I. Trwają w Polsce mistrzostwa Europy w piłce nożnej do lat 21. Polacy jako gospodarz nie uczestniczyli w eliminacjach do tego turnieju. Mieli zatem dwa lata na przygotowanie się do tych rozgrywek. Jednak już pierwszy mecz w tym turnieju – porażka ze Słowacją – w zasadzie przekreślił nasze szanse na awans do półfinału. Chociaż w piłce gra się do końca i nasi zawodnicy to robią, ale o awans będzie bardzo trudno.
Ta sytuacja pokazuje jak ważną rolę w sporcie spełnia dobry start – początek, który sprawia, że do następnych meczów podchodzi się z większym spokojem. Pisze o tym dlatego, że niektórzy z nas patrząc na swoje życie, także stwierdzają, że jeżeli zaczęliby lepiej je układać od początku, to nie doświadczyliby teraz takich trudności. Słysząc takie wypowiedzi, można z nimi się zgodzić, ale chyba nie do końca. Początki choćby w podjętej pracy, bywają trudne. Ale systematyczne i uczciwe jej wykonywanie sprawia, że można to wszystko zmienić, także złą opinię o sobie.
W naszej relacji do Pana Boga też bywa różnie. Jest tak, że wszystko z początku układa się dobrze, czujemy Jego bliskość. Jednak z upływem lat zaczynają pojawiać się różne porażki, które sprawiają, że oddalamy się od Niego. Niektórzy nawet posuwają się tak daleko, uważając siebie za całkowicie przegranych. Nie ma już dla mnie żadnej szansy – powiadają!
Trzeba od razu powiedzieć, że takie myślenie jest błędne! Nasze grzechy, różne upadki oczywiście sprawiają, że odległość między Panem Bogiem a nami się „powiększa”. Ale usłyszenie głosu Pana Jezusa wzywającego do nawrócenia, następnie zachwycenie się Jego miłością sprawia, że zaczynamy do Niego biec. Dostajemy skrzydeł, które sprawiają, że w krótkim czasie znajdujemy się gronie Jego umiłowanych uczniów, którzy odważnie głoszą Jego Ewangelię.
Jeszcze raz wracając do sportu, może wiemy, że drugi wywołany przez sędziów falstart na 100 metrów, okazuje się dyskwalifikacją. Tym samym wywołuje rozczarowanie, złość, gniew, spowodowany utratą szansy na zwycięstwo czy olimpijskiego medalu. W życiu duchowym tak nie jest, ciągle jesteśmy na drodze do zwycięstwa, nikt nas nie przekreśla. Pan Bóg ciągle na nas czeka ze swoją miłością, ale to jeszcze nie wszystko. On delikatnie dotyka naszego serca mówiąc, że nas kocha! Tym samym dodaje nam sił i nadprzyrodzonej motywacji do biegnięcia ku wyznaczonej nam mecie – ku niebu!
II. Jezus powiedział o Janie, że był „lampą, co płonie i świeci” (J 5,35). Bądźcie również i wy takimi lampami. Niech wasze światło świeci w społeczeństwie, w polityce, w świecie ekonomii, w świecie kultury badań naukowych. Nawet jeśli jest to nikłe światło pośród wielu błędnych opinii, czerpie ono swoją siłę i blask od wielkiej Gwiazdy Zarannej, zmartwychwstałego Chrystusa, którego światło jaśnieje – pragnie jaśnieć poprzez nas – i nigdy nie zgaśnie (Benedykt XVI, Homilia, 8 września 2007).
W tych czerwcowych dniach światła mamy dużo, ciemności ogarniają naszą dywicką ziemię dopiero przed godziną dwudziestą. Dzięki temu możemy cieszyć się jasnością, i nie używać przez wiele godzin sztucznego światła płynącego z żarówek. Ale kiedy czytaliśmy przed chwilą słowa papieża Benedykta, zapewne dotarło do nas, że to właśnie my mamy być takim świecącym światłem we współczesnym świecie. Nawet jeżeli jest ono słabe, to mimo wszystko powinniśmy dbać o to, aby nadal świeciło. Nie należy oddawać się różnym wątpliwym i fałszywym opiniom, które słyszymy, a które obwieszczają nam, że to na nic. Bo to co ciemne, krzykliwe, obrazoburcze, ma większą moc i siłę. Czasami tak to może wyglądać, jednak z upływem czasu takie „światło” traci swoją moc, blednie, wręcz przestaje innych interesować.
Jeżeli żyjemy w jakiejś relacji z Panem Jezusem, pamiętajmy, że nasze światło swoją moc czerpie od Niego. Wiele razy przecież próbowano je zniszczyć, zamknąć w tylko kościołach. A co nam pokazuje historia chrześcijaństwa? Pokazuje, że jest ono mimo wszystko mocniejsze, bo to sam Chrystus Pan jest jego źródłem – On nie pozwoli mu zagasnąć. Dlatego pamiętajmy, że nasze światło wiary ma świecić wszędzie. Jest ono potrzebne dzisiaj – bo Chrystus zmartwychwstały nadal jest potrzebny ludziom!
III. Jeden z prawicowych tygodników, poświęcił ostatnio dosyć dużo miejsca wypowiedziom obecnego generała Jezuitów (zob. Do Rzeczy, nr.25 19-23 czerwca 2017, s. 42-47). Jest to zakon wielce zasłużony dla Kościoła, który obdarzył nas wieloma świętymi. Skąd wzięło się takie zainteresowanie osobą ich generała? Powód jest prosty, udziela różnych wywiadów, w których wygłasza kontrowersyjne teologiczne poglądy. Wzbudza tym samym sensację, jego słowa rodzą przeróżne pytania, choćby takie: na ile zakon jezuitów dba o rozwój Kościoła? Czy raczej próbuje rozpoczynać Jego rozbiórkę doktrynalną? Kontrowersje w tych wypowiedziach wzbudziło powątpiewanie w istnienie osobowego szatana, poglądy na temat małżeństwa i kapłaństwa kobiet. Już od lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych dwudziestego wieku, część jezuitów włączyła się w nurt teologii podważającej istniejące dogmaty, teologiczne rozstrzygnięcia Kościoła. Takie zachowanie budziło i budzi frustrację tym większą, że jezuici przyczynili się do odnowy katolicyzmu – choćby w XVI i XVII wieku. Byli i są nadal elitą intelektualną Kościoła. Dlatego wielu ludzi z lękiem pyta: Na ile dzisiaj są oni wierni założeniom swojego założyciela św. Ignacego Loyoli?
Czytając te wiadomości, warto pamiętać, że takie „nowoczesne” teologiczne myślenie nie dotknęło tylko jezuitów. Z wielu innych zakonów i zgromadzeń zakonnych, także księży diecezjalnych, krąży po obrzeżach teologii dogmatycznej czy moralnej. Dlaczego tak się dzieje? Odpowiedzi na to pytanie, najlepiej jest szukać u samych autorów owych teologicznych nowinek. Mimo wszystko trzeba jasno powiedzieć, że takie myślenie niezgodne z nauczaniem Kościoła, nic dobrego nam jako wspólnocie osób wierzących w Pana Jezusa, nie przynosi.
Podążanie za współczesnością, uprawianie socjologii religijnej, stwierdzenie, że wielu ludzi ma poglądy inne niż oficjalne nauczanie Magisterium Kościoła, ma dodawać odwagi właśnie owym teologom, aby te rozwiązaniami i oczekiwania częściowo spełnić. Stąd mamy takie nowości, burzące jedność doktrynalną Kościoła. Mimo, że komuś takie myślenie może się podobać, to jednak jest to prosta droga aby odejść od Pisma Świętego, odrzucić tradycję i nauczania Ojców Kościoła. Smutne w tym wszystkim jest także i to, że część prasy promując takich teologów, nie mówi nic o tym, że wspólnoty katolickie w ich krajach nadal się kurczą. Choćby media liberalne i lewicowe promują niektórych postępowych niemieckich biskupów, ale nie piszą, że nie potrafią oni znaleźć środka duszpasterskiego na zatrzymanie ludzi w parafiach. Okazuje się, że letnie i zwietrzałe chrześcijaństwo nikogo nie interesuje.
Pisząc o tym zagadnieniu, nie chcę wszystkich zakonników – choćby jezuitów – wrzucać do jednego worka. Wielu z nich jest wiernych nauce Kościoła, pracuje z poświęceniem we wspólnotach parafialnych. Nadal z wielką troską i poświęceniem prowadzą ćwiczenia ignacjańskie. O tym też warto pamiętać, aby ten obraz przedstawiony w prasie, nie wzbudził w naszych sercach totalnej nieufności do tak wielce zasłużonego dla Kościoła zakonu!
ks. Kazimierz Dawcewicz