Widziane z okna, przeczytane i usłyszane (1E)

I. Kiedy czytamy fragment Ewangelii opowiadający o uczniach idących do Emaus, ciągle zaskakuje nas ich stwierdzenie, może nawet budzi zdziwienie: „myśmy się spodziewali, że On …”. Byli mocno rozczarowani, przygnębieni, tym co się wydarzyło. Jeszcze do tego słyszeli, że kobiety poszły do grobu, ale nie znalazły ciała Jezusa. Chcieli zatem pożalić się Nieznajomemu, który niespodziewanie do nich dołączył. Dobrze wiemy jak to wszystko później się potoczyło. Jak gest łamania chleba przez zmartwychwstałego Pana otworzył im oczy. Wrócili do Jerozolimy pełni radości, niosąc wieść, że spotkali Chrystusa Pana (zob. Łk 24,13-35).
Planowanie pewnych spraw w życiu, układanie scenariusza na życie, to zachowania, które obecne są u wielu osób. Nie jest to nic złego, tacy jesteśmy. Jednak może się zdarzyć i tak, że nasze kalkulacje, deklaracje, spełzną na niczym. Przyczyny takiego stanu rzeczy bywają różne. Nasze zamierzenia mogłyby być niezgodne z Bożymi przykazaniami, podjęte zostały w chwili euforii, przy braku roztropności. Może źle oceniliśmy osobę, w której złożyliśmy swoje nadzieje. Albo nie zrozumieliśmy do końca zamierzeń i celów danego człowieka, zbyt dużo było w tym naszego widzi mi się.
Kiedy nasze plany ulegają całkowitej zmianie, wtedy i my stwierdzamy: a ja myślałem, liczyłem, … Jak radzimy sobie z tym wszystkim, co nas spotkało? Po dłuższym lub krótszym okresie czasu, osobom, które nas zawiodły – często przebaczamy. Bo kiedy krytycznie spojrzymy na siebie, podsumujemy nasze wątpliwe zachowania, wtedy dostrzegamy, że ja także mogę być przyczyną podobnych pytań.
Są jednak chwile trudniejsze od tych, które wspomniałem. Chodzi tutaj o naszą relację do Pana Boga. Trudniej przychodzi nam pogodzić się z Nim, kiedy to On „sprawia nam kolejny zawód”. Może nawet podobny do tego, którego doświadczyli uczniowie idący do Emaus. Robiliśmy przecież wszystko, aby Pana Boga „przeciągnąć” na swoją stronę, aby wszedł na nasz sposób myślenia, działania. Poświęcaliśmy wiele czasu na długie pacierze, mnożyliśmy nowenny, okazuje się że nic z tego. Jedna wielka przegrana, misteryjnie budowany plan na życie runął, jak domek z kart.
Jak z tego możemy się podnieść? Czy warto próbować ponownie – pytają niektórzy? Nie trzeba rezygnować, ale spojrzeć na te porażki trochę inaczej. Mimo stwierdzenia „ja się spodziewałem”, pozwólmy Panu Jezusowi być nadal w naszym życiu. Wtedy – tak jak idącym do Emaus uczniom – On zacznie nam wyjaśniać przeróżne „zawiłości” życia, zacznie pouczać swoim słowem. Ukaże nam inne znaczenie wydarzeń, pokaże, że były one do czegoś potrzebne. Aby podobnie jak ci dwaj uczniowie, zawrócić ze źle obranej drogi. Zacząć wreszcie cieszyć się Jego bliskością.

II. Dzisiejsza podróż do Olsztyna (poniedziałek), to spotkane i rozmowa w drodze. „Mam nadzieję – ciągnął rozmowę Pan taryfiarz – ludzie staną się po tych doświadczeniach mniej materialistyczni (konsumpcyjni)”. Słowa warte przemyślenia, bo chyba parę procent nas trochę inaczej teraz patrzy na swoją codzienność. Trzeba mieć nadzieję, że dostrzegliśmy inny wymiar życia. Obok tego co stanowi nasz obiad, troskę jak się ubrać, co znowu kupić, dostrzeżemy, że wieczność na nas czeka. A my chyba do niej nie jesteśmy przygotowani. Uznajemy siebie za chrześcijan, ale sprawy życia wiecznego, wielu z nas odkłada na lepsze czasy. Może te czasy właśnie nadeszły? Nad słowami o mniejszej zachłanności konsumpcyjnej warto się zatrzymać.
Trudno mi powiedzieć, czy w tych wirusowych czasach ludzie mniej kupują. Jedzenie kupują i tak powinno być. Ale inne rzeczy, tego to już nie wiem. Ale chyba nie popełnię wielkiego błędu kiedy napisze, że niektórzy nadal powiększają swoje materialne posiadłości w szafie, na strychu … Nie można przecież nikomu zabronić tego robić, jeżeli kogoś na to stać. Ale warto zapytać: czy takie mnożenie posiadania jest potrzebne?
Trzeba jednak sobie uświadomić, że pieniądz posiada wielką moc. Potrafi ze świętego zrobić grzesznika. W tej chęci posiadania jak najwięcej – potrzebnych i niepotrzebnych na teraz wartości materialnych – znajduje się jakaś siła. Wielu z nas z nią przegrywa. Kurczy nam się i twardnieje serce, nie widzimy ludzi proszących, gorzej usytuowanych. Ale niestety brniemy dalej. Wejście na pewien poziom materialnej wygody nas usypia, zadowala, wywołuje też krytyczny osąd innych. Pracuję, to mam – mawiają niektórzy.
Jak jest naprawdę, to każdy czytelnik tego tekstu wie. Mamy prawo się bogacić – dzięki uczciwej pracy. To my wybieramy i decydujemy o tym, jaki poziom życia chcemy prowadzić. Co jest nam potrzebne, bez czego nie możemy się obejść. Jednak w tym naszym dobrym materialnym położeniu, nie możemy zapomnieć o osobach potrzebujących.
Dla osób wierzących, ważną sprawą jest świadomość życia wiecznego. Czas po naszej śmierci, będzie czasem „rozliczenia” się przed Panem Bogiem. Trzeba będzie powiedzieć, co zrobiliśmy z otrzymanymi talentami. Warto też pamiętać, że przesuwanie w nieskończoność granic materialnych „posiadłości”, zabija duchowe, nadprzyrodzone pragnienia. Nie u wszystkich to występuje, ale u znacznej grupy osób tak. Czasy panoszenia się wirusa po tym Bożym świecie, mogą być dobrą okazją, aby te materialne posiadłości znacznie uszczuplić.

III. Dbamy dzisiaj o to, aby pięknie i zrozumiale mówić. Próbujemy nikogo nie obrażać. Bardzo modne stało się określenie poprawności społecznej, moralnej. Nie wypada poruszać trudnych tematów, takich jak aborcja, eutanazja, … To łagodne mówienie weszło też w kaznodziejski styl nas duchownych. Podniesiony dzisiaj głos duchownego budzi lęk, strach, odbierany jest jako atak. Zamiast tłumaczyć – niepotrzebnie krzyczy, mawiają słuchający go ludzie.
Dlatego dla wielu z nas szokiem będą słowa, które zacytuję. „Wyklęty jest Aleksander Koniecpolski ze wszystkimi jako wyżej – grzmiał biskup z 12 prałatami – Przeklęty niechaj będzie w domu i na dworze, przeklęty w mieście i na roli, przeklęty niechaj będzie siedząc, stojąc, jedząc, pijąc, robiąc i śpiąc. Przeklęty niechaj będzie tak, iż w nim zdrowego członka nie będzie, od wierzchu głowy aż do stopy nożnej! Niechaj wypłyną wnętrzności jego, a ciało niech robactwo roztoczy. Niechaj będzie przeklęty z Ananiaszem i z Zaphirą, z Judaszem zdrajcą {…} niechaj będzie przeklęty z Kainem mężobójcą, niechaj mieszkanie jego będzie spustoszone”.
Te słowa wypowiedział biskup krakowski 4 maja 1612 r, w nieistniejącym już dziś kościele Wszystkich Świętych w Krakowie. Jest to klątwa, jej tekst zachował się w odpisach i jest to prawdziwy zabytek języka staropolskiego. Są to słowa, które były skierowane do osoby z bardzo znaczącej – w tamtych czasach – rodziny. Stryjeczny jego brat był hetmanem polnym koronnym. A wszystko zaczęło się od porwania przyrzeczonej mu na żonę dziewczyny, która nie chciała opuścić klasztoru w Krakowie. Zorganizował napad. Do końca tego nie wiadomo, ale może pod wpływem tej klątwy Koniecpolski nie zaznał szczęścia w życiu. Jego potomkowie też skończyli tragicznie – pisze autor tego tekstu (zob. Jacek Komuda, Przeklęte śluby Koniecpolskiego, Do Rzeczy, nr 18 , 27 – 3 maja 2020, s. 102).
Trudno jest nam sobie wyobrazić, aby takie słowa dzisiaj zostały wypowiedziane przez biskupa, prezbitera – no i bardzo dobrze! Bo przecież jesteśmy wszyscy powołani do tego, aby innych ludzi błogosławić. Zachęcać do zmiany życia, jeżeli ktoś pobłądził. Czasami osoby, które uwikłały się w jakieś nałogi – alkohol, narkotyki – w przypływie doświadczonej refleksji pytają – czy aby ja nie jestem przeklęty? Takie pytanie skierował w moją stronę mężczyzna stojący w przedsionku naszego kościoła – wiele lat temu.
Pomimo tego, że mamy błogosławić, przekleństwa są wypowiadane pod adresem innych osób, także i dzisiaj. Może nie są ubrane w takie słowa jak te wypowiedziane na początku XVII wieku w Krakowie, ale dla niektórych osób jest to pewien element zemsty za doznane krzywdy. Są one wypowiadane w złości, gniewie, w trakcie kłótni rodzinnych, sąsiedzkich. Dotyczą w zasadzie wszystkich aspektów życia. Jeszcze po wielu latach, w kolejnych pokoleniach, ktoś z rodziny wraca do tego wydarzenia, do tych słów przekleństwa. Poszukuje odpowiedzi na nurtujące go wątpliwości. Szczególnie kiedy w życiu nic się nie układa, wtedy wyjaśnianie tego zagadnienia, staje się nawet pewną obsesją.
Jeżeli już coś takiego się wydarzyło, jeżeli ktoś wezwał na pomoc złego ducha, to w jaki sposób możemy przed tym się bronić? Po pierwsze trzeba zadbać o poprawienie relacji w rodzinie, sąsiedztwie. Powinno dokonać się pojednanie, nastąpić przebaczenie sobie nawzajem zadanych urazów. Tam gdzie jest miłość i pokój, tam zły nie ma co robić! Trzeba także mieć świadomość tego, że jesteśmy chronieni przez Bożą Opatrzność, anioła stróża. Obroną jest codzienna modlitwa, korzystanie z sakramentów, czytanie i rozważanie słowa Bożego.
Dbajmy zatem o dobre rodzinne relacje, sąsiedzkie, tak ogólnie między ludzkie. Aby przez kłótnie, nie wzbudzać w sercach pewnych osób zawiści i innych negatywnych uczuć, które mogą być wykorzystane w sposób zły. Wszyscy wiemy, że tak do końca, to nie mamy wpływu na zachowania i reakcje innych ludzi. Ale mamy wpływ na to jak my myślimy, jak postępujemy, jak się zachowujemy. Dbajmy o nasz wewnętrzny świat – o nasze serca, aby wypełnione dobrocią, serdecznością, uprzejmością, wyrozumiałością, miłością, pokonywały wszelkie rodzinne i sąsiedzkie napięcia!

ks. Kazimierz Dawcewicz