I. Przed chwilą słuchałem krótkiego wstępu, dziennikarzy-komentatorów do meczu piłkarskiego. Przedstawiając wychodzące na płytę boiska zespoły, przedstawiali też sędziów tego sportowego widowiska. Nie omieszkali też dodać, że ten właśnie sędzia przynosi szczęście jednemu z tych zespołów. Kiedy on sędziował ich mecze, to z dziewięciu wygrali osiem, a jeden zremisowali. Wymarzony sędzia na ten mecz! Pomyślałem sobie, jak mocno jesteśmy zabobonni. Jak uzależniamy pewne wydarzenia – choćby te piłkarskie – od osoby jednego i tego samego sędziego.
Wiem, że jest to śmieszne, osoby czytający te słowa mogą sobie pomyśleć: „znów niepotrzebnie czegoś tam się czepiam”. Ale chciałbym wskazać na pewną niedorzeczność, która pojawiła się w tym komentarzu. Dla mnie kibica sportowego, takie słowa nie są zachętą do oglądania meczu. Ale to zachęta, aby go nie oglądać. Bo przecież przed meczem już wiadomo, kto z płyty boiska zejdzie zwycięski. Te dziennikarskie gadanie, to z góry stawianie na straconej pozycji tej drugiej drużyny. To zwykły brak obiektywizmu, także przyznanie się komu kibicują owi panowie.
Podobne zachowania w pracy dziennikarzy sportowych, możemy znaleźć u dziennikarzy zupełnie innymi dziedzinami. Przykładowo przeprowadzają wywiad, zadają pytania jakiemuś politykowi. Piszą artykuły do takiej, a takiej gazety. Często wielu z nich oznajmia, że są zupełnie apolityczni. Chociaż uważny słuchacz już w zadanym pytaniu, prowadzonej studyjnej dyskusji, odkrywa pewne sympatie polityczne. Czy zatem jest sens mówić, że jestem – pełniąc swój dziennikarski zawód – osobą apolityczną? Może wypada z całą otwartością czasami powiedzieć, że lubię i cenię taką grupę polityczną. Tym samym będzie bardziej uczciwiej.
Wracając do tego komentarza przed tym piłkarskim meczem, wypada mi jeszcze coś dodać! Zespół, który pod okiem tego sędziego wygrał osiem meczów, teraz może powiedzieć: wygraliśmy już dziewięć. On powinien sędziować tylko nasze mecze! Przepraszam za te słowa, to zwykła z mojej strony złośliwość. Ci, którzy wygrali ten mecz, byli o niebo lepsi od swoich przeciwników – a ten sędzia wcale nie był im do tego zwycięstwa potrzebny. Ale zdaje mi się, że podobnych przedmeczowych komentarzy – niestety zabobonnych – jeszcze kilka razy usłyszymy!
II. Wiele osób kiedy uczestniczy we Mszy świętej, przyjmuje Komunię świętą. Jednak pewna część uczestniczących, tego nie robi. Powody takiej postawy bywają różne. Wiem, że niektórych z nich wiążą pewne przeszkody – choćby powtórny cywilny związek małżeński. Ale część z tych, którzy zawsze siedzą w ławkach, mogłaby to uczynić. Dlaczego tego nie robią? Trudno jest mi na to pytanie precyzyjnie odpowiedzieć, chociaż mogę się domyślać. I tak mogą to być osobiste opory przed spowiedzią świętą, a bez niej nie chcą „ryzykować” podejścia blisko do ołtarza Pańskiego. Brak duchowych większych pragnień, które z upływem lat przeradzają się w stan twardego zamrożenia. Na wszelkie zachęty aby to zmienić, mówią swoje stanowcze nie! Pisząc o tym chciałbym przypomnieć, że przez takie zachowanie bardzo dużo te osoby tracą. Nie chodzi o to, że tracą coś w oczach tych, którzy systematycznie przystępują do Komunii świętej. Ale mam na myśli utratę wielu duchowych łask i darów, które z Komunią świętą są związane.
Bardzo pouczająca dla nas w tym względzie, jest Ewangelia świętego Jana (zob. 6,52-59). Czytając ten fragment znajdujemy odpowiedź, na pytanie: po co przyjmować Jezusa w Eucharystii? Pierwszy powód, który powinien nam towarzyszyć, to świadomość, że ten kto przyjmuje Ciało Pańskie zmartwychwstanie w dniu ostatecznym, otrzyma życie wieczne. Jest to jednoznaczne z przyjmowaniem z nim, także Jego Ducha, który jest początkiem nowego życia. Drugi powód, to ten, że kto spożywa Eucharystię, łączy się z Jezusem, podobnie jak On jest złączony z Ojcem (ks. Jakub Mateja).
Nie będę podawał kolejnych – nowych powodów – za przyjmowaniem Ciała Pańskiego. Te, które przytoczyłem powinny być wystarczającym argumentem, za korzystaniem z daru, który daje nam sam Pan Jezus. Świadomość życia wiecznego, doświadczenie bliskości Chrystusa Pana, to wystarczające powody aby zadbać o życie w Bożej łasce. A jeżeli ją utracimy przez grzech, to wypada jak najszybciej skorzystać z sakramentu pojednania. Aby z całą wspólnotą podejść do stołu Pańskiego i przyjąć Jego Ciało. „Przyjmując Eucharystię, wyzbywamy się zniszczalności, a otrzymujemy nadzieję zmartwychwstania” (św. Ireneusz).
III. Lubimy czytać życiorysy świętych i błogosławionych, zachwycamy się ich życiem, odwagą. Przede wszystkim zaś wielką miłością jako darzyli Pana Boga, oraz heroicznym naśladowaniem ziemskiego życia Pana Jezusa. Ale kiedy uważniej czytamy Pismo święte, dokumenty Kościoła, to uświadamiamy sobie, że i my jesteśmy powołani do świętości. Czy jest to dla nas jakieś nowe odkrycie? Myślę, że chyba nie! Wiele razy słyszeliśmy zachęty skierowane w nasza stronę, które przypominały nam o tym powołaniu. Dobrze także wiemy, jak mocno te słowa odbijają się od naszych twardych wątpiących myśli. Inni mogą być świętymi, ale ja? Niestety te wielkie nasze wątpliwości, wygrywają często ze słowami i zachętą Chrystusa Pana.
Piszę o tym kolejny już raz w tych rozważaniach, a to dlatego, że ukazała się ostatnio Adhortacja Apostolska Ojca świętego Franciszka: „Gaudete et exsultate – O powołaniu do świętości w świecie współczesnym”. Warto ją przeczytać, może na nowo odzyskamy utraconą świadomość, że jesteśmy powołani do świętości. Dowiemy się też, że świętość to realizowanie i wypełnianie „zwykłych” codziennych spraw i zadań. To bardzo dobra podpowiedź dla wielu z nas, szczególnie dla tych, którzy uważają, że od razu mamy robić rzeczy niezwykłe.
Papież Franciszek poucza: „Ta świętość, do której wzywa cię Pan, będzie wzrastała przez małe gesty. Na przykład pewna kobieta idzie na targ, by zrobić zakupy, spotyka sąsiadkę, zaczyna z nią rozmawiać i dochodzi do krytyki. Wówczas ta kobieta mówi w swoim wnętrzu: „Nie, nie będę o nikim mówić źle”. To jest krok ku świętości. Następnie w domu jej syn chce z nią porozmawiać o swoich fantazjach i chociaż zmęczona, siada obok niego i słucha z cierpliwością i miłością. To kolejna ofiara, która uświęca. Kiedy przeżywa chwile udręki, pamięta o miłości Najświętszej Maryi Panny, bierze różaniec i modli się z wiarą. To jest kolejna ścieżka świętości. Potem, gdy wychodzi na ulicę, spotyka ubogiego i zatrzymuje się, by porozmawiać z nim z miłością. To jest następny krok” (GEE, nr 16).
Widzimy zatem, że świętość, to dobre realizowanie codziennych zajęć, spotkań. To wykonywanie swojej prac z miłością. Wreszcie, to budowanie pod wpływem łaski Bożej, na wiele sposobów różnych postaci świętości. Trzeba też jeszcze mocniej sobie uświadomić, że w tej drodze ku świętości jesteśmy wspierani przez Pana Jezusa. Zmartwychwstały Pan dzieli swoje potężne życie z naszym delikatnym życiem. „Jego miłość nie ma granic i raz dana nigdy nie pozostaje wycofana. Była bezwarunkowa i pozostaje wierna. On dzieli się z nami swoim własnym zmartwychwstałym życiem. W ten sposób nasze życie ukazuje Jego moc w działaniu, nawet pośród ludzkiej słabości (por. GEE, nr 18).
Mam nadzieję, że tych parę zdań zachęci nas do wejścia na drogę świętości. Przecież zobaczyliśmy, że doświadczenie ludzkiej słabości nie niweczy w nas Bożych planów na bycie coraz lepszym człowiekiem. Ale raczej powinno nas zachęcać, do jeszcze głębszej przyjaznej miłości z Panem Jezusem. Bo świętość – jak napisał papież Franciszek – w swej istocie to przeżywanie w zjednoczeniu z Nim tajemnic swojego życia. Polega ona na złączeniu się ze śmiercią i zmartwychwstaniem Pana w sposób wyjątkowy i osobisty, w nieustannym umieraniu i powstawaniu z martwych wraz z Nim (zob. nr 20).
Aby mocniej „przejąć” się swoim powołaniem do świętości, zachęcam jeszcze raz do przeczytania tej Apostolskiej Adhortacji papieża Franciszka.
ks. Kazimierz Dawcewicz