Widziane z okna, przeczytane i usłyszane (47E)

I. Jutro kalendarzowa wiosna, a za oknem biało od śniegu. Widać nie przejmuje się ustaleniami, wytycznymi sporządzonymi przez ludzi. Ma „ochotę” leżeć, no to leży w najlepsze. Ale nie tym chciałbym się zająć. Już od jakiegoś czasu ogłaszałem – mojej rodzinie, parafianom, że po mojej śmierci chcę, aby mnie pochowano na cmentarzu parafialnym w Dywitach. Właśnie w kończącym się tygodniu zimowym – 17 marca – zarezerwowałem sobie miejsce. Dokonałem wyznaczonej przez radę ekonomiczną i duszpasterską wpłaty pieniężnej za miejsce. Mówiąc niektórym osobom o tym, patrzyły na mnie z pewnym zdziwieniem, niedowierzaniem. Może co niektórzy w myślach pytają: co tam chodzi mu po głowie? Czy aby nie za szybko na takie decyzje? Odpowiadam: czas jest dobry, decyzja podjęta po dłuższym namyśle.
Miejsce na naszym parafialnym cmentarzu wybrałem już dawno, ale teraz dokonałem finalizacji tego wyboru. Ciekawe i zastanawiające jest to, że wiele osób takie decyzje zostawia na „później”, ale najczęściej zostawia to rodzinie, która po śmierci wybiera miejsce pochówku. Taka decyzja zawiera w sobie jeszcze jedną ważną prawdę. W pewien sposób zaczyna ukierunkowywać nasze myśli nie tylko na śmierć, ale przede wszystkim na wieczność.
Część z nas przed tym myśleniem o wieczności ucieka. W tak mocno przeżywaną codzienność życia, bywamy pochłonięci doczesnymi troskami. Potrafimy godzinami opowiadać o podróżach, o rejsach jachtem po jeziorach, wędrówkach górskich. Ale kiedy pada słowo śmierć i wieczność, to wtedy milkniemy, a najczęściej uciekamy od tematu.
Dobrze jednak wiemy, że nie da się przed tym uciec. Czas ucieka wieczność czeka. Te słowa przypominają nam o nieuchronnym spotkaniu z naszym Panem w wieczności. Rozumiem, że myślenie o wieczności, nie jest atrybutem młodości. Ten temat staje się bliższy tym, którzy mają już swoje lata, życia na tym ziemskim świecie nie pozostało im dosyć dużo. Mimo tego, nie należy się bać mówić o śmierci, myśleć o niej, a przede wszystkim zatrzymać od czasu do czasu swoje myśli na niebie.
Otaczający świat jest piękny, zachwyca, zatrzymuje nas. Ale to tak naprawdę za mało, owo zatrzymanie powinno nas pchnąć ku kontemplacji. Wtedy zobaczymy w tym wszystkim miłość i potęgę Pana Boga. Owo zatrzymanie natchnie nasze myśli ku wypowiedzeniu dziękczynienia Panu Bogu. Może nawet do nieustannego dziękowania za to wszystko co jest wokół nas i czym bywamy obdarowani każdego dnia życia.
Wracając do wybranego przeze mnie miejsca na cmentarzu, wypada powiedzieć, że to nic strasznego. To tylko świadomość upływającego czasu sprawia, że ta myśl o wieczności staje się mocniej obecna. Póki co żyję, cieszę się, że jestem tu w Dywitach. A teraz mogę jeszcze powiedzieć, że to tu – na parafialnym cmentarzu – kiedyś złożona zostanie trumna z moim ciałem. Pamiętajmy, ucieka czas, co nie znaczy, że z naszą śmiercią się całkowicie skończy. Zmieni się tylko na przebywanie tam w wieczności u Boga i z Bogiem!

II. W tradycji katolickiej piąta niedziela Wielkiego Postu nazywana jest „niedzielą czarną”. Nazwa wywodzi się od pięknej tradycji, kiedy w kościele wszystkie krzyże zasłania się ciemną tkaniną. Dlaczego to się robi? Po pierwsze chodzi o to, abyśmy zatęsknili za wizerunkiem Jezusa Chrystusa. Bo chyba nie będzie przesady w tym jeżeli napiszę, że przyzwyczailiśmy się do tego, że jest On pośród nas. Z tego też powodu Jego wizerunek na krzyżu nie wywołuje w nas emocji, jakie powinien on w nas zawsze budzić. Brak widocznego wizerunku Chrystusa Pana ma spowodować konieczność przemyśleń. Kto tak naprawdę zawisł na drzewie krzyża? To prawdziwy Bóg, który zstąpił na ziemię, aby oddać życie za każdego z nas.
Po drugie zasłonięcie krzyża wywodzi się z konieczności zakrycia często bardzo bogato ozdobionych wizerunków Jezusa. Bo tu nie chodzi o sam wizerunek, lecz o Tego, który umarł za nas na krzyżu. Przecież z każdym upływającym dniem Wielkiego Postu przybliżamy się do tego dramatycznego dnia, kiedy w Wielki Piątek Jezus oddał za nas swoje życie (ks. Jakub Mateja).
W tym kończącym się czasie Wielkiego Postu – jak przeczytaliśmy przed chwilą – mamy zatęsknić za Panem Jezusem. Trzeba jednak otwarcie powiedzieć, że wiele osób ma też żal do Chrystusa za to, że nie jest przy nich obecny. Nie odczuwają Jego bliskości. Jak zatem jest naprawdę? Czy przez życie idziemy ciągle sami – no nie licząc przeróżnych osób, które czasami nas wspierają? Odpowiadając na te pytania chciałbym się odwołać do życia św. Jana Bożego (1495-1550), którego dowolne wspomnienie obchodzimy ósmego marca. Urodził się w Portugalii, po burzliwych latach służby wojskowej, pragnąc tego co doskonalsze, oddał się całkowicie posłudze chorym. W Hiszpanii w Grenadzie zorganizował szpital, później założył zakon (bonifratrów). Odznaczał się szczególną miłością do ubogich i umysłowo chorych.
Jego życie, posługę chorym, poznałem czytając książkę. Chyba to w niej widziałem namalowany obraz, pokazujący jego pracę. W nocy święty na swoich plecach niesie do przytułku jakiegoś ubogiego. Ale o dziwo ta droga, którą idzie jest oświetlana. Ktoś przed nim niesie lampę – zapytano malarza: kto to jest? Odpowiedź była krótka – to sam Pan Jezus oświetla mu drogę. Jest z nim w trakcie tej posługi.
Te słowa mówią i przypominają nam wszystkim, jak ważni jesteśmy dla Pana Jezusa. Mimo tego, że Go nie widzimy i od czasu do czasu odczuwamy mocno samotność, to On zawsze jest przy nas. Niezależnie jaką drogą podążamy, gdzie jesteśmy, czy kim teraz jesteśmy.
Doświadczenie Jego obecności wymaga od nas wiary, częstych myśli, które są przy Nim. Ten żal, który przeszywa czasami nasze serca, to wynik podążania w życiu za naszymi emocjami, uczuciami. Pozwalanie, aby to one decydowały o wyborze naszych dróg i ścieżek codzienności. Dlatego też nie możemy zapominać o prośbie kierowanej do Chrystusa: Panie przymnóż nam wiary! Bo to wiara sprawia, że słyszymy Jego słowa: będę z wami aż do skończenia świata. To wiara wywołuje w nas uczucie Jego bliskości!

III. Święty, Święty, Święty, Pan Bóg Zastępów. Pełne są niebiosa i ziemia chwały Twojej, Hosanna na wysokości. Błogosławiony, który idzie w imię Pańskie. Hosanna na wysokości.
Bóg, w którego wierzymy jest święty, dlatego spotkanie z Nim powoduje w nas przerażenie. Dzieje się tak, bo należymy do świata, w którym panuje pomieszanie tego co piękne i kiczowate, dobre i złe, prawdziwe i fałszywe. Żyjemy w świecie, w którym cofa się wypowiedziane słowa, krzywdzi się ludzi. Pan Bóg jest jednoznaczny, jest czystym Dobrem, Miłością, Prawdą. A nasze życie jest mało przejrzyste, stąd zaskakuje nas i onieśmiela Boskie Światło.
Jednocześnie przeczuwamy, że jedynie życie święte, nie takie po łepkach, może dać nam spełnienie. Dusimy się w oparach naszych kłamstw, obłudy, powierzchowności, … Zatruci wodą dwuznacznych słów, pragniemy świeżego powietrza prawdy, pragniemy czystej wody miłości. Dlatego mimo pewnego strachu, lęku, rodzi się w naszych sercach fascynacja Panem Bogiem.
„Świętość Boga nie ma w sobie choćby cienia wyniosłości. Swojej bowiem wielkości nie zawdzięcza przytłaczającej innych mocy, megalomanii, pogardzie i potępieniu, usuwającym to co niższe i gorsze w cień. Ten, który jest Panem wszechświata podejmuje służbę wobec bezradnych stworzeń. Świętość Boga można porównać do piękna matki oddanej bez reszty swojemu małemu dziecku. Jej miłość jaśnieje nad niemowlakiem poprzez proste czynności.
Najwyższy nie gardzi tym co małe i pokorne. Uświadamiamy to sobie, gdy podczas Mszy świętej śpiewamy hymn: Święty, Święty, Święty, …
Pan idzie do nas nie w przerażającej wielkości, ale poprzez proste, zwykłe rzeczy: chleb i wino. Jest bardzo blisko w swojej odmienności od naszego poranionego grzechem świata. Ale wkracza do niego dyskretnie, tak jak potrafi to uczynić prawdziwa Świętość” (por. Wojciech Jędrzejewski, Fascynujące zaproszenie, Warszawa 1998, s. 41-42).
Czytając te słowa odkrywamy Piękno, Miłość, Dobroć Pana Boga. Świadomość tego wszystkiego powinna nam towarzyszyć za każdym razem, kiedy śpiewamy ten hymn Święty, Święty, … Wiedząc kim On jest dla nas, a także kim my dla Niego jesteśmy, z całego serca powinniśmy wyśpiewywać te słowa. Wreszcie te słowa uświadamiają nam, jak na wielkiej i wspaniałej uczcie ofiarnej się znajdujemy. Jak cudownym zaproszeniem zostaliśmy obdarowani!

ks. Kazimierz Dawcewicz