Widziane z okna, przeczytane i usłyszane (16d)

I. To co widzimy z okna, sprawy i wydarzenia widziane przez nas w trakcie spacerów, usłyszane informacje i przeczytane w świecie mediów, czy tylko z tego – pytamy – składa się nasza codzienność? Możliwe, że w chwili zadumy stwierdzamy, że codzienność naszego życia jest bardzo monotonna. Jednak wielu z nas boi się zrezygnować z tego wszystkiego – przynajmniej z pewnej części – bo uważamy, że wtedy ogranie nas nieznośna cisza. Dlatego mocno trzymamy się naszych przyzwyczajeń, nawyków, które sprawiają, że jeżeli nie wiemy co mamy robić, no to wtedy włączamy telewizor, Internet. Mamy co robić, czas już zajęty. Słyszałem ostatnio jak pewna osoba „chwaliła” się tym, że obejrzała drugi raz w tym roku wiadomości telewizyjne. Jakie było jej podsumowanie tego zajęcia: „zobaczyłam, że tak w zasadzie nic nie straciłam przez to, że nie oglądam ich przez tak długi czas”.
Bardzo ciekawe i pouczające stwierdzenie, podsumowanie tego wszystkiego za czym wielu z nas przepada i tęskni. Odkładamy ważne prace, przerywamy rozmowy telefoniczne, tylko dlatego, aby coś „mojego” w telewizji zobaczyć. Ale okazuje się, że to „moje” podnosi nam ciśnienie, napełnia nas uczuciami gniewu, złości. Często także – jeżeli jest to polityka – wywołuje domowe kłótnie.
Dlatego warto dokonywać selekcji tego co oglądamy, za czym tak biegniemy. Trzeba nauczyć się na nowo korzystać z daru wolności, pamiętając, że nie wszystko co nam serwuje telewizja jest dobre dla naszego życia emocjonalnego, moralnego i duchowego. Narzekając na brak czasu, okaże się wtedy, że mamy go pod dostatkiem.
„Nic nie straciłam, nie oglądając tak długo wiadomości”, uważam, że pod tym stwierdzeniem można się podpisać – ja się podpisuję! Ale są inne rzeczy i sprawy w naszym życiu – jeżeli ich nie wykonujemy, to dużo tracimy! Jedną z nich jest zaniedbanie naszej relacji z Panem Bogiem, odkładanie jej na później. Kiedy przestaję chodzić do kościoła, kiedy przestaję się modlić, wtedy dużo tracimy. Stajemy się ubożsi, karłowaciejemy duchowo.
Pamiętajmy o tym, kiedy słyszymy odgłos reklamowego bombardowania, w którym zachęca się nas aby obejrzeć to lub tamto. Pójść tam i jeszcze tam. Nie musimy tego robić!!! Kierujmy się potrzebą serca i ducha, a nie chęcią przypodobania się tak zwanej opinii publicznej. Jako ludzie wiary pamiętajmy za to, że każdego dnia mamy dbać i pielęgnować w sobie miłość do Pana Boga!

II. „Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Jeśli kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki. Chlebem, który Ja dam, jest moje ciało za życie świata” (J 6,51). W odmawianej przez nas modlitwie „Ojcze nasz”, prosimy Pana Boga: „chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj”. Tym chlebem, który daje nam Bóg jest On sam. Jak mamy te słowa rozumieć? Czego nas uczą i do czego zapraszają?
Chleb dla nas wszystkich, stanowi podstawowy posiłek. Chlebem witani są nowożeńcy, chlebem dzielimy się z innymi ludźmi. Jest on tak nam bliski, bo jest także owocem ludzkiej pracy. W zasadzie jest to jedyny posiłek, który nigdy nam się nie znudził. Zawsze jemy go z apetytem, jego zapach nas zachwyca. Dlatego przez wieki rodzice uczyli dzieci, że trzeba podchodzić do niego z szacunkiem. A kiedy chleb spadnie na podłogę, ziemię, podnosząc go trzeba było pocałować. Właśnie ten posiłek – chleb – wybrał Bóg, aby być dzięki temu blisko każdego człowieka. Wybrał postać najprostszą, najzwyklejszą, aby całego siebie ofiarować nam w tajemnicy Eucharystii.
„Jeśli kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki” – w tych słowach Pan Jezus zachęca nas, do jak najczęstszego korzystania z Jego daru. Czy realizujemy te słowa w naszym chrześcijańskim życiu? Trzeba powiedzieć, że bywa różnie. Spożywamy pokarmy, które pchają nas w świat obłudy, zazdrości, gniewu, zawiści. Oddajemy się bezkrytycznemu oglądaniu telewizji, przesiadujemy godzinami przed internetem. Tym samy nie mamy czasu dla najbliższych, a rodzice nie mają czasu na rozmowę z dziećmi (ks. Michał Kwiatkowski).
Może ktoś kiedyś zwrócił nam uwagę na to, że jemy „zły chleb”! Najczęściej reagujemy wtedy złością, agresją. Nawet krzyczymy, że to wyłącznie nasza sprawa, a innym nic do tego! Ale do końca tak nie jest, może trzeba w tej uwadze dostrzec troskę o nas. Bo „jedząc” byle co, byle jak myślimy, byle jakie staje się nasze świadectwo. A przecież obok nas żyją ludzie, którzy go potrzebują. Stali się podobni do osób, które nie mają apetytu, jedzenie jest im obojętne. W sensie fizycznym jest to choroba, którą określamy anoreksją. Podobnie może także zadziać się w życiu duchowym, wartości duchowe staną się komuś zupełnie obojętne.
Można powiedzieć, że na taką chorobę nie ma lekarstwa. Chociaż nadzieją na wyjście z niej jest spotkanie ludzi, którzy karmią się wartościami duchowymi. Kiedy widzą osoby autentycznie religijne, które doświadczają radości i pokoju serc. Są zdolne do poświęceń, kiedy widzą zwłaszcza autentyczną miłość w życiu innych, wtedy zmuszani są do refleksji. Taki sposób przeżywania swojej wiary, nie pozwala im przejść obojętnie.
Możliwe, że ktoś w pewnym czasie jeszcze raz postawi nam pytanie: „Powiedź czym się karmisz?”. Wtedy doświadczenie złości, gniewu, znów nas pochłonie. Pod przysłowiowym nosem będziemy powtarzać: Co cię to obchodzi człowieku! Ale widząc tyle osób głodnych Boga w naszym otoczeniu, może przyjdzie czas kiedy wreszcie uznany zasadność tego pytania. Dostrzeżemy w nim troskę nie tylko o nas samych, ale także o tych, którzy chorują na duchową „anoreksję”! A dzięki naszemu dobremu chrześcijańskiemu życiu, mogą zostać wyrwani z tego braku apetytu!

III. Warto obserwować zachowania dzieci! W czasie niedzielnej Mszy świętej, kiedy wszyscy zaczęliśmy śpiewać modlitwę „Ojcze nasz”, mały chłopieć automatycznie złożył rączki do modlitwy. Widocznie tak jest uczony w domu, ale ciekawe było zachowanie drugiego chłopca. Kiedy zobaczył jego złożone ręce, wtedy także na chwilę w geście modlitwy złożył swoje. Uśmiechnąłem się na takie zachowanie, pokazuje ono, że dobre postawy pociągają, zachęcają do naśladowania.
Wiem, że ktoś może powiedzieć: to tylko dzieci, one tak mają! Ale warto pamiętać, że w tym modlitewnym geście tych małych chłopców, my dorośli znajdujemy zachętę do przyjęcia odpowiedniej postawy w czasie naszej modlitwy. Bo przecież bywa z tym różnie, czasami można powiedzieć, że kiepsko i brzydko. Jeszcze przy nieodpowiednim ubiorze, który wnosimy do kościoła – w okresie letnim – nieodpowiednie zachowanie i zła postawa modlitewna, chyba nie są dla innych budujące.
Dlatego czasami warto spojrzeć na inne osoby, siedzące obok nas w czasie Mszy świętej. Można coś dobrego od nich zapożyczyć, to nic nie kosztuje. To jedynie przyczyni się do tego, że piękniej zaczniemy się modlić. Pokazując swoją postawą – choćby złożonymi rękami – że stoję przed Panem Bogiem, którego kocham!

ks. Kazimierz Dawcewicz