Widziane z okna, przeczytane i usłyszane (55E)

I. Eucharystia w której uczestniczymy nie jest wspomnieniem Wielkiego Męczennika, który wierny głoszonym ideom nie waha się za nie umrzeć. Jezus Chrystus nie tylko doświadczył męki, ale i zmartwychwstał – pokonał śmierć, z którą się starł na krzyżu. Na rzeczywistość Jego zmartwychwstania, zwycięstwa nad śmiercią, wskazuje jeszcze jeden symbol liturgiczny, który dokonywany jest przez celebransa: wrzuca on kawałek Ciała-chleba do kielicha z Krwią-winem – łączy Ciało i Krew Chrystusa. Życie liturgiczne pokazuje, że osoby świeckie uczestniczące w Eucharystii nie zauważają tej czynności, bo zwykle zajęci bywają przekazywaniem sobie znaku pokoju. Nie słyszą także towarzyszących jej kapłańskich słów, przechodząc do mówienia, lub śpiewania „Baranku Boży”. Przejście Chrystusa do życia, Zmartwychwstanie, nie skupia na sobie uwagi uczniów!
Oto słowa, które towarzyszą symboliczno-liturgicznemu powrotowi Zbawiciela do życia: Ciało i Krew naszego Pana Jezusa Chrystusa, które łączymy i będziemy przyjmować niech nam pomogą osiągnąć życie wieczne.
Ślady tej czynności spotykamy w V wieku w Rzymie. Ów kawałek Hostii pochodził z Eucharystii sprawowanej przez samego biskupa. Chodziło o podkreślenie, że zawsze sprawujemy jedną i tę samą Ofiarę Pana. Nie jest tak, że za każdym razem dokonuje się jeszcze raz – na zasadzie powielania – Pascha Chrystusa. Zawsze dokonuje się jeden raz dokonana w historii Ofiara Zbawiciela. Liturgia zaś pozwala nam w niej – dziś żyjącym ludziom – uczestniczyć. Duch Święty „zawiesza” czas i prowadzi do stołu, gdzie możemy się karmić pełnią łaski, jakiej udziela śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa.
Łączenie Ciała i Krwi Jezusa możemy również zobaczyć jako skierowaną ku nam żywą przypowieść o powrocie do jedności w nas samych i pośród nas tego, cośmy niemądrze swoim złym zachowaniem rozdzielili, ku własnej i innych zgubie. Życie powraca tam, gdzie umiemy odkryć konieczność połączenia pozornie przeciwstawnych sobie rzeczywistości (por. Wojciech Jędrzejewski, Fascynujące zaproszenie, Warszawa 1998, s. 56-57).
Czytając te słowa, zachęcające nas do jedności, pokoju, może nadal pytamy: gdzie znajdziemy ową siłę aby tego dokonać? Takim miejscem jest Eucharystia. Bo ona jest fundamentalną normą dla naszego postępowania. Jeżeli Chrystus przychodzi do nas jako Ten, który się ofiaruje, jeżeli jednoczy się z nami pod postacią łamanego chleba, czyni to po to, abyśmy byli jak On, ludźmi ofiarowania i służby.
Być jedno z ofiarującym się Panem z konieczności prowadzi do pewnych konsekwencji. Eucharystyczna mistyka prowadzi do eucharystycznej etyki.
Kto ma wątpliwości w jaki sposób powinien postępować, ten znajdzie odpowiedź w Eucharystii. Jest powołany do tego, aby być jak Jezus, chleb połamany „za życie świata” (J 6,51) /o. Wilfrid Stinissen OCD, Chleb który łamiemy, Poznań 2000, s. 10/.

II. Po przeczytaniu Ewangelii o zmartwychwstaniu Pana Jezusa możemy zapytać: dlaczego uczniowie dowiedzieli się o tym fakcie od kobiet? Dlaczego tak się stało? Była to decyzja samego Chrystusa, zależało Mu, aby oni uwierzyli w zmartwychwstanie w oparciu o wiadomości usłyszane od innych osób. Nie chciał, aby stali przed grobem i widzieli jak On z niego wychodzi. Nie chciał, aby widzieli uciekających strażników. Za to chciał, aby przeszli drogę wewnętrznego zmagania, stawiania sobie pytań, tak jak to miało miejsce w życiu św. Tomasza apostoła. Natomiast Chrystusowi bardzo zależało na tym, aby byli oni świadkami Jego wniebowstąpienia. Zgromadził ich na Górze Oliwnej, udzielił im ostatniego pouczenia i w ich obecności uniósł się w górę, a obłok zabrał Go im sprzed oczu. Oni stali z podniesionymi w górę głowami wpatrywali się w niebo. Wtedy pojawiło się dwóch mężów w białych szatach – aniołów, którzy rzekli: „Mężowie z Galilei, dlaczego stoicie i wpatrujecie się w niebo? Ten Jezus, wzięty od was do nieba, przyjdzie tak samo, jak widzieliście Go wstępującego do nieba” (zob. Dz 1,5-11).
Apostołowie i wszyscy ludzie wierzący mają zapamiętać to okno w niebie, w którym zniknął Mistrz. Oni mieli w to okno spoglądać, bo przez nie wróci na ziemię On – Zbawiciel. Dzięki obecności w czasie wniebowstąpienia należeli już do ludzi, których serce zostało wypełnione pewnością nadziei.
To wydarzenie – wniebowstąpienie Pana Jezusa, jest dla każdego z nas wezwaniem do refleksji nad naszą nadzieją. Patrząc na codzienność życia, możemy mieć wiele zastrzeżeń do jakości życia tu na ziemi. Bywa czasami trudno, doświadczamy różnych bolesnych chwil. Ale nadzieja nowego życia – razem z Chrystusem – jest w stanie umocnić naszego ducha i nasze ciało, abyśmy wytrwale wykonywali zadania, które podjęliśmy. Abyśmy dobrze realizowali swoje powołanie. Wzorem takiego postępowania zawsze powinien być dla nas Chrystus, który wiernie do końca wypełnił wolę Boga Ojca.
Chcąc należycie przeżyć życie, spełnić to wszystko do czego się zobowiązaliśmy, nie możemy bazować na ludzkiej nadziei. Ona nie ma mocy, jest słaba, wystarcza tylko na małą chwilę. Pokładanie nadziei w sławie, pieniądzu, urodzie, …, tylko potwierdza powiedzenie, że nadzieja jest matką głupców. Mocą jest ewangeliczna nadzieja, to ona wzywa do wykonania woli Ojca. Nawet wówczas, gdy sprowadza się do trudów, cierpienia, do walki o każdy ruch i oddech. Wykonać wolę Boga Ojca i dotrzeć do celu, jakim jest samo okno w niebie, w którym ukrył się do czasu nasz Zbawiciel, to zadanie naszego życia (por. ks. Edward Staniek, Aktualność Ewangelii Rozważania na rok A, B, C, Kraków 2010, s. 215-216).
Szukając fundamentu życia duchowego, na którym ma oprzeć się nasza relacja z Bogiem w Trójcy Świętej Jedynym, zawsze pamiętajmy, że są nimi trzy cnoty teologiczne: wiara, nadzieja i miłość. O cnocie wiary mówi się dużo, słyszymy zachęty, aby prosić Pana Jezusa o przymnożenie nam wiary. Miłość do Pana Boga, Jego miłość do nas i to, że pierwsi zostaliśmy przez Niego ukochani, ciągle jest nam przypominana. Ma ona stać się naszym dobrym oparciem. O cnocie nadziei, która jest w stanie umocnić zawsze naszego ducha i nasze ciało w wypełnianiu życiowych zadań, wspomina się rzadziej. Może dlatego chodzimy po tym świecie ze spuszczonymi głowami, smutni, przygnębieni, bo nie wypełnia nas cnota nadziei. Nie mamy pewności, jaką wnosi ona do naszego serca.
Dlatego wołajmy o moc nadziei, która jest warunkiem osiągnięcia pełni życia. To ona pomoże nam, częściej zerkać w niebo, aby zobaczyć to okno, za którym znajduje się nasz Zbawiciel Jezus Chrystus.

III. W poszukiwaniu tematu do tego punku rozważania, natknąłem się na pouczające słowa zapisane w książce „Wszystko będzie dobrze. Myśli na każdy dzień”. Pod dniem 3 maja czytamy: Święty Franciszek zapisał „daj spokój rozmaitym dąsom, nie przejmuj się za bardzo i naucz się dobrze spać”. Spokój duszy, która wie, że Bóg kocha ją nie tylko pomimo grzechów, ale właśnie ze względu na grzechy i słabości. Miłość przecież na tym polega, że nie kocha się za coś, ale kocha się po prostu, pomimo wszystko oraz że ten ktoś jest (ks. Jan Twardowski, Myśl na każdy dzień, s 66). Przyglądając się naszemu życiu i „podglądając” życie innych osób, wypada słowom świętego Franciszka tylko przyklasnąć. Rada jest cenna i celna, ale chyba nie dla wszystkich taka prosta w realizacji. Rozmaitych dąsów w naszej codzienności jest trochę, my je wywołujemy, dotykają także innych – pośrednio jako osoby im bliskie, dotykają i nas, Można więc powiedzieć, że dąsy, dąsanie się to nasza codzienność.
Zajrzałem jeszcze do słownika języka polskiego, chcąc dokładniej zaznajomić się w tym słowem, które gościmy w naszym życiu. I tak czytamy, że dąsy to zachowanie wyrażające niezadowolenie, to kaprysy, grymasy, fochy, humorki. Jak widzimy jest tego trochę, ale w zasadzie dotyczy tego samego. Dotyczy naszego niezadowolenia, które pojawia się w jakimś dniu, potrzyma nas trochę w objęciach, aby następnie cicho zniknąć. Jakie są jego przyczyny? Bywają one wywołane różnymi trudnymi sytuacjami, zachowaniami znanych nam osób, które nas nie cieszą, a raczej stają się przyczyną rozczarowań, tego niezadowolenia.
Szukając spokoju duszy, łagodności naszego serca – jak przed chwilą przeczytaliśmy – trzeba zwrócić się w stronę miłości Pana Boga. Pan Bóg kocha nas za to, że jesteśmy. Mimo naszych słabości, grzechów, pomimo naszych dąsów, jesteśmy dla Niego zawsze kimś ważnym. To ważna prawda dotycząca nas, dlatego nie możemy nigdy o niej zapomnieć – o tej wielkiej, wszechogarniającej nas Bożej miłości!
Dajmy spokój rozmaitym dąsom – poucza nas biskup Genewy – nie przejmujmy się nimi za bardzo, mimo ich obecności w życiu nauczmy się dobrze spać. Rada warta zapamiętania, ale czy będziemy umieli dobrze spać kiedy obok nas będą nadąsane twarze? Każdy z nas ma w tym względzie swoje osobiste przeżycia. Jeżeli spanie jest nieudane, wypada zachwyćmy się miłością Pana Boga. Doskonała miłość usuwa lęk, wnosi w nasze wnętrze pokój. „Osłabia” zatem działanie i siłę dąsów. A wtedy będziemy spokojnie i dobrze spać!!!

ks. Kazimierz Dawcewicz