Widziane z okna, przeczytane i usłyszane (37E)

I. Jednym z błędów jaki niektórzy popełniają w relacji do Pana Boga, bywa zrzucanie wszystkiego na Boga. Zachowują się tak różne osoby, ale także te, które poświęcają na codzienną modlitwę wiele czasu. Uważają, że Bóg o wszystkim wie. Tyle uwagi Mu poświęcają, to On powinien – za nas i dla nas wszystko zrobić. Warto jednak sobie uświadomić, że takie myślenie – oczywiście tym bardziej takie postępowanie na drodze wiary – jest złe. Zostaliśmy pięknie obdarowani, posiadamy rozum, wolną wolę. Mamy to wszystko nie po to, aby się tym chwalić, ale mamy obowiązek z tych darów korzystać. W życiu codziennym, także w przeżywanej wierze, pewne decyzje, wykonanie przeróżnych prac, …, to zadanie dla nas. Nie można się z tego zwalniać!
Kiedy uważnie czytamy Ewangelię, to zauważamy w opisie cudów jakich dokonywał Pan Jezus, że każde takie wydarzenie było poprzedzone działaniem ze strony człowieka. Przy uzdrowieniu paralityka, przyjaciele musieli go przynieść. Kobieta została uzdrowiona, kiedy podjęła wysiłek, przedarła się przez tłum, aby dotknąć Jego szaty. W Kanie Galilejskiej zanim został dokonany cud, słudzy musieli nanosić się wody.
Widząc taką postawę, powinna nas zaskakiwać i oburzać postawa nic nie robienia i oczekiwania na cud. Dotykają każdego z nas pewne niepowodzenia, które stają się też okazją do oskarżeń rzucanych w stronę Pana Boga. Pytań Mu stawianych jest dużo: Gdzie On wtedy był? Jak mógł dopuścić, aby spotkała nas taka krzywda? A On stoi przy nas i zawsze wspiera, w rozwiązywaniu problemu jaki nas nurtuje. Chce abyśmy w rozwiązywaniu kłopotów, mogli także wykorzystać nasze własne siły i możliwości jakie zostały nam dane.
Patrząc na swoje życie, robiąc rachunek sumienia, który odsłania nasze niedociągnięcia, chcemy coś w sobie zmienić, poprawić. Ale pamiętajmy, że nie możemy siedzieć z założonymi rękami i czekać, aż pojawi się jakiś cud. Dopiero kiedy zaczniemy uczciwie pracować, weźmiemy sprawy w swoje ręce, z ufnością powierzymy je Panu Jezusowi, On zrobi to co trzeba. Udzieli nam swojego błogosławieństwa, doda siły, dokona cudu.
Warto zapamiętać te słowa, a przede wszystkim to, że mamy w dziedzinie osobistego uświęcenia, zmieniania się na lepsze, dużo do powiedzenia – to znaczy do zrobienia!

II. W czasie Mszy świętej w niedzielę, w różne uroczystości, śpiewamy hymn: „Chwała na wysokości Bogu, a na ziemi pokój ludziom dobrej woli …”. Ten nasz śpiew sprawia, że wzbijamy się ku Najwyższemu Bogu. On jest w centrum naszej miłującej uwagi, On jest Panem, Barankiem, zabitym dla naszego ocalenia, jednorodzonym Synem Ojca, gładzącym grzechy, Panem Najwyższym, jedynym Świętym, Panem, wraz z Duchem Świętym w chwale Boga Ojca. W życiu czasami mawiamy, że jakaś sprawa, wydarzenie, sprawiło, że przez chwilę wyszliśmy z siebie. Niesieni gniewem, złością, wpadamy wtedy w furię. W tym śpiewie „Chwała” także wychodzimy z siebie, ale jest to świadome działanie. Jest to wyprawa ze świata naszych lęków, marzeń, nadziei w krainę Bożej Obecności! Oddajemy się uwielbianiu Pana Boga.
Bóg spokojnie poradziłby sobie bez naszej czci. Nie jest łasy na nasze pienia. Ale za to my bez uwielbienia, stalibyśmy się ubożsi. Adoracja wprowadza nas w sytuację, kiedy to możemy uwolnić się od nieustannej licytacji, kto z nas jest ważniejszy, bardziej czcigodny, zasłużony, dostojny. Mamy szansę odkryć prawdę, że wielkość każdego z nas rodzi się z wybrania i miłości Tego, który się nad nami pochyla. On bowiem Wieczna, Żywa Miłość kocha i dba o stworzenie. Uczmy się jej, oddając chwałę Trójcy podczas Liturgii. W ten także sposób odzyskujemy utraconą przez grzech chwałę. Stajemy się na powrót istotami, które swoje szczęście znajdują w dobrowolnie zaakceptowanej zależności od Stwórcy (por. Wojciech Jędrzejewski OP, Fascynujące zaproszenie, Warszawa 1998, s. 23-24).
Po lekturze tych słów, wielu z nas chyba jest zaskoczonych. Śpiewając czy też odmawiając ten hymn, brakowało – może nadal nam brakuje – takiej świadomości uwielbienia. Adorowania, które ma tak ważna rolę do spełnienia w naszym życiu. Nosimy w sobie ukryte – ale często też nie – pragnienia wielkości, znaczenia. A oto słyszymy, że prawdziwa nasza wielkość rodzi się z wybrania miłości Boga, pozwalania aby się nad nami pochylał. Brał na ręce, podnosił do policzka i całował.
Te słowa uświadamiają nam w jak wielkim wydarzeniu bierzemy udział, kiedy uczestniczymy we Mszy świętej. Ta święta Liturgia, to oddawanie chwały Bogu w Trójcy Świętej Jedynemu, ale to także czas przepełniania każdego jej uczestników miłością. Dlatego warto na niej być od początku – to znaczy od pocałunku ołtarza.

III. Dawno oczekiwany śnieg wreszcie spadł. Nie jest go aż tak dużo, jak kiedyś bywało, ale cieszy oczy. Raduje dzieci, które wreszcie mogą pojeździć na sankach, ulepić bałwana, zbudować sobie śnieżny domek. No jest pięknie, drzewa zostały cudownie przyozdobione. Chociaż na niektórych gałęziach widać, że śnieg swój ciężar ma. Tak „ubrany” na biało świat, przyciąga nasz wzrok. Pan Bóg pięknie go pomalował, przyozdobił, tym samym przypomina nam o nieosiągalnym geniuszu stworzenia. Jednak osoby starsze dobrze pamiętają, jak potrafi on także dokuczyć, uprzykrzyć życie. Ale mimo tych „starych” wspomnień, chyba dobre z nim wspomnienia przeważają w naszej pamięci.
Do dzisiaj pamiętam moje powroty z kolegami ze szkoły do domu. Kiedy napadało dużo śniegu zawsze wybieraliśmy dłuższa drogę, „zwiedzaliśmy” wtedy przydrożne rowy. Spodnie były mokre i sztywne od mrozu, tornistry szkolne ślizgały się po drodze, patrzyliśmy, który „zajechał” najdalej. A my chodząc po zaspach śniegu, uradowani, ucieszeni, próbowaliśmy wrócić do domu.
Kiedy chodziliśmy na górkę dębowską aby zjeżdżać z niej na sankach bywało radośnie. Jazda na łyżwach po judyckim stawie też budziła zachwyt, szczególnie kiedy trochę więcej się już umiało. Ale powroty ze szkoły do domu w czasie zimy, nie zawsze cieszyły, raczej budziły pewien dreszczyk emocji. A to dlaczego? Odpowiedź na to pytanie jest prosta, stopnie bywały różne. Pan Wacław Kostecki – nasz nauczyciel ze Szkoły Podstawowej w Gulkajmach – rysował wtedy w zeszycie dwójki zjeżdżające z górki na sankach, odnajdywaliśmy tańczącą dwoję na łyżwach.
Teraz to wszystko wywołuje uśmiech, ale wtedy spotkanie z rodzicem bywało trudne. Mimo też takich sytuacji, zostały mi dobre wspomnienia z tych zimowych dni. Nawet wyprawy do kościoła (7 km) na niedzielną Mszę świętą, miały swój urok. Chociaż przy silnym mrozie, siedzenie w zimnym kościele było trudne. Zmarznięte ręce dawały o sobie mocno znać – jeszcze w drodze do domu.
Są to takie zimowe wspomnienia, czytając je warto pamiętać, że te wszystkie śnieżne harce działy się pod czujną opieką rodziców. No i pod czujną opieką Pana Boga, który tak cudownie ten świat urządził: bywa on zielony, brązowy, a teraz stał się na pewien czas biały. Nie ma większego Artysty i Malarza od Niego!

ks. Kazimierz Dawcewicz