Widziane z okna, przeczytane i usłyszane (56F)

I. Zastanawiamy się czasami, dlaczego mamy się modlić i prosić Pana Boga, skoro On wszystko wie o nas? Czy jest sens powtarzania naszych próśb, przecież On wie i zawsze będzie wiedział, co jest nam potrzebne? Po co mamy nalegać, i to codziennie? Na te pytania próbował odpowiedzieć święty Augustyn. I tak według niego, modlitwa prośby ma charakter przeważnie wychowawczy. Zdajemy wtedy sobie sprawę, że jesteśmy zależni od Boga, a równocześnie uświadamiamy sobie nasze potrzeby. Gdy wypowiadamy „wysłuchaj nas Panie”, jeszcze lepiej uświadamiamy sobie to, o co prosimy. Posiadamy także coraz większą świadomość naszych braków, przeżywaną teraz sytuację.
Te wyjaśnienia są słuszne, ale pamiętajmy, że celem modlitwy nie jest tylko otrzymanie tego, o co prosimy. W modlitwie przecież chodzi przede wszystkim o nawiązanie osobistego kontaktu z Panem Bogiem. Potrzeba czegokolwiek, daje nam ku temu dobrą okazję, aby uczyć się prawdziwego dialogu – rozmowy z Bogiem (o. Tomas Spidlik).
W prowadzeniu systematycznego modlitewnego „trudu”, przeszkadza nam często mizerota tego, co od Pana Boga otrzymujemy. Bywamy zawiedzeni – i to bardzo, szczególnie wtedy, kiedy ten czas prośby trwa dosyć długo. Takie zachowanie naszego Pana bywa deprymujące, nie wiemy co mamy o tym sądzić. „Bóg, który jest wielki lubi dawać przeważnie wielkie dary, a my, niestety, mamy serce zbyt małe, by je przyjąć” (Angelo Silesio).
Niech te pytania i pewne dylematy, które towarzyszą naszym modlitwom nie zniechęcą nas w tym dziele. Bardzo potrzebujemy tych chwil ciszy, spokoju, wsłuchiwania się w bicie naszego serca. Jak potrzebujemy powietrza do oddychania, tak potrzebujemy Pana Boga, potrzebujemy Jego bliskości i miłości. Potrzebujemy Jego darów! Dlatego nie obawiajmy się naszego Ojca w niebie, prosić o nie!

II. Czas Wielkiego Postu, to czas intensywniejszej pracy nad sobą. Taki przynajmniej przyświeca nam cel, temu mają służyć także wszelkie wielkopostne postanowienia i umartwienia, wielkopostne rekolekcje. Jednak wielu z nas doświadcza w tej pracy pewnego rozczarowania. Pytamy wtedy, co robimy nie tak?
„Swoje słabości możesz pokonać na dwa sposoby. Możesz bezpośrednio zwalczać swoje wady, wmawiać sobie, jak są godne pożałowania, i myśleć, jaki powinieneś być. Ale możesz też natychmiast, kiedy tylko spostrzeżesz błąd, zwrócić się do Boga, uciec się do Niego i skryć w Jego dobroci i czystości. Wówczas wzniesiesz się na inny poziom niż ten, na którym są twe błędy, a one nie będą już miały władzy nad tobą. Pierwszy sposób nie jest zły, lecz drugi jest lepszy ( Wilfrid Stinissen OCD, Dziś jest dzień Pański, Poznań 1998, s. 71).
Jak mogliśmy przeczytać mamy dwa sposoby, które mogą pomóc we wzroście, i mogą autentycznie nas zmienić. Jaki sposób należy wybrać? Zależy to od każdego z nas. Chociaż znając trochę życie śmiem twierdzić, że ten pierwszy sposób bywa bardziej praktykowany. Chcemy dużo zrobić sami, chcemy „zasłużyć” sobie na nagrodę. Zwalczanie wad zatem, to taka bezpośrednia nasza praca. Tak, nasze działanie w tej dziedzinie jest potrzebne, nie możemy jednak zapomnieć o Panu Bogu.
Dlatego też ten drugi sposób, jest bardzo potrzebny. Popełniony przez nas błąd, upadek jakiego doświadczamy, niech nie będzie tylko kolejną okazją do postanowienia poprawy. Ale starajmy się wtedy skierować nasze myśli i pragnienia w stronę Boga, aby skryć się w Jego dobroci i czystości. Warto zapamiętać kolejne słowa cytowanego przeze mnie karmelity. „Trwałe zwycięstwo nad swoimi wadami możesz osiągnąć tylko wówczas, gdy Bogu pozwolisz toczyć walkę. Jeśli Jemu się powierzysz, On weźmie odpowiedzialność za twoją poprawę. Chodzi o proste wewnętrzne poruszenie zaufania i wiary, kiedy to w Nim utkwisz swój wzrok, oprzesz się na Jego dobroci, ale i pięknie, bo tylko On może przemienić ciebie w swój czysty obraz” (Wilfrid Stinissen, jw.).
Zapamiętajmy te wskazania i rady, pomogą nam w pracy duchowej nad sobą. Przede wszystkim wniosą w nasze życie coraz większą ufność w dobroć Pana Boga. Dla którego zawsze jesteśmy umiłowanymi – kochanymi dziećmi!

III. Nieśmiałość ma w sobie jakiś ujmujący powab, choć w naszej współczesnej kulturze nie uważa się jej za cnotę. Dziś ceni się ludzi bezpośrednich, patrzących śmiało i zdecydowanie drugim w oczy, wypowiadających wszystko co myśl przyniesie, opowiadając bez żenady swoje najintymniejsze szczegóły życia.
Chociaż z drugiej strony postawa konfesyjna, nieustannej wewnętrznej zamkniętości wobec otaczającego świata, z czasem staje się nużąca.

Nasuwa się analogia z drzewami oślepionymi południowym słońcem, w którym tracą szeroką gamę półmroków i głębię tajemniczości, wszystko wystawione jest na sprzedaż.
Ludzi nieśmiałych okrywa półmrok, w którym strzegą swoje wewnętrzne piękno przed wścibskim wzrokiem innych ludzi. Nieśmiali uświadamiają nam zawiłe tajemnice życia, nieproste do wytłumaczenia i niełatwe do wyrażenia. Zapraszają nas do przyjaźni przeżytej w godności i wzajemnym uszanowaniu, do bycia ze sobą, które nie wymaga zbyt wiele słów (Henri J.M Nouwen, Chleb na drogę, Bytom 2001, s. 111).
Nieśmiałość współcześnie nie jest uznawana za cnotę – przeczytaliśmy przed chwilą. Obserwując ludzi, już na pierwszy rzut oka, jesteśmy w stanie pod tym stwierdzeniem podpisać się obiema rękami. Teraz „wszyscy” o sobie coś piszą. Od rana wrzucają na różne strony internetowe informacje: co zrobiłem, gdzie byłem, z kim się spotkałem, o czym rozmawiałem. Wielu z nas uważa siebie za powołanych do komentowania bieżących wydarzeń, wydawania ocen o innych. Niestety też, to robi. Dużo jest tego, chociaż nie wiadomo ile osób takie informacje czyta, ale to wcale nie przeszkadza w byciu aktywnym na …Facebooku, …
Taka otwartość na stronach internetowych, nie przekłada się jednak na posiadanie przyjaciół, dobrych znajomych. Okazuje się tak naprawdę, że wiele osób tak epatujących sobą, nie potrafi nawiązywać bliskich relacji. Jeżeli już ona się zdarzy, to po chwili niknie jak mydlana bańka. To ciągłe mówienie, opisywanie pewnych wydarzeń, łatwość posługiwania się mową, wcale nie przekłada się na umiejętność rozmawiania z innymi ludźmi, słuchania ich z uwagą.
Widząc rozwrzeszczany świat, a w nim ludzi ciągle gdzieś się spieszących, rozgadanych, z telefonem w ręku. Wiedząc co z sobą niosą i co dają innym, inaczej powinniśmy podejść do słowa nieśmiały, które określa człowieka ukrywającego swoje wewnętrzne piękno. Nie należy od takich osób uciekać, ale raczej szukać ich towarzystwa. Oni potrafią z szacunkiem patrzeć na innych ludzi, potrafią rozmawiać, słuchać.
Cytowany przeze mnie autor, te parę zdań rozważania o nieśmiałości zatytułował: „Ujmująca nieśmiałość”! Zatem nie krytykujmy ludzi, którzy ową cnotę nieśmiałości współcześnie posiadają, ale dajmy się jej ująć!

ks. Kazimierz Dawcewicz