I. Pierwszą Niedzielą Adwentu rozpoczęliśmy w Kościele nowy rok liturgiczny i duszpasterski. Hasło tego roku: „Wierzę w święty Kościół”. Taka tematyka ma nam wszystkim pomóc w zrozumieniu roli, znaczenia Kościoła w naszym życiu. Uświadomieniu, że Kościół dla każdego z nas to miejsce uświęcenia i zbawienia. On zawsze ma coś ważnego do ofiarowania i dania. Kiedy zapraszamy przyjaciół na przyjęcie, pragniemy im ofiarować coś więcej niż specjalny przygotowany posiłek. Ofiarujemy im swoje towarzystwo i naszą przyjaźń. Raczymy obecnych interesującą rozmową, stwarzamy atmosferę pełną serdeczności. W trakcie tego przyjęcia, zaproszonym gościom, nie tylko ofiarujemy pokarm i napoje, ale także składamy w darze samych siebie. Powstaje wtedy między obecnymi tam osobami więź duchowa. A my „stajemy się pokarmem i napojem” dla wszystkich naszych gości.
Coś podobnego dzieje się, w sposób jednak o wiele doskonalszy i głębszy wtedy, gdy Jezus w Eucharystii oddaje się nam, jako pokarm i napój. Przez ofiarowanie nam swego Ciała i swojej Krwi, Jezus zaprasza nas do uczestnictwa w najintymniejszej wspólnocie na ziemi, w życiu Samego Boga (por. Henri J.M. Nouwen, Chleb na drogę, Bytom 2001, s. 307).
Takiej najintymniejszej wspólnoty tu na ziemi, doświadczamy w Kościele. Bo tylko w Kościele w sposób ważny i godny sprawowana jest Eucharystia Pana. Kiedy słyszymy jak wiele osób opuszcza wspólnotę Kościoła, to warto sobie uświadomić, że tym samym odrzucają oni zaproszenie samego Chrystusa do stworzenia bliskiej relacji. Co to oznacza dla takich ludzi? Kroczenie przez życie w samotności – możliwe, że w gronie różnych osób – ale bez relacji, która jest w stanie przekroczyć nasze ziemskie horyzonty. Dać nadzieję życia w wieczności. Zagubiony jest wtedy cel w życiu, prądy współczesności noszą takiego człowieka w tą i w tamtą stronę.
Co jest jeszcze wyjątkowe w tym zaproszeniu jakie kieruje w nasza stronę Pana Jezus? W naszych ludzkich relacjach czasami jest tak, że tych, którzy nie przyjmują zaproszeń, po pewnym czasie już więcej nie zapraszamy. Zaproszenie Chrystusa jest zawsze aktualne! On każdego dnia chce nam ofiarować siebie w swoim Ciele i Krwi, to nic że jesteśmy „zabrudzeni”, znużeni, zmęczeni. Obmywa nas w sakramencie pokuty, ubiera w nową piękną szatę, przynależną Jego umiłowanej córce i synowi.
II. Na pierwszej stronie codziennego modlitewnika używanego przez zakonników widnieje – wydrukowane dużymi literami – słowo „Pax”, które znaczy pokój. Ma ono przypominać zakonnikowi, że powinien być człowiekiem pokoju. Mogłoby to sugerować, że życie zakonnika jest ucieczką od zwykłych trudów i problemów życia codziennego. Jednakże jest tam coś więcej: słowo „Pax” jest oplecione koroną z cierni. Mówi ona zakonnikowi, że musi uczyć się nosić koronę z cierni, jeżeli ma znaleźć pokój wewnętrzny. To jest rzecz decydująca” (kar Basil Hume OSB).
Nie tylko zakonnik, zakonnice, księża, mają być ludźmi pokoju. Ludźmi pokoju powinni być wszyscy uczniowie Pana Jezusa. Kończąc Mszę świętą kapłan lub diakon oznajmia wszystkim uczestniczącym w niej: ”Idźcie w pokoju Chrystusa”. W trakcie Eucharystii nasze serca, myśli, wypełniane są darami samego Pana. Wnosi On w nasze skołatane często serca również pokój, który nas uspokajają. Wychodząc z każdej Mszy świętej pamiętajmy o tym pięknym obdarowaniu. Ale jest to też zaproszenie do dzielenia się pokojem z innymi ludźmi – obdarowywania ich pokojem.
Jak przed chwilą przeczytaliśmy w tym modlitewniku słowo „Pax”, oplecione jest koroną cierniową. Ma to też przypominać, że do bycia człowiekiem pokoju dochodzi się przez doświadczanie trudnych sytuacji. Ból, rozczarowanie, smutek, …, to nieodłączne elementy codzienności. Są to ciernie, które nas dotykają, przypominają nam także o Chrystusie, który koroną cierniową został ukoronowany. Ta świadomość bliskości Jezusa, pomaga trwać na drodze wiary. Przypomina, że nasz Pan jest zawsze z nami. Jako Dawca Pokoju!
Może warto przyjrzeć się teraz naszym modlitewnikom. Zainteresujmy się tym, co znajduje się na pierwszej jego stronie. Na mojej książeczce widnieje napis: „Jezus Pochwalony”.
III. „Melancholia, to doświadczenie czasu zamkniętego, czasu, w którym nie ma przyszłości. Człowiek, którego ogarnia melancholia, jest ofiarą wspomnień, własnej przeszłości. Te wspomnienia tak ciążą na jego duszy, że nie jest zdolny wyobrazić sobie przyszłości. Ten człowiek został pozbawiony nadziei. Melancholia to choroba beznadziejności. Człowiekowi wydaje się, że wszystko co w życiu najpiękniejsze, już minęło. Człowiek ma już wszystko za sobą. Nie oczekuje już niczego ciekawego, niczego wartościowego. Każdy nowy dzień jest dla człowieka nowym nieszczęściem. Zamknięty czas […] Melancholia to znak pogaństwa w duszy człowieka. To ociężałość duchowa, która nie pozwala człowiekowi na kroczenie naprzód. To choroba beznadziejności […]
Nadzieja to niezwykła siła człowieka. Ta siła, która pozwala mu myśleć o przyszłości, widzieć przyszłość, przeczuwać przyszłość. Która pozwala mu wierzyć, że jutro będzie piękniejsze, niż było wczoraj” (ks. Józef Tischner, Wiara ze słuchania s. 304).
Przeżywamy teraz jesienne zimne dni, pochmurne, które wprowadzają nas w stan zmęczenia, ociężałości. Nawet niektórzy ocierają się o doświadczenia małej depresji. Pojawia się brak chęci do życia, swoje obowiązku wykonujemy z przymusem, czy też z przyzwyczajenia. Czy taki stan można nazwać melancholią? Raczej nie, bo my w takim stanie doświadczeń, pozwalamy naszym myślom oczekiwać nowego roku. Wiemy, że po nim będą coraz dłuższe. Jest w nas jakaś mała nadzieja, oczekiwanie na zmianę.
Jak mogliśmy przed chwilą przeczytać – melancholia, to stwierdzenie, że już wszystko w życiu przeżyłem. Nic dobrego i wartościowego nas nie spotka. Przez takie myślenie podcinamy cnotę nadziei, a czasami całkowicie się jej pozbywamy. Zatrzymujemy się w jakimkolwiek rozwoju, uznając, że wszystko co najlepsze już było. Cytowany przeze mnie ksiądz, nazywa taki stan duszy pogaństwem. Czy zatem jest jakiś środek, który pozwali nam z tego stanu się wyrwać? Czy jako ludzie, możemy sobie z tym doświadczeniem poradzić?
Odpowiadając na te pytania, trzeba wskazać, że potrzeba nam do tego przynajmniej odrobiny wiary. Resztkami sił powinniśmy zacząć prosić Pana Boga o wzrost wiary, nadziei i miłości. Z upływem czasu pojawiająca się nadzieja, wnosi w życie siłę do życia. Uświadamiamy, że wiele jeszcze pięknych i dobrych rzeczy możemy zobaczyć i doświadczyć. Dla wielu osób przeżywających czasy wojny, obozy, nadzieja na spotkanie z rodziną dawała siłę do przeżycia, do znoszenia wszelkich upokorzeń i poniżeń.
Dlatego nie pozwólmy zabić w sobie cnoty nadziei. Nie wierzmy tym, którzy widzą świat, otaczającą nas polską rzeczywistość, tylko w czarnym kolorze. Twierdząc, że nic dobrego nie jesteśmy w stanie zrobić jako ludzkość. Nie jest to prawdą, bo różne społeczności w świecie pokazały, że można nawet z najtrudniejszych sytuacji wyjść. Zacząć budować coś nowego, bardziej ludzkiego.
Jako uczniowie Pana Jezusa pamiętajmy, że teologiczna cnota nadziei, prowadzi nas ku wieczności. Przeprowadza przez burze życia, budzi w nas duchową chęć życia. Ciągle podpowiada, że przed nami jest jeszcze doświadczenie czegoś piękniejszego – doświadczenie spotkania z naszym Panem Jezusem Chrystusem!
ks. Kazimierz Dawcewicz