Widziane z okna, przeczytane i usłyszane (52E)

I. Kwiecień plecień bo przeplata trochę zimy, trochę lata. Jakoś tak brzmi to ludowe przysłowie, związane z tym miesiącem. Dzisiaj (poniedziałek) mamy namacalny tego dowód. Jest słońce, a za chwilę pada śnieg, nie jest może aż tak zimno, ale wszystko to się przeplata. Ważne są te spostrzeżenia związane z otaczającą nas rzeczywistością, uczą czegoś. Sama natura – przyroda uczy nas pokory, bo nie jesteśmy w stanie do końca jej ogarnąć i zrozumieć. Patrząc na towarzyszącą nam pogodę możemy to także przenieść na nasze codzienne relacje – z ludźmi i te z Panem Bogiem.
Wyglądają one czasami właśnie w ten sposób. Jest w nich dużo słońca, ciepła, wyrozumiałości. Ale przychodzą takie dni, że przeważa chłód, dystans, zimno, które można porównać do padającego śniegu. Coś zaczyna być zasypywane, ale na szczęście pojawia się znów słońce, które przywraca pełny obraz przyjaźni, miłości, przynosi wewnętrzny pokój.
Nasze relacje z Panem Bogiem bywają także różne. Nacechowane są zwykłym obowiązkiem, tradycją, pewnym przyzwyczajeniem. Objawiają się odmawianiem pacierza, nawet systematyczną obecnością na niedzielnej Mszy świętej. Brak w niej jednak miłości, dotykającej serca. Są także relacje bliskie, które przepełniają codzienność życia. Naznaczają decyzje i wybory, sprawiają, że taki człowiek staje się świadkiem Pana Boga. Głosicielem Dobrej Nowiny, zawartej na kartach Ewangelii. Słońce świeci tutaj mocno i „ciągle”, chociaż nie brak tam duchowych kryzysów, oczyszczeń, które ascetyka nazywa oczyszczeniami czynnymi i biernymi.
Wśród ludzi często krąży takie powiedzenie, że jak trwoga, to uciekamy się do Pana Boga. Pokazuje ono kolejny model zachowania pewnych osób. Często jest to spowodowane trudnościami życiowymi, chorobą w rodzinie. Wtedy rozpoczyna się szturmowanie nieba, zostają do tego zaangażowani też inni ludzie. Chęć „przekonania” Boga do siebie, do swoich próśb jest wielka. Różnie to się kończy, ale nawet jeżeli jakaś prośba jest wysłuchana, to często brakuje po takim szturmie słowa dziękuję!
Po tym Bożym świecie maszeruje wielu ludzi, którzy są z Panem Bogiem na bakier. Są zagniewani, odwrócili się plecami. Nie chcą o Nim myśleć, rozmawiać, pytać. Czasami nawet rozpoczynają z Nim walkę. Wypada może powiedzieć trochę inaczej, podejmują walkę, ale przede wszystkim z Kościołem.
Nie będę zagłębiał się w przyczyny takich zachowań, postaw, wygłaszanych opinii. Chociaż niestety ostatnimi czasy bywa ich coraz więcej. Bywają one trudne do przyjęcia dla najbliższych. Dla których takie osoby są znane od lat, byli kiedyś zupełnie kimś innym ludźmi.
Owej grupie osób, dla których Pan Bóg nie istnieje, zwątpili w Niego, trzeba mimo takiego myślenia i agresywnych zachowań powtarzać – nam też wypada to powtarzać: Pan Bóg nigdy z nas nie rezygnuje. On ciągle nas kocha. Wtedy kiedy świeci słońce, kiedy pada deszcz czy śnieg, kiedy jest ciepło, zimno, On zawsze jest! Obdarza nas swoją miłością! Czeka cierpliwie, aby każdemu proszącemu dać jej w obfitości!

II. W relacji jaką człowiek posiada z Panem Bogiem, duże znaczenie ma Jego obraz. Różne sprawy, historia naszego życia, ludzie żyjący obok, mają wpływ na to jak bywa On postrzegamy. Jakie uczucia wywołuje w nas sama myśl o Nim. Okazuje się, że nie zawsze Jego miłość potrafi przebić się do naszego serca. Tym samym nie jest w „stanieje przemienić”, ułagodzić, sprawić abyśmy w ukształtowanym Jego miłością wnętrzu, zaczęli spotykać się i rozmawiać z innymi ludźmi. Bóg jest miłością, kocha nas! Takie słowa słyszymy, okazuje się jednak, że są one dla pewnej grupy osób wierzących – tylko słowami.
Czasami słyszymy słowa „bojaźń Boża”. W pierwszym odruchu słowo „bojaźń”, kojarzy się nam z doświadczeniem lęku, strachu. Jakie jest prawdziwe znaczenie tego określenia? „Dar bojaźni Pańskiej. Jest on taką miłością do Boga, która świadoma jest własnej kruchości. To lęk przed tym, aby nie zerwać z Nim relacji, poczucie głębokie, że Bóg jest tajemnicą, z którą nie można igrać, lęk przed tym, że nie jest się w stanie sprostać wielkiej, Boskiej miłości, a równocześnie silne pragnienie bycia całym dla Boga. To dar, który owocuje odpowiedzialnością za siebie i innych. Bojaźń wobec Pana nie jest czymś, co miażdży, ale czymś, co poszerza serce i daje radość. W tym sensie jest syntezą biblijnej duchowości” (ks. Jerzy Szymik, Siedem darów ducha, s. 7).
Po przeczytaniu tego tekstu, może pytamy: co mamy zrobić, aby moje/nasze serca zostały wypełnione Bożą miłości? Aby dar Bożej bojaźni był w nas obecny? Te pytania o miłość, to w pierwszym rzędzie zachęta do modlitwy o wiarę, nadzieję i miłość. Ważną rzeczą jest to, abyśmy sobie uświadomili, że u podstaw chrześcijańskiej duchowości, znajdują się właśnie te trzy cnoty teologiczne. Wiara, to zachęta do poznania Pana Boga, to szukanie sposobności, aby każdy dzień naznaczony był modlitwą. To ona rozszerza nasze serca, wzbudza zaufanie do Niego. Tym samym wnosi radość!
Warto też pamiętać, że bliska relacja z Panem Bogiem, otwiera nam oczy na poznanie siebie. Zaczynamy lepiej siebie widzieć, kochać, tym samym miłość do ludzi staje się z każdym dniem piękniejsza.
Jak widzimy pod słowem „bojaźń” w odniesieniu do Pana Boga, nie powinien kryć się lęk, strach, ale miłość, która wzbudza wielką świadomość prawdy o sobie. Można chyba powiedzieć, że przeżywając taką miłość, bywamy zaskoczeni ogromem miłości, która ciągle wlewa się do naszego serca.

III. Po słowach doksologii „przez Chrystusa, z Chrystusem, …” rozpoczyna się ostatni etap Mszy świętej – Komunia święta. Każdy jednak, kto chcę przyjąć Ciało i Krew Pana Jezusa, musi do tego dobrze się przygotować. Uczestnicząc w Eucharystii najczęściej nie uświadamiamy sobie, jakie struny naszego serca bywają poruszane w liturgii, abyśmy stali się bardziej otwarci na bezpośrednie spotkanie z Chrystusem, w Jego sakramentalnej obecności.
Najpierw jesteśmy wezwani do odmówienia najwspanialszej modlitwy chrześcijan, jaką jest Ojcze Nasz. Ta modlitwa wiele mówi o postawie z jaką powinniśmy się zbliżać do stołu, gdzie otrzymujemy Eucharystię. Na początku mówimy „Ojcze Nasz”, nie mówimy „mój Ojcze”, ale wspólnie wołamy do Niego jako do naszego Ojca w niebie. Przez Komunię świętą Pana Jezus chce nas zjednoczyć ze sobą, chce byśmy tworzyli jedno Ciało, Jego Ciało.
W niektórych kościołach ludzie podczas tej modlitwy biorą się za ręce, przez ten gest chcą zrozumieć i odczuć, że są razem jako rodzina.
Warunkiem jednak jedności jest wspólne uznanie Boga za najważniejszego dla nas. Tym co powinno łączyć chrześcijan, to postawienie Pana Boga na pierwszym miejscu w życiu, realizowanie Jego pragnień. Dlatego mówimy „święć się imię Twoje, przyjdź Królestwo Twoje, bądź wola Twoja”.
Wierzymy także wspólnie, że Jego miłość zadba o nasze potrzeby, cieszymy się Jego czułą opieką, prosząc aby dał nam chleba na każdy dzień. Wiemy także, że jako wspólnota jesteśmy zranieni, skłóceni. Dlatego prosimy o jedność przez okazanie sobie nawzajem przebaczenia „Odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom”.
Do komunii świętej nie przystępujemy każdy na „własną rękę”, ale jako wspólnota, która chce umocnić naszą jedność w Panu. Wielką pomocą w takiej postawie jest odmawianie modlitwy Ojcze Nasz (por. Wojciech Jędrzejewski OP, Fascynujące zaproszenie, Warszawa 1998, s. 47-48).
Modlitwa, której nauczył Apostołów Pan Jezus, jak zauważyliśmy ma swoją wielką duchową moc. Dlaczego zatem nie zawsze wydaje ona właściwe owoce w naszym życiu? Odpowiedzi na to pytanie wypada szukać w sobie. Często odmawiamy ją niechlujnie, mechanicznie, szybko. Tym samym nie dotykamy jej głębi, umyka nam głębokie znaczenie wypowiadanych słów.
W takim razie co powinniśmy zrobić, aby to zmienić? Odmawiając „Ojcze Nasz”, starajmy się zawsze pamiętać, że pierwszy raz słowa tej modlitwy wypowiedział sam Pan Jezus. Świadomość, że wypowiadam Jego słowa, wzbudzi w nas większą uwagę, skupienie, a przede wszystkim miłość do samego Jezusa. Bo to On zatroszczył się o to, abyśmy umieli w tak prostych słowach uwielbiać Boga Ojca i prosić o to co jest nam tak naprawdę do życia potrzebne!

ks. Kazimierz Dawcewicz