Widziane z okna, usłyszane i przeczytane (38E)

I. Po co są książki? Dlaczego je kupujemy, a następnie czytamy? Aby poszerzać swoją wiedzę, znajdować także pewne podpowiedzi, które mogą nam pomóc. Sięgnąłem kolejny już raz po książkę „Szczęście w Bogu”. Czytam: „Centralnym miejscem klasztoru jest kościół. Połowę nawy zajmują stalle mnichów […] odmawiamy siedmiokrotnie w ciągu dnia modlitwy, począwszy od czwartej piętnaście rano. […] W czasie liturgii porannej sprawowana jest także Msza święta, w której biorą udział wszyscy bracia. […] Praca zajmuje nam na ogól pięć godzin w ciągu dnia, ale niektóre obowiązki i funkcje wymagają więcej czasu. Tym jednak, którzy mogą, szczególnie młodym i najstarszym, a także kapłanom, gromadzenie się w kościele w ciągu dnia …, przypomina, że całe nasze życie powinno być skierowane na Boga i podporządkowane modlitwie (Dom Marie- Gerard Dubois, Kraków 2000, zob. s. 253-254). Życie każdego człowieka wierzącego także powinno być skierowane na Pana Boga. Mnisi poświęcają na modlitwę więcej czasu, ale i nam nic nie powinno stanąć na przeszkodzie, aby się modlić.
Jak jest w naszej codzienności, niech każdy z nas w swoim sercu na to pytanie odpowie. Gdzie zatem znajduje się centralne miejsce w naszych domach? W życiu rodzinnym bywa różnie. Ale chyba wypada powiedzieć, że centralnym miejscem, gdzie spotykają się rodziny jest stół. Tam spożywane są posiłki, tam także – w niektórych rodzinach tak jest – odmawiana jest modlitwa przed jedzeniem. Przy stole wdrażane są zwyczaje – choćby zapalanie świecy adwentowej. To jedno z ważnych miejsc, które ma duży wpływ na dobrą atmosferę w domu.
Opat trapistów w cytowanej przeze mnie książce napisał, że „zaglądanie” do tego centralnego miejsca w opactwie – do kościoła – przypomina, że całe nasze życie powinno być skierowane na Boga i podporządkowane modlitwie. Domowe spotkania, także powinny nam o tym przypominać. Mają wytwarzać pewne nawyki modlitewne, które pomagają mimo zapracowania, zaganiania, znaleźć czas dla Pana Boga.
W czasach minionych domy były przystrojone przeróżnymi obrazami: Matki Bożej, świętych patronów. W tym klimacie ludzie dorastali, dojrzewali, zakładali rodziny. Nie znaczy to, że brakowało tam wtedy konfliktów, nieporozumień, złośliwych chwil milczenia. One były, burzyły porządek, nastrajały negatywnie do siebie. Mimo to, w większości domów pamiętano o Panu Bogu, podejmowano próby przemiany, poprawy i nawrócenia siebie.
Należy także wspomnieć, że kiedyś w wielu domach stawiano ołtarze. Najczęściej ku czci Maryi, ale obrazów innych świętych tam też nie brakowało. Były to miejsca rodzinnej modlitwy, możliwe że w różnych porach dnia ktoś z rodziny znajdował czas, aby właśnie tam zmówić swoją dodatkową modlitwę. Takie widoki współcześnie są rzadkością, co nie znaczy, że całkowicie zarzucono modlitwę rodzinną. Wspólne modlitwy praktykowane są i dzisiaj, chociaż zostawia się więcej miejsca indywidualnej inicjatywie w tej dziedzinie.

II. Liturgia – napisał o. Wojciech Jędrzejewski – jest unikalnym połączeniem bierności i zaangażowania. Słowem, które opisuje ten paradoks jest „uczestnictwo”. Zakłada najpierw nasze wejście w coś, co jest większe i bardziej obiektywne niż nasze nastawienie i własny wkład. W pewien sposób nie mamy wpływu na przebieg wydarzeń podczas Eucharystii. Następujące po sobie czynności zostały ukształtowane w historii, począwszy od Liturgii odmawianej w Świątyni Jerozolimskiej. Kolejność gestów, słów, symboli, jest zapisem wielkiej przygody, jaką było spotkanie Ludu z Bogiem. Liturgia jest dzięki temu największą i najpiękniejszą galerią arcydzieł, zgromadzonych przez wieki w jednej przestrzeni.
Niektóre zostały wypożyczone od naszych starszych braci w wierze Żydów. Symbole takie jak pokropienie wodą, ogień, kadzidło, są wspólnym dziedzictwem całej ludzkości. Wszystkie te i jeszcze inne elementy zostają wprowadzone do Liturgii, jako ścieżki zbiegające się w jednym punkcie, którym jest Żywy Bóg.
Kościół we Mszy nie proponuje nam przypadkowych modlitewnych formuł. Nie ma parafialnego rankingu na „modlitwę tygodnia”, która w dowód uznania będzie odmawiana na niedzielnej Eucharystii. Zwracamy się do Boga słowami, które zrodziły się w sercach świętych.
Wezwanie wypowiedziane przez kapłana „Módlmy się” jest zaproszeniem do włączenia się w wielki hymn uwielbienia, przebłagania i prośby, który rozbrzmiewa echem wypełniającym wieki. Po wezwaniu przewodniczącego Liturgii zapada milczenie – na pewien czas. Jest to przestrzeń dla osobistego odnalezienia się w tym wielkim Słowie-Oracji, które nas zagarnia. […] Aby włączyć się w z pożytkiem w modlitwę Kościoła, musimy w samotności stanąć przed Bogiem, aby tak jak potrafimy wypowiedzieć wobec Niego naszą miłość, wiarę, pragnienia. Jest to czas na wzbudzenie intencji – przedstawienie Panu osób, spraw, które chcemy oddać w Jego ręce (Fascynujące zaproszenie, Warszawa 1998, s. 24-26).
Chyba już kolejny raz bywamy zaskoczeni, zacytowanymi słowami. Przede wszystkim tym, że Liturgia i wszelkie słowa jakie tam słyszymy są większe niż nasz własny wkład. My uczestniczymy w tym, co zostało ukształtowane przez wieki, zostało wzięte z wielu tradycji duchowych i religijnych. Słowa, które czasami puszczami mimo uszu, zostały „stworzone” w sercach i umysłach świętych. Dlatego wszelkie osobiste majsterkowanie przy Mszy świętej jest niewskazanie, może przyczynić się tylko do jej zubożenia.
Bardzo ważną sprawą, na którą powinniśmy zwrócić uwagę jest wezwanie wypowiadane przez kapłana „Módlmy się”. Bywa często tak, że oskarżamy siebie, o brak owoców uczestnictwa we Mszy niedzielnej. Problem może tkwić w tym, że nie przynosimy na Eucharystię żadnej intencji. Ta chwila ciszy po słowach „Módlmy się”, ma być przez nas wykorzystana na jej wzbudzenie. Wiele osób prosi o modlitwę, różne sprawy – często trudne, dotykają nasze rodziny, przyjaciół. To one powinny stać się naszą intencją, prośbą przedstawioną Panu Bogu.
Kiedy słyszymy to wezwanie we Mszy świętej, bywamy często zagubieni. Bo jak w chwili paru sekund znaleźć intencję? Prosta sprawa, trzeba ją wzbudzić w swoim sercu jeszcze będąc w domu, czy też w drodze do kościoła. Uznajmy to, jako bliższe przygotowanie do uczestnictwa w Eucharystii, a nasze uczestnictwo stanie się wtedy bardziej owocne!

III. Bardzo rzadko od pewnego czasu oglądam jakiekolwiek wiadomości, audycje, dyskusje telewizyjne? Szczególnie te, dotyczące bieżącej polityki. Ktoś po przeczytaniu tych zdań zapyta: czy to właściwe zachowanie? Przecież trzeba wiedzieć, co na tym świecie się dzieje. Już odpowiadam: za dużo tam agresji, nawet elementów nienawiści. Niestety dotyczy to nie tylko tych Pań/Panów pokazujących głowy i mówiących na ekranach odbiorników telewizyjnych czy radiowych. Takie zachowania mają także miejsce w naszym codziennym życiu.
„Był taki dawny pogański zwyczaj odmawiania modlitw przeciwko nieprzyjaciołom, aby ich bogowie pognębili, wytracili, aby im odpłacili złym za złe. Również niektóre starotestamentalne psalmy przypominają te zaklęcia, np.: „I odpłać sąsiadom naszym siedmiokrotnie w ich zanadrze za zniewagę, którą tobie, Panie, wyrządzili” (Ps 79,12).
Święty Jan Chryzostom (350-407) często grzmi w swoich homiliach przeciwko temu zwyczajowi. Widać stąd, że był mocno zakorzeniony. Konstantynopolitański kaznodzieja stara się przekonać swoich słuchaczy o tym, że nieprzyjaciół należy miłować i modlić się za nich.
Swoją postawą wobec nieprzyjaciół Nowy Testament różni się w sposób zasadniczy od Starego. Nie może to jednak zmienić naturalnego prawa, w myśl którego człowiek sprawiedliwy miłuje dobro, a nienawidzi zła. […] Chrześcijanie nie chcą go widzieć w ludziach, stworzonych na obraz Boży, lecz w złych myślach, uczynkach, w złym duchu. Człowiek, dopóki żyje, może się zwrócić do Boga i przyjąć Jego łaskę. Dlatego powinniśmy się modlić również za tych, co są na manowcach i za tych, co nas krzywdzą, abyśmy byli dziećmi Ojca niebieskiego, który sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi” (Mt 5,45) / Tomas Spidlik, U źródeł światłości, Warszawa 1991, s. 231).
Dobrze wiemy z praktyki naszego życia, jak trudno jest kochać, a nawet okazać pewną ludzką dobroć i wyrozumiałość niektórym osobom. Ich styl życia, wypowiadane słowa, wywołują w nas złość, gniew. Nieustanne ocenianie innych, zraża do przebywania w ich towarzystwie. Do tego dołączają się ich błędy życiowe, które nie dają im podstaw do bycia ekspertem od życia. Mimo takich ludzkich zachowań, które czasami ranią także nas, to nic i nikt nie zwalnia ucznia Pana Jezusa z okazywania takim ludziom chrześcijańskiej miłości – nawet miłości nieprzyjaciół.
Wszelkie trudności jakie dotykają nas w okazywaniu miłości nieprzyjaciół, nie mogą stać się żadnym usprawiedliwieniem w rezygnacji – nawet odrzuceniu tego przykazania. Tym samym przejściu na etap złorzeczenia, obmawiania. Idąc za wołaniem biskupa Konstantynopola, zachęcam do podejmowania kolejnych prób miłowania naszych nieprzyjaciół i modlenia się za nich.

ks. Kazimierz Dawcewicz