Widziane z okna, przeczytane i usłyszane (57E)

I. Liturgia Mszy świętej, w której uczestniczymy, zmierza do zjednoczenia nas z Panem Bogiem w Komunii świętej. Kiedy ta chwila ma nadejść, wtedy modlimy się słowami:
Panie nie jestem godzien, abyś przyszedł do mnie, ale powiedz tylko słowo, a będzie uzdrowiona dusza moja
Dla wielu osób słowa „nie jestem godzien” oznaczają „Nie przyjmę Jezusa w Komunii świętej, bo już dawno nie byłem u spowiedzi świętej”. W tych słowach jednak nie znajdują oni chęci natychmiastowego udania się do sakramentu przebaczenia i poproszenia o przebaczenie. Taka chora sytuacja bywa często utrwalana, zamiast iść, naprawić i wyznać popełnione zło.

Źle rozumiana „niegodność” w obliczu oddającego się nam w Eucharystii Pana Jezusa, ma również miejsce wtedy, gdy ktoś czuje się zbyt mało święty, żeby przyjąć Komunię. „Niby nic złego nie zrobiłem, ale tyle we mnie słabości, …”. To jest postawienie sprawy na głowie. Bo dlatego, że jestem grzesznikiem, popełniam różne błędy, mam przyjąć Chrystusa w Jego świętości i mocy.
Istnieje zależność między Eucharystią a sakramentem pojednania. Nie działa ona tylko w jedną stronę, to znaczy, że najpierw muszę wyznać grzechy, aby móc spożyć Ciało Chrystusa. Zależność ta jest wzajemna! Im częściej i z większą miłością karmię się Komunią, tym dobitniej, uczy doświadczenie niejednego wierzącego, dostrzegam moją grzeszność. Obecność Chrystusa Eucharystycznego w moim sercu staje się takim snopem światła, który pozwala zobaczyć mroki własnej niewierności, kompromisów z grzechem, odmowy duchowego wzrostu. Wówczas dużo bardziej precyzyjnie mogę zobaczyć moje winy podczas spowiedzi świętej, ale także z większą skruchą i pokorą jestem w stanie powierzyć Bogu codzienne zaniedbania i słabości. Nasze sumienie staje się też bardziej odporne na irracjonalne „poczucie niegodności”, wobec zaproszenia jakie kieruje Pan Jezus w naszą stronę.
Trzeba koniecznie zerwać z myśleniem, jakoby upływający czas od ostatniej spowiedzi czynił nas niegodnym przyjęcia Ciała Chrystusa. Szkodliwy i bardzo niemądry jest zwyczaj odstępowania od praktyki Komunii jedynie dlatego, że minęło kilka tygodni od ostatniej spowiedzi (choćby spowiedzi wielkanocnej).
Kiedy mówimy „Panie nie jestem godzien”, powinniśmy przeżywać te słowa jako przypomnienie, że uczestniczymy w porażająco wspaniałej tajemnicy. Ja człowiek z krwi i kości, chodzący po ziemi, mam wejść w Nieskończoność samego Boga. Mam się zanurzyć w oceanie Jego świętości i miłości, aby w nim utonąć, umrzeć i na najgłębszym ukrytym dnie odnaleźć nowe, Jego życie. Mam się stać świątynią Najwyższego. Jestem zaproszony do dzielenia życia ze swoim Stwórcą i Panem wszechświata. Bóg Ojciec wprowadza nas, słabych ludzi, do swojego serca. Abym tam zamieszkał i by w moich żyłach płynęła Jego Krew. Dlatego świadomi wciągającej nas Tajemnicy, modlimy się z miłością i powagą: „Panie nie jestem godzien, abyś przyszedł do mnie, ale powiedz tylko słowo, a będzie uzdrowiona dusza moja” (por. Wojciech Jędrzejewski, Fascynujące zaproszenie, Warszawa 1998, s. 59-61).
Warto jeszcze na chwilę zatrzymać się nad słowami, które napisał do tych słów o. Wilfrid Stinissen OCD, kiedy modlimy się: „… powiedz tylko słowo, a będzie uzdrowiona dusza moja”. Żaden sakrament nie jest tak uzdrawiający jak Eucharystia. Jeżeli jesteśmy „połamani”, chorzy, neurotyczni, to jest tak dlatego, że zamykamy się w sobie, To nie musi być grzechem moralnym, ale to może stać się grzechem, jeśli nie uczynimy nic, aby wyjść z naszego więzienia. „Łazarzu, wyjdź” (J 11,43), mówi Eucharystia. Jest ona codziennym przypomnieniem, by wychodzić z samych siebie (Chleb który łamiemy, Poznań 2000, s. 37).
Uczestnictwo we Mszy świętej, jak najczęstsze przyjmowanie Komunii świętej, sprawia, że stajemy się „ofiarą Bogu przyjemną, uświęconą Duchem Świętym” (Rz 15,16). Zostajemy porwani i pociągnięci, w ten wielki strumień miłości jaki wlewa się w nasze serca przez Eucharystię.

II. Przechodzę często obok tablicy ogłoszeń, która stoi przed naszym kościołem. Ale dopiero teraz – w sobotę – zobaczyłem narysowany na niej znak satanistyczny – pentagram. Niezbyt poradnie wyglądał, chyba ktoś robił to z lękiem, że zostanie na tej czynności przyłapany. Stojąc blisko tablicy, widać go było dokładnie. Teraz go już tam nie ma, bo został przeze mnie zmazany. Można powiedzieć, że to nic takiego. Może i tak, chociaż coś takiego pojawiło się tam pierwszy raz. Bliskość kościoła sprawia, że ten rysunek nabiera jeszcze większego – złego znaczenia. Tam gdzie jest Pan Bóg, tam demon częściej się pojawia i zaznacza swoją obecność.
Pytanie, które wypada teraz postawić dotyczy zachowania ludzi. Dlaczego w ten świat działania zła wchodzi konkretny człowiek? Czego on tam szuka? Szukając odpowiedzi na te pytania, najlepiej byłoby pytać konkretnych osób, które w ten świat ciemności wchodzą. Wtedy z pierwszej ręki byśmy się dowiedzieli co ich tam pcha, pociąga? Nie można wykluczyć, że czasami jest to zwykły element buntu względem Pana Boga, może teraz częściej okazywany instytucji jaką jest Kościół. Kolejna przyczyna, to utrata wiary, a co za tym idzie poszukiwanie czegoś zastępczego. Szukanie swoistej duchowości, a magia, czary, wróżby, grupy satanistyczne, mają to dać. Mają stać się takim miejscem, które wypełnią na pewien czas te oczekiwania.
Wracając do tego napisu na naszej parafialnej gablocie, trudno jest mi powiedzieć, co kierowało ową osobę, kiedy kreślił linie pentagramu. Może wyżej wymienione przeze mnie przyczyny, młodzieńcza złość. Może został przez kogoś z boku podpuszczony, tym samym trudno mu było powiedzieć NIE. Fakt, faktem, takie coś pojawiło się na terenie przykościelnym. Nie będziemy jako wspólnota parafialna pomstować na tego człowieka, bo i nie wypada. Ale ta sytuacja staje się okazją do zaopiekowania się tym nieporadnym „artystą”.
Mam tu na myśli naszą modlitwę, którą jako wspólnota parafialna powinniśmy za takie osoby zanosić do Pana Boga. Mamy swoje kanony modlitewne, czyli osoby, grupy, za które się modlimy. Zapraszam teraz do dołączenia do tych próśb osób zagubionych, poszukujących. Przeżywające trudne chwile, zbuntowane wobec tego co dzieje się wokół nich, także i tego co dzieje się obecnie w Kościele. Potrafią to wyrazić choćby przez ten znak, który przypisują sobie osoby „zafascynowane-zainteresowane” działaniem złego ducha.
Nie należy jednak lekceważyć tego zachowania i jeszcze innych. Możliwe, że ktoś z takiej postawy za parę lat wyrośnie. Ale może być zupełnie odwrotnie! Może wejść w ten świat zła z całą duszą i ciałem. Może stać się narzędziem w „rękach” szatana. Dlatego przy małej szkodliwości takiego rysunku, tak do końca nie możemy powiedzieć: „nic się nie stało”. Stało się, o tak stało się! Rysując ten znak, dana osoba zdaje mi się, że wiedziała jaki świat on przedstawia i co oznacza! I już to powinno zapalić w nas lampkę baczniejszej uwagi, a przede wszystkim zachęcić do duchowej troski o tych ludzi – objawiającej się choćby krótką modlitwą za nich!

III. Co pewien czas w tych rozważaniach, wracam do rannych spacerów wokół jeziora. Był taki dzień, że na mojej porannej drodze spotykałem obok latających ptaków, bociana, który szedł w moją stronę, następnie jeża, który „poboczem” wędrował w sobie wiadomym kierunku. Tych spotkań trochę było. Nie licząc ludzi, których tam także spotkałem. Nasze życie to czas samotności, ciszy, czytania książek, oglądania telewizji, siedzenia przed komputerem. Ale ważną sprawą – nawet najważniejszą – są nasze spotkania, przede wszystkim z ludźmi. Z tymi, których mijamy zerkając ukradkiem na nich. Przed którymi się zatrzymujemy, aby trochę porozmawiać. Dłużej lub krócej to trwa, ale pewien rodzaj zainteresowania, troski, im wtedy okazujemy.
Warto pamiętać, że nie są to chwile obojętne, czy nic nie znaczące. Dla nas mogą tak wyglądać, mogą być męczące, a nawet mało znaczące. Jednak dla tych spotkanych osób, którym ofiarowaliśmy trochę czasu, te spotkania znaczą czasem wiele. Zostali zauważeni, w ich serca – dzięki rozmowie – została wlana otucha, radość. Nie jesteśmy tacy ostatni i sami na tym świecie – powtarzają potem w cichości swojego serca!
Kiedy dokonujemy takich „małych” czynów pamiętajmy, że w środku mają one w sobie coś wielkiego. Dają innym miłość! Chrześcijaństwo, to religia miłości. Miłość Pana Boga, bliźniego i siebie samego, ma wypełniać nasze serca.
Czytam ostatnimi czasy biografię o księdzu Janie Ziei „Niewygodny prorok”, autorstwa Jacka Moskwy (Kraków 2020). Ksiądz Jan Zieja w swoim nauczaniu bardzo mocno zwracał uwagę na miłość, na okazywanie jej drugiemu człowiekowi. Mówił, że możesz systematycznie się spowiadać, chodzić do kościoła w niedziele, …, ale jeżeli nie będziesz okazywał miłości innym ludziom, to tak naprawdę nie jesteś jeszcze chrześcijaninem.
Warto wziąć te słowa do serca. Nie pomnażajmy pobożnościowych praktyk, budując w ten sposób swoją „wielkość”. Bądźmy raczej niedoścignięci w okazywaniu miłości drugiemu człowiekowi, serdeczności, uprzejmości, łagodności.

ks. Kazimierz Dawcewicz