I. Rozpoczyna się kolejny w naszym życiu Adwent. Okres liturgiczny, który jest lubiany. Adwentowe świece palące się przed ołtarzem, roraty w ciemnym kościele, a przede wszystkim słowo Boże, ma nas przygotować do świąt Narodzenia Pana Jezusa. Świąt przez wiele osób tak wyczekiwanych, kochanych. Reklamy świąteczne zachęcają do świątecznych zakupów już od dawna, to jednak pierwsza niedziela Adwentu nadaje tym dniom prawdziwy przedświąteczny smak oczekiwania. Adwent wielu osobom kojarzy się też z podejmowaniem rozmaitych postanowień, które mają za zadanie pobudzić do gorliwszej przemiany życia. Ale czy tak będzie, to już zależy od naszego osobistego zaangażowania, determinacji, a przede wszystkim tego, czego one dotyczą.
Bardzo często jako ludzie dorośli trzymamy się starych przyzwyczajeń, które były kiedyś dobre. Jednak z upływem przybywających nam lat, stają się tylko wspomnieniem tego co kiedyś przeżywaliśmy. Dobre wskazanie czym warto się zająć w tych dniach, znajdujemy w Księdze proroka Izajasza: „Obmyjcie się i oczyśćcie. Usuńcie zło uczynków waszych sprzed moich oczu! Przestańcie czynić zło. Zaprawiajcie się w dobru! Troszczcie się o sprawiedliwość, wspomagajcie uciśnionego, oddajcie słuszność sierocie, w obronie wdowy stawajcie. Chodźcie i spór ze Mną wiedźcie – mówi Pan. Choćby wasze grzechy były jak szkarłat, jak śnieg wybieleją, choćby były czerwone jak purpura, staną się białe jak wełna”. (1, 16-20).
Prorok Izajasz domaga się zmiany serca, zachowań, postaw. Troski o innych ludzi, a przede wszystkim należy zadbać o osoby uciśnione. Czy odmówienie sobie jedzenia, słodyczy w tym pomoże? Powątpiewam w to! Dlatego adwentowe postanowienia powinny dotykać naszego serca, zmiany myślenia. Dopiero wtedy, zacznie się dokonywać prawdziwa zmiana.
Jest jeszcze jeden bardzo ważny argument tej przemiany. Nie może on wypływać tylko z naszych chęci i na nich się zatrzymać. Taka przemiana jeżeli będzie, to będzie tylko chwilowa, niestała. W takim razie od czego zależy owa stałość zmiany naszych serc? Od spotkania z Panem Jezusem. Te adwentowe dni mają do takich spotkań nas doprowadzić. Aby to nastąpiło potrzebny jest czas na modlitwę, rozważanie słowa Bożego, życie sakramentalne.
W tym czasie oczekiwania na spotkanie z Panem Jezusem, oczekiwania na czas świąt Narodzenia Pańskiego, wielką pomocą mogą stać się Msze święte roratnie. Odprawiane od wieków przed wschodem słońca, były dla wielu osób wzmocnieniem w adwentowym oczekiwaniu. Choćby dzięki temu, że w czasie tej Mszy świętej zapala się dodatkową świecę, która symbolizuje Patronkę tego oczekiwania – Maryję!
Postarajmy się razem z Nią, przeżywać te dni. Czyńmy to z pokorą i prostotą serca, jak czyniła Maryja – służebnica Pańska, kiedy oczekiwała na narodzenie Jezusa.
II. Patrzę przez moje okno! Z uśmiechem na twarzy oglądam małego chłopca, który przepełniony radością biega za psem. Widok niby nie nadzwyczajny, ale dla wielu z nas – osób dorosłych jest to pewne przypomnienie. Biegający chłopiec przypomina, że nadal istnieje coś takiego jak radość z życia, radość z tego czego doświadczam. Przygniatają nas życiowe „ciężary”, dlatego brak nam często radości i uśmiechu na twarzy. Goszcząca nieustannie powaga, smutek, pokazują innym, jakie mamy ciężkie życie. Czy zatem nie mamy z czego się cieszyć? Czy życie funduje nam tylko sytuacje, które nas złoszczą, wywołują smutek? Odpowiadając na te pytania, z całą szczerością wypada powiedzieć, że tak nie jest! Każdy z nas bywa pięknie obdarowywany, każdy kolejny dzień przynosi okazje do podziękowania Panu Bogu, ludziom, za ich obecność. Za to, że czymś dobrym zostaliśmy przez nich obdarowali.
To skąd biorą się takie zasmucone miny? Dlaczego nie umiemy się radować, dziękować? Poszukując odpowiedzi, trzeba sięgnąć do głębi naszych serc. Chyba nie do końca otworzyły się one na miłość Pana Boga. Nie do końca jesteśmy przekonani, że różne sytuacje, które mają miejsce w naszym życiu, mają związek z Bogiem. Tyle wypowiedzieliśmy modlitw, odmówiliśmy litanii, a tu nic – mówimy z żalem. Pan Bóg jest jakby twardą skałą, nieczułym na nasze potrzeby, pragnienia, oczekiwania – żalimy się innym.
W takim duchowym doświadczeniu jest nam trudno zrozumieć, że to nie On tu zawinił. Ale, że to my źle do Niego się „ustawiliśmy”. Nie do końca właściwie zrozumieliśmy, że wiara w Pana Boga, to wejście na Jego drogę – drogę słuchania i realizowania Jego przykazań. Wchodząc na nią pozwalamy Mu się prowadzić! Wierzymy, że to co On nam daje jest dla nas najlepsze. Może być to czasami trudne, bo będzie wymagało rezygnacji z planów, które sobie wymyśliliśmy. Jeżeli takie trudne doświadczenia „rozczarowania” Panem Bogiem nas nie zniechęciły do modlimy, to po latach zobaczymy niedorzeczność i zuchwalstwo takich oczekiwań.
Pan Bóg nas kocha! Nie odwraca się od swojego umiłowanego dziecka. Na miarę oczekiwań i potrzeb, na miarę przyjęcia Jego darów ciągle nas obdarowuje. Możliwe, że dary będą trochę inne niż te, na które liczyliśmy, trochę „mniejsze” – ale są! Jeżeli to zrozumiemy, wtedy radość życia stanie się naszym częstszym doświadczeniem.
Mały chłopiec biegając za psem, obiegł dwa albo trzy razy dookoła dom. Widać było, że sprawia mu to wielką frajdę i radość. Widziała to wszystko obecna tam babcia, która czujnym okiem to wszystko obserwowała. Jej obecność także pomnażała jego dziecięcą radość. Pan Bóg posyła do nas swoich aniołów, aby nas ochraniały i prowadziły przez życie, także stawia obok nas ludzi. Doceńmy ich obecność i zechciejmy tą obecnością się ucieszyć.
III. Tak kiedyś sobie myślałem, że zbyt szybko nie zaczną być używane w Polsce słowa, które wypowiadają katolicy na Zachodzie Europy: Chrystus tak, Kościół nie! Niestety, można usłyszeć je już i u nas. Po tych wszystkich wydarzeniach związanych z ujawnieniem nadużyć seksualnych przez osoby duchowne, zaniedbaniach w ich rozwiązaniu, doczekaliśmy się, że duża liczba osób – chodzących do Kościoła – teraz z niego rezygnuje. To smutne doświadczenie dla całej katolickiej wspólnoty, doświadczenie bólu, które także wywołuje złość, że do tego dopuszczono. Pojawiają się też pytania o przyszłość Kościoła: jak będzie w dalekiej czy też w tej bliskiej przyszłości funkcjonował?
Odpowiadam: będzie, na pewno będzie, istniał! Będzie nadal funkcjonował, możliwe, że mniej osób będzie miało z nim związek. Parafie, staną się mniejsze liczbowo, ale za to, będą bardziej rozmodlone i żywe. „Tam, gdzie jest Kościół, tam jest też Duch Boży” – mówił św. Ireneusz żyjący w II wieku; nie podlega błędowi ten, kto trwa w jedności ze wspólnotą. Są to ważne dla nas słowa, przypominają gdzie nadal mamy szukać pomocy i wsparcia do dobrego chrześcijańskiego życia. Błędy, słabości w Kościele, były kiedyś, są teraz i będą w przyszłości. Te słowa nie są żadnym usprawiedliwieniem tego co dzieje się obecnie, ale zwracają tylko uwagę na ludzki wymiar Kościoła. Słabość, ułomność, przeplatają się z miłością, miłosierdziem, dobrocią, wiernością, męczeństwem, świętością. Dobrze jest to sobie uświadomić. Wiem, że odejście od wspólnoty Kościoła, to dla wielu osób osobisty dramat. W ten sposób chcą pokazać światu żal i złość, rozczarowanie, poczucie oszukania. Takie uczucia biegają w sercach wielu. Nie wiemy jak potoczą się ich dalsze losy. Gdzie znajdą swoją przystań? Czy wrócą kiedyś do Kościoła? Martwi mnie także i to, aby odchodząc od jedności ze wspólnotą kościelną nie ulegli przeróżnym błędom, które na nich czyhają. Współczesnym fałszywym prorokom, zachęcającym do skorzystania – choćby z wymieszanych duchowości Wschodu.
Jak będzie wyglądał nasz Kościół po ujawnionych skandalach? Potrzeba jeszcze trochę czasu. Głosy obwieszczające złe prognozy, złe nowiny, mogą w znacznej części się spełnić. Wzrośnie ilość „katolików” związanych tylko z obrzędowością katolicką. Taką od pogrzebów, ślubów, …, opłatka, święconki wielkanocnej.
Co nam zatem teraz pozostaje? Trwać w Kościele! Bo tam, gdzie jest Kościół, tam jest też Duch Boży! Mimo naszej słabości, grzeszności, to On nadal prowadzi nas ku wieczności!
ks. Kazimierz Dawcewicz