Widziane z okna, przeczytane i usłyszane (2E)

I. Wiosna, cieplejszy wieje wiatr, wiosna …chyba „Skaldowie” tak kiedyś śpiewali. Trwa już wiosna od ponad miesiąca, ale teraz zaczynają kwitnąć drzewa owocowe, pojawiają się liście na drzewach. No pięknie jest, przyroda zaczyna nas nastrajać optymistycznie. Piszę o tym dlatego, że ostatnio czytałem, że ten czas jest trudny dla tych wszystkich, którzy doświadczają depresji i innych psychicznych chorób. Do tego „biegający” wirus sprawił, że kolejne osoby doświadczają pewnych psychicznych załamań. Dlatego wspominam o rozkwicie wiosennym, bo może to wielu osobom pomóc w odnalezieniu się w tej rzeczywistości. Bez wizyty u psychologa, psychiatry, czy zamknięciu się w swoim pokoju i czekaniu na lepsze czasy.
Jest to ważne, bo w tej chwili trudno się dostać do lekarza. Nie wiem jak to się ma do wizyt u psychologów i psychiatrów, ale pewne środki bezpieczeństwa też i tam zostały powzięte. Ciepło, słońce, wiatr, zieleń i kwitnące drzewa, chodzenie pośród nich, to dobre lekarstwo dla naszej psychiki i dla duszy. Do tego wypada zadbać o jeszcze jeden ważny element dla naszego życia.
Co jeszcze jest nam potrzebne? Mamy przecież już wszystko – mówimy pytającym nas. Ale śmiem twierdzić, że w tym o czym pisałem powyżej, nie zawiera się wszytko. Wiele naszych psychicznych załamań, dołków, które zmniejszają horyzont postrzegania świata, ma także swoje źródło w tym, że odeszliśmy od Pana Boga. Poniesieni gniewem, złością na wybryki życia, daliśmy sobie z Nim spokój – jak czasami niektórzy mawiają. Ale od Niego nie da się uciec, nie potrafimy Go zastąpić czymś innym. Będziemy czuli brak, serce zawsze będzie niespokojne. Może być objedzone, przekarmione, ale tak do końca nie będzie szczęśliwe.
„Byłam ateistką przez 40 lat. Świadomie wybrałam życie bez Boga. Moje małżeństwo też było bez Boga, bez Bożego błogosławieństwa. Po latach okazało się, że bez Boga nie sposób żyć. Nie można zakorzenić się w życiu, ani w małżeństwie. Następuje pustka, a zamiast szczęścia doświadcza się dramatu”. Takie słowa przed chwilą przeczytałem na stronie internetowej „Deon”. To tylko nagłówek, tekst jest znacznie dłuższy. W nim można poznać całą historię osoby, która te słowa napisała. Jej życie zmieniło się diametralnie, kiedy odnalazła Pana Boga.
Nie twierdzę, że wszystkie choroby psychiczne, mają związek z porzuceniem relacji z Panem Bogiem. Ale pustka, której człowiek doświadcza po takim wyborze, zaczyna w pewnym momencie życia boleć. Mimo pewnych prób zasypania tego miejsca przez aktywny sposób życia, wiele jeszcze innych „atrakcji”, które wciągają i pomału uzależniają – też zabijają. Ten trud codzienności może przynosić i pogłębiać zamiast szczęścia dramat – jak napisała cytowana przeze mnie kobieta.
Zachęcam do dobrego wykorzystania tego już majowego czasu. Do wyjścia z domu – choćby na chwilę – do rozejrzenia się wokoło i zobaczenia jak na zewnątrz jest pięknie. Zielono, biało! Biało, zielono! Słychać śpiew ptaków, które szybko rano rozpoczynają kolejny dzień, zaznaczając swoją obecność. Patrząc na to wszystko co jest wokół nas, podziękujmy Panu Bogu. Niech hymn uwielbienia płynie z naszych serc. Wnosząc do naszego wnętrza poczucie radości, wywołując uśmiech na twarzy. Dbajmy o relację z Panem Bogiem, pamiętajmy, że w ten sposób dbamy także o swoje psychiczne zdrowie!

II. W niedzielne popołudnie zacząłem czytać książkę „Zagrożenia duchowe” Anny M. Noworol OV (Warszawa 2017). Jak zaznaczyła autorka, ta książka jest ważna dla duszpasterzy. Przez chwilę czytałem tekst o zagrożeniach opartych na medytacjach i kultach wschodnich (s. 202n. ). Grono osób, które wchodzi w ten świat medytowania przy pomocy tych wschodnich metod, chyba systematycznie się powiększa. Czy dla chrześcijanina praktykowanie owych medytacji, podejmowanie i wykonywanie przeróżnych technik, jest niebezpieczne? Odpowiedzieć na to pytanie można krótko. Tak jest niebezpieczne, niezgodne z nauką Kościoła! Co w takim razie jest tam nie tak? Dlaczego mamy unikać tych metod? Czy stanowią jakieś specjalne zagrożenie? A jeżeli tak, to jakie?
„Podstawą teoretyczną praktyk wschodnich jest panteizm, czyli pogląd, że wszystko jest bezosobowym bogiem. To prowadzi do wyzbycia się własnej osobowości, jeżeli bowiem Bóg ma być jedna całością ze wszystkim, człowiek musi się wyzbyć swego wymiaru osobowego, własnej odrębności, inności, i wtopić się w energię kosmiczną, która objawia się w wielości otaczających go bytów. Przez panteistyczną naukę, że wszystko jest bogiem, zaciera się granicę między samym Bogiem a stworzeniem, tak więc wszystko jest przejawem Boga, np. rośliny, rzeczy. Nie można z tej sfery wyjść, gdyż jest to sfera zamknięta, ale możliwa jest swoista ewolucja wewnątrz tego jestestwa, w którym się tkwi. W człowieku sprawa wygląda następująco: „również ja jestem bogiem, co mam sobie stopniowo uświadamiać”. Bóg według tych poglądów nie jest osobą, lecz zasadą, mocą, siłą kosmiczną. I człowiek ma przebić się przez złudzenie odrębności swojej osobowości, i wtopić się w całość otaczającego go świata, zespolić się, zjednoczyć się z nim. Ceną jaką należy zapłacić za dotarcie do tak rozumianego Boga jest wyrzeczenie się swojej osobowości, swojego „ja” i wtopienie się w „bożą”, otaczającą ludzi energię.
U podstaw praktyk orientalnych leży odrzucenie Boga osobowego. {…} Tak więc cechą charakterystyczną tego systemu jest depersonalizacja, czyli dążenie do wyzbycia się odmienności, tożsamości, własnej odrębnej osobowości. Bóg nie jest uważany za Osobę, a droga do tak rozumianego Boga prowadzi przez depersonalizację.
„Mistyka” naturalna, joga, ćwiczenia koncentracyjne, mantry, mają związek z naukami i praktykami okultystycznymi. Może nas zaskakiwać stawianie na jednej linii tradycji religijnych i praktyk okultystycznych, ale są one powiązane, gdyż siły okultystyczne odnaleźć można w tradycjach wschodnich pod nazwą sidi.
Nie ma technik wschodnich, które można by stosować w celach zgodnych z wiarą chrześcijańska …(s. 204)
Objawienie Starego i Nowego Testamentu mówi o Bogu, który różni się od otaczającego świata, od natury, od kosmosu, o Bogu, stwórcy wszystkiego. Objawienie ukazuje wyraźną różnicę między Bogiem, a stworzeniem, które przez Niego zostało powołane do istnienia. Tak więc natura Boska nigdy nie była utożsamiana z przyrodą. Bóg jest Osobą, Stwórcą natury, i z nią się nie zlewa. Osobowy Bóg powołuje ludzi do wieczności, która nie będzie miała końca”.
Myślę, że po przeczytaniu tych słów już wiemy, że medytacje wschodnie i duchowość katolicka, to dwie przeciwstawne drogi. Nie da się tego złączyć. Przy całym szacunku do tych wszystkich, którzy przez urodzenie znaleźli się w danej kulturze, którzy żyją uczciwie i szukają Boga przez swoje życie, którzy robią wszystko, aby spotkać się z Nim, a kiedyś znajdą Go w samym sercu swej religii. Inaczej jest z ludźmi, którym dane było spotkać się z Bogiem żywym, Osobowym, z Bogiem powołującym do jedności z Nim, z religią katolicką. Nie można praktykować technik, które prowadzą nas do zatracenia osobowego „ja” i zarazem oczekiwać głębszej relacji miłości z Bogiem osobowym (jw. s. 205). Wśród chrześcijan są jednak tacy, którzy szukają pewnych punktów stycznych. Nawet podejmowane są próby spotkań, wspólnych medytacji. Ale będąc uczciwym, trzeba powiedzieć, że nie da się tego połączyć. Stolica Apostolska w 1990 roku opublikowała instrukcję, w której zaleciła ostrożne podejście do medytacji wschodnich.
Pisząc o tym wszystkim, tak się zastanawiam. Czy pewien problem nie znajduje się w samym Kościele? Skoro „nasi ludzie”, szukają medytacji gdzieś indziej! Chyba mało mówimy, że istnieje katolicki sposób rozważania (medytowania) słowa Bożego. Przecież od wieków, ta praktyka była obecna w Kościele. Jest proponowana przy wielu rekolekcjach prowadzonych przez wspólnoty ewangelizacyjne. Rekolekcje ignacjańskie opierają się na trzech medytacjach dziennie. Ten, kto je kończy jest proszony do podjęcia praktyki medytacyjnej w ciągu tygodnia. Innym problemem jest pewnie brak osób, które podjęłyby próbę „uczenia” takiej medytacyjnej modlitwy.

III. Oczekiwany tak bardzo deszcz, wreszcie spadł (wtorek). Ale czy spełnił wszystkie oczekiwania, to już trudno powiedzieć. Jakby padał jeszcze ze dwa dni, zadowolenie z tego powodu byłoby znacznie większe. Ziemia potrzebuje dużo wody, grozi nam przecież susza. Ale cieszmy się z tego co otrzymaliśmy, ta ilość wody wnosi pewne uspokojenie w serca rolników, sadowników, działkowiczów, no nas wszystkich też. Ale pewne pragnienie aby było jej więcej, w sercach wielu z nas pozostało. Teraz wypada nam tylko czekać na więcej, no i wrócić do starej praktyki modlitwy w tej intencji.
Takie pragnienie aby mieć więcej niż mamy, można odnieść także do wielu innych dziedzin z naszego życia. Chcemy mieć więcej spokoju, poczucia bezpieczeństwa. Chcemy posiadać więcej rzeczy materialnych, ogólnie pieniędzy. Chcemy być bardziej kochani przez ludzi, podziwiani. Chcemy cieszyć się pięknymi podróżami. Tak chcemy, chcemy tego jeszcze więcej. Ale dobrze wiemy, że nie da się tego więcej czasami pomieścić, należycie zagospodarować.
Przenosząc to na życie duchowe, naszą relację z Panem Bogiem, można chyba powiedzieć, że takie chcenie posiadania jak najwięcej łask jest też obecne. Pragniemy aby nasze serca były przepełnione Bożym pokojem, radością. Ale codzienność życia pokazuje, że nie potrafimy temu sprostać. Coś się zaczyna, ale z upływem lat wracamy na stare tory przyzwyczajeń. A ten brak cierpliwości sprawia, że się zniechęcamy, nawet gniewamy na Pana Boga.
W czym tak naprawdę tkwi problem? Dlaczego Pan Bóg, jest taki dla nas „skąpy”? Odpowiedzi na te pytania znajdują się w nas, w naszych sercach. Warto abyśmy sobie uświadomili, że otrzymujemy tyle łask, tyle miłości, ile jesteśmy w stanie przyjąć. Jeżeli przechowujemy tam dużo gniewu, nie przebaczonych urazów, pragnień niezgodnych z wolą Boga, to Boże dary nie znajdą tam dla siebie miejsca. Możemy nawet dużo się modlić, dużo prosić, ale przecież nasz Pan zna nasze serca. W ostateczności da tyle, ile jesteśmy w stanie przyjąć.
Ważnym elementem naszego życia wewnętrznego jest podejmowanie zmagań ze słabościami, przywarami, uzależnieniami. Przez codzienną modlitwę, życie słowem Bożym, przyjmowaną Eucharystię, otrzymujemy potrzebną duchową siłę, aby to wszystko wyeliminować z naszego życia. Albo pozbawiać tak znacznego wpływu na nasze decyzje, wybory. Dobrze wiemy, że owe słabości – różne – będą nam towarzyszyły do końca życia. Z pokorą mamy je przyjąć, bo one są dobrym lekarstwem na pychę.
W takim razie, czy jest jeszcze coś co może zmienić nasze życie? Czy owe słabości staną się naszym znakiem rozpoznawczym dla innych osób? W tej duchowej pracy, którą podejmujemy, chodzi o coś jeszcze. Przy tak wielkim skoncentrowaniu się na walce ze słabościami, nie zauważamy jak przed „przysłowiowym nosem” umykają nam okazje, sytuacje, w których możemy uczynić coś dobrego. Takich sytuacji każdego dnia mamy dużo. Kiedy zaczniemy je zauważać, kiedy zaczniemy innym pomagać, …, po jakimś czasie zauważymy, że tego co jest w nas dobre, jest znacznie więcej niż wad, przywar. A czynione dobro stanie się znakiem naszej wiary, miłości do Pana Boga.
Jest jeszcze jeden ważny przyczynek do takiej postawy. Okazywana innym miłość, czynione przez nas dobro, sprawiają, że zaczyna rozszerzać się nasze serce, z każdym dniem potrafimy więcej, i więcej, … Tym samym owego deszczu, w postaci łaski od Pana Boga, będziemy w stanie przyjąć znacznie więcej.

ks. Kazimierz Dawcewicz