Widziane z okna, przeczytane i usłyszane (5E)

I. Wchodząc od strony Ośrodka Zdrowia na ścieżkę spacerową zauważyłem, jak kaczka „zniknęła” w wodzie dywickiego jeziora. Oczywiście rozpoczęła nurkowanie, które dla niej jest zwykłą codziennością, ale o dziwo to jej zniknięcie było dosyć długie. Chwilę poczekałem na wynurzenie, ale trwało to zbyt długo, dlatego ostatecznie postanowiłem pójść swoją drogą. Okazało się, że za mało „wziąłem” ze sobą tego ranka cierpliwości. Ale tak poważnie, to kacze nurkowanie robi wrażenie! Pod wodą musi trochę pobyć, aby znaleźć jedzenie dla siebie i może jeszcze dla małych kaczątek. W tych majowych dniach pływające kaczki z małymi, dodają specjalnego uroku temu miejscu.
Tak sobie pomyślałem, że dla życia i przetrwania, taka kaczka potrafi na długi czas zanurzyć się w wodzie. Rozpoczyna wtedy szukanie jedzenia – jest też w tym cierpliwa! Aby zdobyć jedzenie, my ludzie jesteśmy w stanie także dużo zrobić. Dużo pracujemy, aby kupić wystarczającą ilość jedzenia sobie i rodzinie. W czasach kiedy budżety rodzinne są większe, to i zakupy jedzeniowe są obfitsze. Pragnienie aby nie być głodnym, jest w nas bardzo mocnym zmysłem. Walcząc o przetrwanie, aby samemu móc coś zjeść, także nakarmić rodzinę, człowiek potrafi dużo znieść. Bywa wtedy nawet i tak, że ktoś traci w tym zmaganiu życie.
Kiedy o tym piszę, chcę też przypomnieć, że człowiek nie jest tylko istota cielesna, ale człowiek także posiada duszę. Każdy z nas głęboko w swoim wnętrzu, nosi pragnienie bliskości z Panem Bogiem. Nie da się tego oszukać. Chociaż w różnych etapach życia, wymyślamy przeróżne sposoby – kiedy ktoś jest daleko od Niego – aby zapełnić wewnętrzną pustkę przeróżnymi namiastkami. To jednak spokoju serca, tak do końca to wszystko nie daje.
Zanurzyć się w „wodach” miłości Pana Boga, to najgłębsze pragnienie człowieka. Miejscem takiego zanurzenia powinna być dla nas codzienna modlitwa. Trwanie w niej, bycie systematycznym, to prawa modlitwy. Z chwilą podjęcia codziennej praktyki, uczymy się tego. Pojawia się też w pewnym momencie, pragnienie bycia tam z Panem Bogiem jak najdłużej. Te chwile nas nie męczą, mamy wtedy poczucie szybko uciekającego czasu. To co kiedyś w trakcie modlitwy „nie miało końca”, teraz wydaję się nam małą czasową chwilą.
Stojąc choćby nad dywickim jeziorem, niech nas nie zdziwi widok znikającej pod wodą kaczki, która będzie spędzała w głębinach wody długie chwile. Jezioro, woda, pływające tam ryby i inne stworzenia, to jej świat. To miejsce życia, miejsce dorastania dla małych kaczątek. Dobrze by było, abyśmy zrozumieli, że takim miejscem do wewnętrznego życia, wzrastania, przemiany duchowej, jest oparta na miłości relacja z Panem Bogiem. Pływamy wtedy nie w jeziorze, ale w oceanie miłosiernej miłości naszego Pana.

II. Na stronie internetowej DeOn podano informację, że 20 maja 2020 roku w Tokio zmarł były generał Jezuitów Adolfo Nicolas. Jednocześnie pod tą informacją można przeczytać konferencję, którą jako generał wygłosił do jezuickich nowicjuszy. Wskazał w niej na trzy kluczowe słowa, które charakteryzują duchowość św. Ignacego Loyoli. Ktoś teraz powie, że nie jest jezuitą, wcale mu ta wiedza nie jest potrzebna. Ale myślę sobie, że jest jednak bardzo potrzebna. Dlatego warto z tymi słowami się zaznajomić.
Pierwsze słowo to słowo wzrost, który wiąże się ze słowem „magis” (więcej). Życie nie znosi stagnacji, oznacza ona zastój, zahamowanie, które sprawia, że to co miało być piękne takie nie jest. Zaczyna nawet karłowacieć. Zasiane kwiaty, warzywa, drzewa, zboże które nie rośnie, zostają po pewnym czasie wyrwane. Ziemia jest na nowo kopana albo zaorana, po czym rozpoczyna się kolejna praca, która przygotowuje ją do następnego zasiewu czy zasadzenia.
Autor książki „Szczęście w Bogu”, (Dom Marie-Gerard Dubois, Kraków 2000) zapisał takie słowa: „Dziękuję Bogu za to, że w zakonie trapistów nie skarlałem”. Chciał przez to powiedzieć, że ciągle się rozwijał: osobowościowo, intelektualnie, duchowo. Głęboko w sercu nosił pragnienie, aby miłość Pana Boga go posiadła. Takie same pragnienia powinny towarzyszyć każdemu z nas. Pragnienie wzrostu, pragnienie „posiadania” coraz więcej miłości do Pana Boga, do bliźniego, powinno przepełniać nasze serca.
Podejmując propozycję wędrówki za Panem Jezusem, trzeba przygotować się na długotrwały proces. Jest to kolejne słowo w duchowości ignacjańskiej. Wzrastamy przez całe życie! Pierwsza gorliwość – dobrze wiemy – czasami jak szybko się pojawiła, tak i szybko znika. Na początku wszystko wygląda cudownie i pięknie, ale im dalej, tym bywa trudniej. Wielu z nas nie jest przygotowanych na trudności, strapienia, oschłości. To wszystko zaczyna podcinać nam skrzydła, wydaje się, że zamiast lecieć coraz wyżej, to my spadamy, dryfujemy nad ziemią. Warto zatem pamiętać, że takie doświadczenia są czymś naturalnym i normalnym w relacji do Chrystusa. Bywamy poddawani próbom, w ten sposób oczyszczana jest nasza wiara i miłość do Niego. W takich doświadczeniach, nie należy rezygnować z modlitwy, medytacji, czytania słowa Bożego. Gorliwość przejawia się w wierności, cierpliwości.
Trzecim słowem jest słowo przemiana! Jesteś jak chleb i wino, które zostają przemienione w Ciało i Krew. Mamy przemieniać się w Chrystusa, On jest naszym ostatecznym celem – pouczał były generał jezuitów. Przemiana, to ważne słowo na drodze wiary. Bycie coraz lepszym człowiekiem, tym samym lepszym chrześcijaninem, gorliwiej wypełniającym zadania swojego powołania, to bardzo ważny znak przemiany.
Warto zapamiętać te trzy kluczowe słowa duchowości ignacjańskiej: wzrost, proces, przemiana. Przypominanie ich sobie, może tylko nam pomóc w duchowym rozwoju! Nie trzeba zostawać jezuitą, aby z tych słów – rad skorzystać!

III. Majowy chłodny wieczór przypomina nam, że czas wiosenny przyśpieszył. Mamy prawie koniec maja, ale niestety nie zdążyliśmy się nacieszyć jego urokami i pięknem. Chłód, deszcz, zimne noce, to uroki majowe tego roku. Ale nie wypada, aż tak mocno narzekać. Widać światło w walce z zagrożeniem wirusowym, które jakby zelżało. Czas pokaże, co z tego wyniknie, ale żyjemy chyba trochę spokojniej. Okazuje się, że nie do końca tak jest. Pewne sprawy wywołujące niepokój są rozpowszechniane w Kościele, wywołują one nieufność wśród wiernych. Otrzymałem parę dni temu SMSa. Ksiądz ubrany w szaty liturgiczne, biret na głowie, informuje wiernych, że będzie teraz czytał list arcybiskupa Vigano. Żartobliwie mówiąc cudzych listów nie powinno się publicznie czytać, a w szczególności biskupa, który nie jest biskupem jego diecezji! Na domiar złego żyje w niezgodzie z obecnym papieżem, oskarża go ciągle. Ciekaw jestem czy ów ksiądz miał zgodę od swojego biskupa na przeczytanie tych słów? Znając życie, mogę chyba powiedzieć, że nie! Jeżeli właśnie tak było, to traktuje on parafię jak swój folwark. Nie licząc się z tym, że sam staje się źródłem niepokoju, wręcz zamieszania.
Druga sprawa, to wywiad ze znanym polskim obieżyświatem (celowo pomijam nazwisko), który podważa prawidłowość wyboru papieża Franciszka. A na pytanie: czy czuje się w Kościele bezpiecznie odpowiada: no tak. Papież senior – Benedykt, daje mu takie poczucie pewności. Bardzo, ale to bardzo cenię papieża Benedykta XVI, ale trzeba pamiętać, że to on pierwszy podporządkował się władzy swojego następcy. Wyraził chyba dwa razy swoją opinię w pewnych kwestiach, ale nie podważa jego urzędu papieskiego i autorytetu.
O co w tym wszystkim chodzi, co o tym mamy myśleć? Komu służą panowie – ci w sutannach, nawet fioletach i purpurach? Zrozumiałe, że toczy się w Kościele odwieczny spór między tym co nowe, a tym, co jest teraz uznawane za tradycję. Nie wiem czy wszyscy dzisiaj pamiętamy, że to co dzisiaj jest uświęconą tradycją, kiedyś też było nowością. Toczy się boje, pisze się przeróżne odezwy i listy. Ale czy tak naprawdę w tym wszystkim chodzi o dobro Kościoła? Czy raczej chce się nasycić swoje wygórowane ambicje, które dają o sobie tak mocno znać?
Chciałbym na koniec zwrócić uwagę na jeszcze jeden szczegół. Brak posłuszeństwa papieżowi, biskupowi, nic dobrego nie wróży. Mówiąc dosadnie wielką radochę ma wtedy szatan! Nie chcę powiedzieć, że te osoby są pod nadzwyczajnym jego wpływem. Ale może zapomniały, że gdzie powstają podziały, tam on jest. On bardzo dobrze czuje się w takim towarzystwie. Są to jego klimaty, zapewne mocno go cieszą, bo jest świadkiem tego, że modlitwa Pana Jezusa, aby stanowili jedno, nie okazała się „skuteczna”.
Skoncentrowanie się na swoich uczuciach – zranionych tym bardziej – sprawia, że mało słyszymy, mało widzimy. Ale za to bardzo dobrze słyszymy bicie swojego serca, pozwalamy, aby te negatywne uczucia „wiozły” nas w kierunku gdzie powstaje zamęt, chęć podziału. No i w takich sytuacjach, pokazujemy „heroiczne” zawzięte trwanie przy swoich racjach. Wielka szkoda, że niczego się nie nauczyliśmy. Mawia się przecież, że historia jest nauczycielką życia. Zachęcam tych wszystkich, którzy teraz tak się buntują, aby sięgnęli do historii Kościoła. Uważnie przeczytali rozdziały, które pokazują jak powstawały podziały w Kościele, herezje, które rozbiły jego jedność!
Czy jest jakieś podobieństwo z tym co działo się kiedyś i zaowocowało podziałem chrześcijaństwa, a tym co dzieje się teraz? Zainteresowanych tym zagadnieniem odsyłam do książek, a najbardziej do osobistej modlitewnej refleksji. Niech się potrudzą, a najważniejsze niech pokażą swoją miłość do Kościoła katolickiego! Jednym z elementów tej miłości, jest posłuszeństwo okazywane papieżowi i biskupom! Na koniec wszystkich czytelników tego tekstu, zapraszam do modlitwy o to, abyśmy byli jedno! Wpatrujmy się w naszego Zbawiciela, który „podniósłszy oczu ku niebu”, modli się do swojego Ojca. Jest to modlitwa, którą zanosi do Niego, na krótko przed okrutną męką (zob. J 17,20-26). Prośmy Pana Jezusa, aby Jego wzajemna miłość z Ojcem przenikała także i nasze serca, nasze rodziny, wspólnoty i nasz Kościół. Wołajmy każdego dnia: „Panie Jezu, zachowaj nas i nasz Kościół w jedności”!!!

ks. Kazimierz Dawcewicz