztery do zera, zostałem zapytany: „ktoś to ogląda”?
Mam nadzieję, że kibice o bólu porażki szybko zapomną, a dzień 1 września nadal będzie nam się kojarzył z rozpoczęciem Nowego Roku szkolnego i rocznicą wybuchu drugiej wojny światowej. Trzeba jednak pamiętać, że taki ból, dotyka nas w wielu stron, nie tylko tej sportowej. Te sportowe bóle są narodowe, klubowe, i wtedy są przeżywane z pewną grupą osób. Ale przecież są porażki tylko nasze, osobiste, które bolą jeszcze bardziej.
Porażki bolą, można je nosić w sercu przez wiele miesięcy, a nawet i lat. Ale przy całym swoim bólu, niosą także coś pozytywnego. Pokazują nasze ograniczenia, słabości, niedoskonałości. Zachęcają także do tego, aby prosić o pomoc innych osób, szukać u nich porady. Wreszcie podpowiadają, że jeżeli będziemy umieli wyciągać z nich właściwe wnioski, zdobędziemy po latach pewną mądrość.
Życie duchowe każdego człowieka, to też droga wzlotów, upadków i porażek. Nie znając dobrze siebie, podejmujemy czasami nierozsądne postanowienia. Nakładamy stos modlitw na swoje ramiona, które chcemy odmówić. Jednak po pewnym czasie z niechęcią powtarzamy: dalej już tak modlić się nie dam rady! Doświadczamy rozczarowań sobą, wspólnotą, do której należymy. Nawet czasami dochodzi do tego, że zaczynamy się zastanawiać, czy jesteśmy do takiej stałej i bliskiej relacji z Panem Bogiem stworzeni?
Tak jak inne upadki, tak i te duchowe, modlitewne, czegoś nas uczą. Przede wszystkim uczą pokory, pokazują nasze duchowe możliwości. Leczą z pychy, wyniosłości i dumy. Przypominają, że życie duchowe, to nie tylko nasze chcenie, ale to przede wszystkim oparcie się na łasce Pana Boga. Możemy dzięki swojemu wysiłkowi gdzieś zajść, ale szczyty modlitwy, kontemplacji, są łaską jaką Pan nam udziela. Można wręcz powiedzieć, że w doświadczonym upadku, postarajmy się słyszeć głos Boga, który szepce: „Aniu, Kasiu, …, Grzegorzu, Ryszardzie, znów zapomniałeś o Mnie!”.
W dzisiejszy poniedziałek (4 września), nasza piłkarska reprezentacja będzie miała okazję do rehabilitacji. Gramy wieczorem mecz z Kazachstanem w ramach eliminacji do Mistrzostw Świat, które w 2018 roku odbędą się w Rosji. W rankingu FIFA jesteśmy wyżej sklasyfikowani, lepiej od nich gramy w piłkę nożną. Jak będzie wieczorem, to zobaczymy. Może wnioski z lania doznanego w Kopenhadze zostały już wyciągnięte, będzie więcej zaangażowania i walki. Jeżeli tak, to o wynik możemy być spokojni.

II. „Kto modli się, nie traci czasu, nawet jeśli wszystko wskazuje na potrzebę pilnej interwencji i skłania nas jedynie do działania. Pobożność nie osłabia walki z ubóstwem czy nawet biedą bliźniego. Błogosławiona Teresa z Kalkuty jest wymownym przykładem, że czas poświęcony Bogu na modlitwie nie tylko nie szkodzi skutecznej i operatywnej miłości bliźniego, ale w rzeczywistości jest jej niewyczerpanym źródłem” (Benedykt XVI, Deus caritas est, nr 36).
Powyższe zacytowane słowa, to dobre wskazanie dla tych wszystkich, którzy pokładają ufność tylko w pracy. Uważając, że przez pracę, przez jak największe zaangażowanie, jesteśmy w stanie zlikwidować wszelkie niesprawiedliwości społeczne, podziały, nędzę na całym świecie. Dlatego też niektórzy ludzie porzucają relację z Panem Bogiem, uważając, że najważniejsze jest działanie. Taką postawę nazywa się we współczesnej teologii duchowości „herezją czynu”.
Człowiek pracując może dużo pomóc innych ludziom, może sprawić, że biedy czy nędzy będzie mniej. Jednak każdy z nas ma swoje ograniczenia, zmęczenia, zniechęcenia. Nawet przy największym zaangażowaniu, po pewnym czasie zauważy, że ona – bieda, nadal istnieje. A mijani ludzie, będą jak zwykle prosić o pomoc, o pieniądze na chleb. Może pojawić się wtedy zniechęcenie, różne wątpliwości zaczną trawić duszę. Samorzutnie też pojawi się pytanie: Czy jest sens nadal tak intensywnie pracować? Przecież i tak ludzkiej biedy nikt nie jest w stanie pokonać!
Papież Benedykt XVI poucza i przypomina, że modlitwa nie szkodzi w okazywaniu innymi pomocy, miłości. Staje się źródłem siły, trwania każdego dnia w cierpliwym podnoszeniu ubogich z chodników, ulic. Wtedy też lęk, przerażenie, nie mają aż tak wielkiej siły zniechęcającej do dalszej pracy na rzecz ubogich. W zakonie św. Matki Teresy z Kalkuty, każde wyjście do ubogich, poprzedzone jest godzinną adoracją Najświętszego Sakramentu. To pokazuje nam i wszystkim praktykującym „herezję czynu”, gdzie znajduje się źródło siły i niekończącej się pomocy potrzebującym.

III. Czy zastanawiamy się, czym tak naprawdę współcześnie najbardziej obrażamy, ranimy innych ludzi? Co moim znajomym, przyjaciołom, ludziom mi bliskim, najbardziej sprawia ból? Postaram się za chwilę odpowiedzieć na te pytania, ale aby to jeszcze bardziej dotknęło naszych serc, skorzystam z pomocy Henri J.M. Nouwena. Zaczerpnę spostrzeżenia do tego tematu z jego pisarskiego dorobku, będą one właściwą pomocą dla nas wszystkich.
„Niesłychanie wiele zależy od słów, którymi się posługujemy. Jeśli powiemy komuś: „Jesteś złym człowiekiem, żyjesz niepotrzebnie, gardzę tobą” wówczas takimi lub podobnymi ocenami, z miejsca niweczymy jakiekolwiek możliwości nawiązanie kontaktów i zbliżanie do owego człowieka. Bo ostre słowa długo trwają w pamięci i są zdolne wyrządzić krzywdę, nieraz na całe życie.
Dlatego tak ważnym będzie rozważne dobieranie odpowiednio przemyślanych słów. Gdy trzęsiemy się ze złości, i w takim stanie wzburzenia chcemy obrzucić naszych przeciwników obraźliwymi epitetami, należy roztropnie zamilczeć. Słowa wypowiedziane w gniewie i złości niesłychanie utrudniają przyszłe pojednanie.
Od momentu, gdy decydujemy się na milczenie lub na uważne dobieranie słów otwierających drogę ku pojednaniu, opowiadamy się po stronie życia a nie śmierci, błogosławieństw a nie przekleństw” (Chleb na drogę, Bytom 2001, s. 279).
Po przeczytaniu tych słów, wypada a nawet trzeba zapytać siebie: czy przez wypowiadanie różnych sądów, opinii: staję po stronie życia i błogosławieństw? Czy raczej po stronie śmierci, „wiecznej” złości i gniewu? Bardzo często kiedy dotykamy tego tematu, szukamy wszelkiego rodzaju usprawiedliwień, dzięki którym chcemy trochę zniwelować ciężar wypowiedzianego słowa. Ale do końca życia tu na ziemi, nie da i nie wypada tak postępować. Skoro mocno podkreślamy swoją wolność, to, że mamy prawo decydować o swoim życiu, to tym samym, bierzemy całą odpowiedzialność za wypowiadane słowa. Obojętnie w jakim kontekście i emocjach zostały one wypowiedziane.
Dlatego trzeba zwracać uwagę na to, co mówię. Nadal po latach korzystania z daru mowy, powinniśmy uczyć się dobierać słowa. Jeżeli nie będziemy tego robili, tym samym godzimy się na obrażanie innych osób. Trzeba wtedy jednak pamiętać, że szukając po jakimś konflikcie zgody, będzie o nią trudno. Dla nas ludzi wierzących, ta relacja do drugiego człowieka jest papierkiem lakmusowym naszej wiary i miłości do Pana Boga. Tych wszystkich, którzy uważają, że chodzą po szczytach życia duchowego, św. Jakub w swoim liście przestrzega i poucza (zob. Jk 3). Mówi wprost: „kto nie grzeszy mową jest mężem doskonałym”. Jeżeli grzeszymy mową, zabijamy życie w innych ludziach, to daleko nam do chrześcijańskiej doskonałości.

ks. Kazimierz Dawcewicz