I. Kiedy ostatnio odwiedziłem moją rodzinną miejscowość – Judyty, byłem zaskoczony zmianami jakie tam zaszły. Owe zmiany, to zniknięcie stodół, obory, magazynu na zboże – później paszarni, w której w czasie wakacji pracowałem. Wreszcie wzbudził moją zadumę i pewien smutek zawalony dach, budynku gdzie pracował mój tata – jako stelmach. Ząb czasu robi swoje, życie przeniosło się na drugą część mojej rodzinnej miejscowości. Kolejnego zaskoczenia doświadczyłem w Bartoszycach. Z moim bratem przejeżdżaliśmy obok szpitala, który parę lat temu został zamknięty. Powód bardzo prosty został wybudowany nowy szpital po drugiej stronie miasta. Ten stary chyli się teraz ku upadkowi, straszy mieszkańców.
Dlaczego o tym szpitalu piszę? A to dlatego, że jest to miejsce moich narodzin. Tam także urodzili się moi bracia i siostra, w tym szpitalu zmarł też mój malutki braciszek Andrzejek. Miejsce niby jak miejsce, niektórzy przecież niezbyt dobrze je wspominają, nawet uciekają pamięcią jak najdalej od niego. Ja nie mam takich złych skojarzeń z bartoszyckim szpitalem, raczej spoglądałem na ten budynek z pewną sympatią.
Okazuje się jednak, że miejsca, które budzą nasze wspomnienia, ulegają zmianie. Czasami znikają z powierzchni miast, wsi, miejscowości, w których dorastaliśmy. Pozytywne może w tym wszystkim jest to, że nie pozostaje po nich tylko ruina i pustka. W ich miejsce pojawiają się nowe budynki, bardziej przystosowane do obecnych czasów. Tym samym lepiej spełniają swoje zadania, lepiej służą ludziom.
Kiedy ulegamy takiej nucie różnych wspomnień, to trzeba też sobie uświadomić, że te rozebrane budynki, opuszczone i zaniedbane budowle, w swoim czasie pomogły ludziom. Były przecież „świadkami” narodzin wielu ludzi, życia, ich psychicznego i duchowego wzrostu. Osoby, które tam urodziły się i wyrosły w jakimś stopniu przyczyniły się do rozwoju Polski. Do rozwoju małych ojczyzn, takich jak okolice Bartoszyc, innych miejscowości, w których zamieszkali.
Życie toczy się dalej, właśnie w ten sposób kształtowana jest historia różnych miast, wsi i osiedli. Zachęcam zatem do odwiedzin w tym wakacyjnym czasie swoich rodzinnych rubieży – jeżeli ktoś mieszka od nich daleko. Może być to dobra okazja, aby powspominać minione „stare” czasy. Ale te odwiedziny można też wykorzystać jako okazję, do podziękowania Panu Bogu za tych wszystkich, którzy tworzyli nasze rodzinne i sąsiedzkie życie. Pamiętajmy, że dobro, które nosimy w swoich sercach, pierwszy raz tam go doświadczyliśmy. Tam też byliśmy zachęcani, aby okazywać je innym ludziom. Życie niesie z sobą również różne porażki, one nas tam dotknęły, sprawiając ból ciała i duszy. Ale z drugiej strony, pokazały nam namiastkę prawdziwego życia.
II. Ludzie przebywający w towarzystwie wielu osób, dopiero po pewnym czasie zauważają, że niektórzy zniknęli im z oczu. W „niewidocznym” momencie wyszli, opuścili spotkanie. W tłumie jednostki są niezauważalne, w tłumie panuje gwar, rozmowy, tłok. Wtedy naprawdę łatwo jest coś przeoczyć. Piszę o tym także dlatego, bo podobne zachowanie miało miejsce po cudownym rozmnożeniu chleba. Ludzie byli tak zafascynowani tym co ich spotkało, że nie zauważyli jak „zniknął” im Pan Jezus (zob. J 6,24-35). Na szczęście takie zachowanie nie było udziałem wszystkich. Niektórzy z tych osób zaczęli szukać Chrystusa, aby znaleźć Go na drugim brzegu jeziora.
Kiedy uważnie przyglądamy się naszemu życiu, podobne sytuacje przydarzają się i nam. W tłumie codziennych obowiązków, różnych zadań, goniących nas planów, spotkań ze znajomymi, wreszcie wciągającym nas światem wirtualnym, ten tłok, który zbudowaliśmy obok siebie sprawia, że z naszego horyzontu życia znika Pan Bóg. Nie słyszymy słów Ewangelii, za to dobrze słyszymy słowa świata, które prowadzą nas w nieznane. Chcąc uniknąć takiego życiowego zagubienia, warto abyśmy zachowali się podobnie, jak bohaterowie tego ewangelicznego wydarzenia.
Kiedy spostrzegamy, że Pana Jezusa blisko nas nie ma, trzeba niezwłocznie rozpocząć poszukiwanie. Nie można tego zadania odkładać na „później”, trzeba wyruszyć od razu. Warto pamiętać, że za tym słowem „później” kryje się pewna słowna pułapka. Jest takie opowiadanie o zebraniu diabłów, którzy zastanawiali się jakby jeszcze skuteczniej odciągnąć człowieka od Pana Boga. Wymyślali przeróżne pokusy, ale nie byli do końca z nich zadowoleni. Na końcu tego zebrania, zabrał głos najmniejszy z nich: „Wiem co damy człowiekowi – powiedział – damy mu w używanie słowo „później”.
Kiedy przyglądamy się swojemu życiu, to jesteśmy w stanie powiedzieć, że często jest ono przez nas używane. Służy nam do komunikowania innym osobom, że będziemy u nich później, zatelefonujemy w pewnym czasie. Ale bardzo często staje się też obwieszczeniem, że czegoś nie będziemy robili. Będę później się modlił – mówimy – zacznę później chodzić do kościoła, zacznę później systematycznie sprzątać, ….itp. W praktyce okazuje się, że za tym „później” nie idzie żadna systematyczna praca.
Co w takim razie mamy zrobić, aby to zmienić? Nie należy się poddawać, trzeba może kolejny już raz, zacząć pracę nad ową słabością od nowa. Połóżmy kartkę papieru w widocznym miejscu, każde użycie tego słowa szybko zapisujmy. Wieczorem wypada to przejrzeć, wtedy też zobaczymy ile dobra przez to zaniedbaliśmy. Jako katecheta Liceum w Ostródzie, używałem różnych słów, które były moimi zadaniowymi łącznikami. W czasie katechez córka moich przyjaciół, stawiało w zeszycie jakieś kreski. Na pożegnanie z Ostródą otrzymałem od niej zeszyt z tymi notatkami. Zobaczyłem wtedy ile razy w czasie lekcji religii, używałem takiego czy innego słowa. Używam ich do dzisiaj, ale już nie w takiej zawrotnej ilości jak wtedy.
Pamiętajmy zatem, że mamy prawo używać słowo „później”. Ale w życiu duchowym, w naszej relacji do Pana Jezusa, najbardziej pożądanymi słowami są: teraz, dzisiaj, już idę! Ludzie z Ewangelii św. Jana kiedy spostrzegli, że nie ma wśród nich Chrystusa, natychmiast wybrali się na poszukiwanie. Kiedy Go odnaleźli usłyszeli słowa, w których dowiedzieli się o przygotowanym dla nich pokarmie na życie wieczne. Takiej nagrody udziela nasz Pan, tym wszystkim, którzy nie ociągają się w poszukiwaniu i nawiązywaniu relacji z Nim.
III. Różnych używamy słów, kiedy zwracamy się do osób nam bliskich, znanych, kolegów. Dlatego powinniśmy wszystko robić, aby te słowa niosły z sobą akceptację, uznanie, były oznaką przyjaźni. W trakcie moich spacerów nad jeziorem usłyszałem także, młodzieżową troskę o siebie nawzajem: „Chłopacy, jesteście trzeźwi?”. Młody człowiek z puszką piwa w ręku, pokazał zainteresowanie losem kolegów. Te słowa towarzyszyły mi przez parę godzin. Pomyślałem sobie, czy inne słowne zwroty są obecne w ich i jego głowie? Czy pamiętają choćby o tych słowach z sakramentu chrztu świętego: „Jesteś moim umiłowanym synem, w tobie mam upodobanie”.
Trudno jest mi odpowiedzieć na te pytania. Jednak moje myśli – w tej chwili – przepełnione są wątpliwościami. Skłaniam się raczej ku temu, że o tym wielkim wyróżnieniu teraz nie pamiętają. A szkoda, bo obok wielu słów wypowiedzianych przez osoby nam bliskie – są one najważniejsze. Przypominają nam, naszą chrześcijańską tożsamość. Jest to wielkie wyróżnienie, że możemy uważać siebie za córki i synów Pana Boga.
Wypada jednak mieć nadzieję, że z czasem owa poranna piwna fascynacja minie. Wtedy też choćby ci młodzi ludzie – którzy będą się przecież starzeć – usłyszą te cudowne słowa Boga naszego Ojca. Sami też zaczną używać właściwych słów, aby pomóc innym w odkryciu ich duchowego piękną. Bo słowa: „chłopcy, jesteście trzeźwi!”, może oznaczać uzależnienie, upadek moralny oraz płacz rodziców, żon i dzieci! Oby tak się nie stało!
ks. Kazimierz Dawcewicz