Widziane z okna, przeczytane i usłyszane (10E)

I. W poszukiwaniu tematów do pisania, nieocenione okazują się poranne spacery. Przyroda przynosi zawsze coś nowego, możliwe, że to wszystko powtarza się co roku. Ale dla takiego niewprawnego obserwatora jak ja, to co zobaczyłem w dniu dzisiejszym było znów nowością. Przy pomoście zobaczyłem małe perkozy, wykluły się pewnie nie dawno. Zajmowały się szukaniem jedzenia w wodzie, czyściły rosnącą trzcinę. Dwójka z nich zbliżyła się zbytnio do brzegu, odpłynęły za daleko od swojej matki. Naraz dał się słyszeć jej głos, zaniepokojona zaczęła je nawoływać. Po chwili maluchy zaczęły odpływać od brzegu, popłynęły w jej kierunku.
Takie zachowanie nie jest obce także i nam ludziom. Małe dzieci rozpoznają głos swoich rodziców, dziadków, tych, którzy z nimi dłużej przebywają. Wypowiadane słowa wzbudzają radość, wywołują uśmiech na twarzy. Śpiewanie czy nucenie jakiejś piosenki przez matkę, ojca, pomaga dzieciom zasypiać. Osoby dorosłe też reagują podobnie na głos rodziców, żony, męża, dzieci. Ich głos wnosi uspokojenie uczuć, znika poczucie lęku, strachu.
Niestety, nie zawsze wypowiadane słowa wywołują takie dobre skutki. Wracając do domu po obserwacji małych perkozów, słyszałem głośną rozmowę nieopodal. W pewnym momencie minutowy słowny krzyk. Okazało się po chwili, że to chłopak okazywał swoją „sympatię” dziewczynie, która zaczęła nawet od niego uciekać. To tylko jeden przykład, jak mogą działać nasze słowa. Po różnych trudnych przeżyciach w rodzinie, kiedy pojawia się tam działanie siłowe, głos męża bywa trudny do zniesienia dla żony. Podobnie reagują dzieci na agresywnego ojca, czy agresywnych rodziców. Zatykają sobie uszy, nie chcąc ich słuchać. Niestety takich sytuacji krzyczących bywa dosyć dużo.
Na płaszczyźnie wiary, naszej relacji do Pana Boga, bywamy zapraszani aby Go słuchać. Przecież jest On naszym Ojcem, który nas kocha. Jego głos, słowa, powinny być przez nas rozpoznawane. Ale aby usłyszeć Pana Boga, trzeba najpierw znaleźć odrobinę ciszy. Następnie wypada do rąk wziąć Pismo święte i zacząć je czytać. Po chwili rozważania danego fragmentu, trzeba wybrać krótkie zdanie, które później w ciszy swego serca zaczynamy powtarzać. Zawsze powinniśmy pamiętać, że Biblia to słowo Boga skierowane do nas. On przez nie do nas przemawia.
Cytowany przeze mnie dosyć często, autor wielu książek na temat życia duchowego Henri J.M. Nouwen, w jednej z nich o takim słuchaniu głosu Pana Boga opowiada. Był taki czas w jego życiu, że rano siadał na krześle i rozpoczynał modlitwę. Trwała ona pół godziny. Powtarzał w myślach słowa, które Bóg Ojciec wypowiedział nad Panem Jezusem w czasie Jego chrztu. „Ty jesteś moim umiłowanym Synem, w Tobie mam upodobanie”. Przez taką praktykę modlitwy chciał jak najlepiej, usłyszeć głos mówiącego do Niego Ojca w niebie. Wierzył, że takie same słowa wypowiedział On nad nim, kiedy udzielano mu sakramentu chrztu świętego.
Słyszymy każdego dnia wiele słów. Wypowiadane tak sobie, inne odnoszące się konkretnie do nas. Doświadczenia z tym związane mamy różne. Pomimo pewnych rozczarowań, starajmy się zatrzymywać i nosić w sercu słowa dobre. Podziękujmy Panu Bogu za tych wszystkich, którzy w słowach kierowanych w naszą stronę, przekazują nam swoją miłość, przyjaźń, wyrozumiałość, łagodność. Starajmy się także znaleźć odrobinę czasu, aby każdego dnia usłyszeć mówiącego do nas Boga Ojca.
Małe perkozy z dywickiego jeziora słuchają swojej matki. Myślę, że dobrze na tym wychodzą. Unikają niebezpieczeństw, rosną, aby w przyszłości mogły same dbać o małą grupkę kolejnych perkozów. Kiedy my słuchamy Pan Boga, przyjmujemy Jego słowa, także się rozwijamy, wzrastamy. Stajemy się też dla innych ludzi świadkami i przekazicielami miłości, która tworzy wspólnotę kochających się osób.

II. W gazecie „Rzeczpospolita” (sobota-niedziela 20-21 czerwca 2020, s. 11) przeczytałem artykuł Jana Maciejewskiego „Recydywa klerykalizmu”. Autor wspomina, że nie wiedząc o tym oddaliśmy się prowadzeniu przez innych ludzi. Pisze – choćby komentatorzy sportowi – „robią mecze” nie są już tylko nieszkodliwym dodatkiem, który może wyciszyć jeden klawisz. To oni są emocją, napięciem, przeżyciem. Od stanu ich gardeł i przytomności umysłów zależy, czy miliony osób przed telewizorami będą wspominać ten wieczór jako pasmo nudy albo niezapomniane przeżycie. […) Są oni proszeni o zabranie głosu w sprawach ważnych dla całych społeczeństw. […] Witajcie w dyktaturze pośredników. Tutaj młodzi nie chcą tworzyć poezji, tylko pisać krytyczne omówienia. […] Tworzenie jest przereklamowane. Skomentuj, oceń, omów, odtwórz, przetwórz – tak jest lepiej i bezpieczniej. Będziesz świecił światłem odbitym, ale kogo to obchodzi. Wszyscy wokół stali się przecież jacyś szarzy.
Jednak słyszymy głosy, które mówią, że nie jest z nami tak źle, bo przecież mamy swoją godność. Jako ludzie potrafimy wywołać zamieszki w obronie wolności myśli i swobody wyboru. „Na przykład ostatnio uporaliśmy się z plagą klerykalizmu. Paskudnym wrzodem pośrednictwa, który obrósł kiedyś nasze dusze i umysły. Bo przecież do spotkania z Bogiem nie potrzebuję księdza, to przecież nie transmisja meczu, żebym musiał ufnie wyciągać dłoń. Pozwolić się prowadzić moim myślom i emocjom, być na każde skinienie jego głosu. Po co mi komentarze do świętych ksiąg i przykazań, mam przecież własny rozum. Co innego komentatorzy codzienności, bez ich światłych uwag zapominam, co ma mnie oburzać, a co wprawiać w szczery zachwyt.
Jak to szło Emanuelu Kancie, jaka jest największa przeszkoda na drodze do oświecenia? „Jeszcze wiele brakuje do tego, by ludzie byli w stanie kierować się w sprawach religii w sposób pewny i słuszny, bez obcego kierowania swym rozsądkiem”. No, to do tego już naprawdę niewiele brakuje. Tylko jakby we wszystkich innych sprawach rozsądek jest coraz mniej pewny siebie i coraz chętniej korzysta z obcego kierowania”.
Ważne są to słowa, bo dotyczą każdego z nas. Chyba można śmiało powiedzieć, że jako ludzie XXI wieku chorujemy na manię wolności, niezależności, samodzielności – przynajmniej tak nam się wydaje. Ale z drugiej strony w naszych rozmowach, ciągle na kogoś się powołujemy. Straciliśmy swój, tak zwany „chłopski rozum”, własną ścieżkę dojścia do pewnych prawd. Oddaliśmy się prowadzeniu przez innych, robią to za nas dziennikarze, komentatorzy, znawcy od marketingu, … Opiniotwórcze „niezależne” programy telewizyjne, oglądane przez wiele godzin dziennie, które zlasowały nasz rozum, rozsądek. Chodząc po świecie z otwartymi oczami, okazuje się, że aby gdzieś pójść, coś zrobić, potrzebujemy „przewodnika”, pośrednika.
Jak przeczytaliśmy przed chwilą, takiego przewodnika część z nas już nie potrzebuje w sprawach wiary. Możliwe, że rezygnacja z naszego księżowskiego „pośrednictwa”, ma związek z tym co teraz w Kościele się dzieje. Jednak trzeba pamiętać, że w sprawach religijnych łatwo można pobłądzić. Swoje odczucia, emocje, można zacząć uważać za natchnienia pochodzące od samego Pana Boga. W ten sposób można pójść zupełnie inną drogą. Trzymając się ksiąg świętych, nauki Ojców Kościoła i samego Kościoła, mamy zawsze pewność podążania dobrą drogą.
Słowa tego artykułu, to ostrzeżenie dla osób wierzących! Nie wypada tak łatwo rezygnować z obecności pośredników w sprawach naszej katolickiej wiary (spowiednika, kierownika duchowego). Pamiętajmy, że tu nie chodzi tylko o nasze dobre samopoczucie, ale o życie wieczne.

III. Nie cichną głosy różnych osób, na temat tego co miało miejsce w Kościele, w czasie miesięcy życia z koronawirusem. Niby one trochę osłabły, ale artykuły na ten temat nadal się pojawiają. Bywają różne, akceptujące pewne rozwiązania, ale także pokazujące, że jako Kościół zbyt łatwo daliśmy się rządzącym postawić pod ścianą. Jakie będzie miało to skutki dla osób wierzących, czas w dalekiej lub bliskiej przyszłości nam to pokaże.
A konkretnie o co chodzi – może ktoś teraz spytać? Pierwsza sprawa to ograniczenie liczby osób w kościele na Mszach świętych. Nawet w niektórych diecezjach całkowicie zostały one zamknięte. Niby zachęcano nas księży do tego, aby kościoły w dzień były otwarte. Ale to ma się nijak do czasu „przymknięcia” drzwi kościoła, kiedy była sprawowana Eucharystia dla małej „wybranej” grupki osób.
Kolejna poruszana sprawa, to „cofnięcie” dyspensy, która zwalniała z uczestnictwa w niedzielnej Mszy świętej. W zasadzie w tych nowych rozporządzeniach, uczyniono furtkę. Stwierdzono, że ci, którzy boją się zarażenia wirusem, mogą w niej nadal nie uczestniczyć. Taki zapis sprawił, że furtka została szeroko otwarta, a niedzielne życie pokazuje, że ludzie korzystają z tej „furtki” z wielkim rozmachem. Nie wszyscy powrócili do Kościoła, nie wiadomo czy mają też taką ochotę. Policzenie nas na niedzielnych Mszach świętych za parę jeszcze miesięcy może sprawić nam przysłowiowy ból głowy. Okaże się, że będzie nas znacznie mniej, wirus laicyzacji przy okazji pandemii, dotknął niektórych mocno!
Nadal komentowane jest udzielanie Komunii świętej na rękę. A tak naprawdę, to złoszczenie się na takie zalecenie i praktykę. Wiele jeszcze innych sytuacji ludzi złości i wywołuje w nich ogromny przypływ gniewu. Choćby wypowiedź Prymasa Polski, który stwierdził, że pójście na Mszę świętą, to grzech przeciwko piątemu przykazaniu. Okazuje się, że te słowa wielu katolików pamięta.
Co zmienił w nas katolikach ten czas? Co zmienia, bo chyba ten eksperyment trwa nadal, w naszym polskim Kościele, który jest ważną częścią Kościoła powszechnego? To co w Polsce możemy postrzegać, jako szkodliwy dla ołtarza, to zbyt daleko idący sojusz z pozoru tylko chrześcijańskim tronem. W kontekście uniwersalnym widzimy, jak daleko posunięto otwarcie na światowość. Skutkuje ono tym, że w momencie ewidentnego dziejowego przełomu, jakim okazał się społeczny eksperyment pod kryptonimem Pandemia, Kościół powszechny po prostu milcząco uległ obostrzeniom – dokładnie tak jak sklepikarze, masażyści, fryzjerzy czy restauratorzy.
A przecież Kościół stanowi byt bez porównania donioślejszy niż jakakolwiek gałąź gospodarki, pracownicy urzędów czy organizacji pozarządowych. Ponownie uświadomienie sobie tego pozostaje wyzwaniem dla wszystkich. Jednak po koronawirusie staje się wyzwaniem znacznie trudniejszym (Krystian Kratiuk).
To tylko jeden z głosów krytycznych, podważający przyjęte przez Kościół w tym czasie rozwiązania. Wiele osób z tymi uwagami się zgodzi, mocno im przyklaśnie. Chociaż nie można też zapomnieć – jak podaje „Gość Niedzielny” – pewna część katolików na Zachodzie Europy, mówi o pogłębieniu wiary w tym czasie. Zobaczymy co ten czas nam przyniesie, obyśmy umieli sprostać czekającym nas teraz wyzwaniom!

ks. Kazimierz Dawcewicz