Widziane z okna, przeczytane i usłyszane (42)

I. Od pewnego czasu trwamy w zachwycie nad grą polskich siatkarzy. Ciekawe i ważne w tym zauroczeniu jest to, że wiele osób nadal w tym zachwycie trwa. Zdobyte Mistrzostwo świata uświadomiło nam, że jesteśmy potęgą. Jednak codzienność, która teraz nastała pokazuje, że nasze klubowe drużyny zaczęły odstawać od reszty Europy. Czyżby rozwój siatkówki został zatrzymany? Brak nam nowych i jeszcze lepszych siatkarzy? Nie jestem specem do tego, ale wydaje mi się, że nadmuchany siatkarski balon stracił trochę powietrza. Mecze Ligii Mistrzów siatkarzy pokazały, że przynajmniej dwa kraje – Włochy i Rosja, nabrały większej szybkości. Możliwe, że swoje zrobiły większe pieniądze w klubach, grają w nich najlepsi zawodnicy z innych krajów. Ale jest to znak, że trzeba znów zabrać się do intensywniejszej pracy.
Dlaczego o tym piszę? Bo podobnie bywa w naszym codziennym życiu. Wyobrażamy siebie jako mocarzy, ludzi zdolnych i zaradnych. Przychodzą jednak takie chwile, kiedy coś zaczyna iść nie tak. Zaczynamy też dostrzegać, że inni ludzie robią pewne rzeczy lepiej i szybciej niż my. Taka sytuacja zaczyna budzić w naszym sercu złość, gniew, ulegamy emocjonalnej zazdrości. Chociaż to wszystko pokazuje nam, że obok nas mogą żyć osoby bardziej zdolne, które zostały bogaciej obdarowane niż my. Nie należy na to się gniewać, tak jest przecież w życiu. Przypowieść ewangeliczna o talentach, taką prawdę nam uświadamia (Mt, 25,14-30).
Może jednak być i tak, że ponoszone przez nas „porażki” zostały spowodowane zwykłym lenistwem. Po latach odnoszonych sukcesów przestaliśmy systematycznie pracować, licząc na to, że utrwalona stara dobra opinia w zupełności wystarczy. Takie zachowanie nas usypia, rozleniwia. Tym samym nie widzimy, że inni nas wyprzedzają, nabierają większej „szybkości”. Możliwe, że czegoś podobnego doświadczają teraz nasi siatkarze. Chociaż juniorzy zdobyli w ostatnich latach, mistrzostwo Europy i świata.
W życiu duchowym podobne zachowanie też nam zagraża. Wkładając na głowę aureolę doskonałości, zdobywamy uznanie wśród ludzi. Możemy jednak tak mocno uwierzyć w siebie, że przestaniemy liczyć się z Panem Bogiem. Nie wiedząc kiedy zaczynamy wysoko nosić głowę, obrastamy w piórka, a zamiast dalszego wzrostu w miłości do Pana Boga, wzrastamy w pychę. Dla takiego myślenia i zachowania, doznawane porażki są najlepszym lekarstwem na zmianę negatywnego zachowania i myślenia. One uświadamiają, że można wzrastać w chrześcijańskiej doskonałości tylko wtedy, kiedy nadal słucham Pana Boga, spełniam Jego wolę.
Mam nadzieję, że posiadamy prawdziwy obraz siebie. Jeżeli „unosimy” się w górę, przyjmujmy to z pokorą, widząc w tym przede wszystkim wynik działania łaski Bożej i naszej z nią współpracy. Wszelkie zaś obniżki formy – tak jak teraz ma to miejsce u siatkarzy – potraktujmy jako zaproszenie do jeszcze ufniejszego zwrócenia się w stronę Pan Boga.

II. Wielu współczesnych chrześcijan katolików, nie docenia niedzielnej Mszy świętej, nie widzi w niej najlepszego źródła potrzebnych nam łask. Dlatego tak łatwo z niej rezygnują, wyszukując przy tym różne usprawiedliwienia. Ci z nas, którzy myślą inaczej i byli obecni w kościele – III niedzielę Wielkiego Postu – zostali kolejny raz pouczeni przez Pana Jezusa. Fragment Ewangelii z tego dnia, opisywał spotkanie Chrystusa z Samarytanką przy studni Jakuba (J 4,5-42). Dla tych wszystkich, którzy szukają wskazań jak ma wyglądać spotkanie z Panem Bogiem, ten ewangeliczny tekst jest dobrą lekcją.
Dowiadujemy się z niego, że to Pan Bóg przychodzi pierwszy na spotkanie z nami. Inaczej mówiąc, On zawsze na nas czeka. Wierność przymierzu, które zawarł z nami w sakramencie chrztu świętego, owocuje tym, że możemy się z Nim spotykać w dowolnych porach dnia. Najcudowniejsze w tym wszystkim jest także i to, że Jego oczekiwanie przepełnione jest troską.
Kobieta przychodzi do studni po wodę, wykonuje swoją codzienną pracę. To wydarzenie uświadamia nam, że Pan Bóg, chce rozmawiać z nami także w trakcie naszych codziennych zajęć, prac. Niektórzy z nas „zamykają Go” w ścianach kościoła, kaplic. A tutaj widzimy Pana Jezusa rozmawiającego z ową kobietą, która taką pracę wykonuje każdego dnia. Kiedy spojrzymy na naszą codzienność, to większość z nas przyzna, że od czasu do czasu słyszymy wewnętrzne głos, zapraszający na chwilę spotkania z naszym Panem. Dzieje się tak nie tylko rano i wieczorem, ale w ciągu dnia, kiedy i my wykonujemy jakieś zwykłe prace.
Samarytanka rozmawiająca z Panem Jezusem zauważa także, że ów mężczyzna, który z nią rozmawia bardzo dobrze zna jej życie. Zachwycona tym faktem stwierdza, Panie Ty jesteś prorokiem. Wie, że ma przyjść Mesjasz zwany Chrystusem. W dalszej rozmowie dochodzi do tego, że Chrystus oznajmia jej: „Jestem nim ja, który z tobą mówię” (zob. J 4,26). Uznanie prawdy o sobie rozpoczyna coś nowe w jej życiu, z radością biegnie do miasteczka, aby oznajmić wszystkim, że spotkała człowieka, który powiedział jej wszystko co w dotychczasowym życiu uczyniła.
Czasami szukamy przyczyny, która sprawia, że nie jesteśmy zadowoleni ze spotkań z Panem Bogiem. Narzekamy na brak dobrych owoców tych modlitewnych chwil – choćby radości. To w tym ewangelicznym tekście, znajdujemy potrzebne wskazania. Trzeba wreszcie sobie uświadomić, że owe źródło niepowodzeń tkwi w ciągłej uciecze przed prawdą o sobie. Bóg przecież wie o nas wszystko, a my nadal się usprawiedliwiamy, oszukując siebie na różne sposoby. Przez fakt uznania prawdy o sobie, każdy z nas przerzuca most zaufania między sobą a Bogiem (por. ks. E. Staniek, Homilie na niedzielę i święta, Kraków 2003, s. 35-36).
W czytanym w trzecią niedzielę Wielkiego Postu fragmencie Ewangelii spotkaliśmy się z Samarytanką, która pod wpływem pełnej zaufania rozmowy, została przez Chrystusa Pana przemieniona. Jeżeli nasze spotkania będą właśnie takie, wtedy także i my doświadczymy podobnej łaski. Zaczniemy odkrywać w Nim to wszystko, co dla nas jest najważniejsze. On zacznie w nas działać, zacznie nas przemieniać i kształtować nasze serca. Wtedy i my – wzorem owej kobiety – zaczniemy biec, aby innym ludziom głosić Dobrą Nowinę o Panu Jezusie.

III. W książce „Slow life” (Kraków 2016), w rozmowach z ojcem Leonem Knabitem OSB, czytelnik trafi na pytanie: „A przy okazji, ile ojca zdaniem powinna trwać msza święta? Bo ja obserwuję, że ogólne przyśpieszenie wchodzi do kościołów. Msze odprawia się coraz krótsze: półgodzinne, dwudziestopięciominutowe? Boję się jednak, że pozwalając wiernym na taką łatwiznę, nawet w niedzielę, zdejmuje się z nich jakąkolwiek odpowiedzialność za dyscyplinę duchową. Akceptujemy to, że nasze życie toczy się tak w szybkim tempie” (s. 22).
Powyższe pytanie: ile powinna trwać Msza święta, nie jest tylko książkowym zapytaniem. Przecież wielu katolików wybierając kościół do którego chcą pójść w niedziele, kierują się długością Mszy świętej. Jest to jeden z wielu elementów – obok krótkiej homilii – za przychodzeniem w niedzielę do tego kościoła. Okazuje się, że szybkość wkradła się także i do naszych świątyń, dotknęła najświętszych liturgicznych wydarzeń – a takim właśnie jest Msza święta. Niestety do tej szybkości dostosowali się księża, którzy często sprawują ją z szybkością Teleexpressu. Innym czynnikiem przyśpieszającym sprawowanie Mszy świętej, to porządek niedzielnych nabożeństw w dużych miejskich parafiach. Jest ona odprawiana co godzinę, a to automatycznie wymusza szybkość. Przecież ludzie muszą w oznaczonym czasie wyjść z kościoła, i zrobić miejsce dla przychodzących osób na kolejną Eucharystię.
Idąc za myśleniem rozmówcy ojca Leona, wypada zgodzić się z tym, że takie zachowanie jest pójściem na łatwiznę. Mówiąc jeszcze inaczej można wręcz powiedzieć, że ludzie starają się podporządkować i ułożyć wszystko pod siebie. Wygodnictwo, krótkie chwile w kościele – czasami z myślami daleko od tego w czym biorą udział. Takie zachowanie sprawia, że szybko dajemy się wypłukać z duchowych wartości. Niestety Kościół zgadzając się i akceptując ową szybkość życia w ciągłym biegu, wpisuje się w taką niebezpieczną praktykę.
W takim razie jak ma być? Jaką drogą należy pójść? Chcąc takim zachowaniom się przeciwstawić, trzeba wykazać się dużą mądrością i roztropnością. Kościół – pomimo różnych nacisków – powinien zawsze pozostać miejscem, gdzie człowiek znajdzie przestrzeń ciszy, gdzie może się na dłużej zatrzymać. Aby pobyć z Panem Bogiem, usłyszeć mocniej i wyraźniej Jego słowa. Jednak aby tego doświadczyć, to od każdego z nas wymagana jest większa troska o swoją duszę, uświęcenie siebie. Wreszcie zrozumienie, że tylko z Panem Bogiem mogę uczynić więcej dobra. Do tego jednak potrzeba dyscypliny duchowej, to znaczy, dłuższej modlitwy, częstszych chwil czytania Pisma świętego, systematycznego uczestnictwa w niedzielnej Mszy świętej. Jeżeli mamy taką możliwość, to także w ciągu tygodnia. Postarajmy się też zawsze pamiętać, że w tej dziedzinie – relacji z Panem Bogiem – szybkość nie popłaca!

ks. Kazimierz Dawcewicz