Widziane z okna, przeczytane i usłyszane (97)

I. Jednym z elementów Mszy świętej – Liturgii Słowa – jest homilia, która wygłasza biskup czy też prezbiter lub diakon. Przepowiadanie Słowa Bożego, to bardzo ważna i odpowiedzialna funkcja kapłańska. To czas wprowadzania wiernych w doświadczenie spotkania z Panem Bogiem, który do nas przemawia. Są to też chwile, w których prezbiter, zwraca uwagę na życie Słowem. Ma też prawo zapytać: Czy z tego Słowa korzystamy, kiedy dokonujemy różnych wyborów w życiu? Dlatego przepowiadanie jest tak ważnym zadaniem. Chociaż z drugiej strony osoba przepowiadająca Słowo Boże narażona jest na różne uwagi, nawet agresywną krytykę. Co jest tego powodem? Skąd takie zachowania?
Szukając odpowiedzi na te pytania, trzeba wyraźnie powiedzieć, że owa krytyka bierze się z błędów jakie popełniają homiliści – to znaczy głoszący Słowo. Tych grzechów księży jest dosyć dużo, w tym rozważania chciałbym wskazać tylko na te, które wypunktował Tygodnik Powszechny. I tak na pierwszym miejscu umieścił grzech politykowania; następnie grzech moralizowania. Kolejnym z nich, to grzech traktowania liturgii jako show, tym samym unikanie homilii. Jeszcze innym jest grzech nieżyciowości, słabego przygotowania, braku zaangażowania (zob. Ambona, która parzy, z 20 marca nr 12, s.30-33).
Jak przed chwilą przeczytaliśmy tych grzechów trochę jest, czy można byłoby je jeszcze pomnożyć? Może tak, a może i nie, bo przecież każdy z nas księży, ma różne osobiste doświadczenia w tej dziedzinie. Tak się składa, że wszyscy – biskupi, księża, świeccy – jesteśmy słuchaczami głoszonego Słowa. Spotkaliśmy różne osoby, które Słowo Boże głoszą, popełniające grzechy, które przed chwilą zostały zacytowane. Czy można coś w tej dziedzinie zrobić? Jakich udzielić rad i wskazań dla osób, które niejako z „obowiązku” głoszą Słowo Boże?
W ostatniej części zacytowanego przez mnie artykułu, znajdują się pewne porady, które mają pomóc. Powołując się na współczesne autorytety w tej dziedzinie, piszący artykuł wskazał, że pierwszym obowiązkiem każdego księdza – kaznodziei – powinno być codzienne czytanie Słowa Bożego. Modlenie się tym Słowem. „Ksiądz, który nie czyta Biblii, który nie słucha Słowa Bożego, jest w niebezpieczeństwie, jest zagrożony (ks. Krzysztof Wons). Istnieje także Dominikański Ośrodek Kaznodziejski, który pomaga w przygotowaniu i głoszeniu homilii – organizuje dwa razy do roku warsztaty dla księży. Są to zapewne dobre i właściwe pomoce do tego, aby stać się dobrym kaznodzieją.
Na końcu znalazła się jeszcze jedna podpowiedź, która może pomóc w podniesieniu „jakości” homilii. Jest nim udanie się do zakrystii po Mszy świętej i powiedzenie księdzu, że wygłoszona przed chwilą homilia, nie była najwyższych lotów. Na pewno homilie są oceniane przez słuchających ludzi. Czy ktoś jednak zdobędzie się na odwagę aby „upomnieć” kaznodzieję, to już całkiem inne zagadnienie.

II. W ostatnią niedzielę przeżywaliśmy II niedzielę wielkanocną, która od 2000 roku, jest też nazywana niedzielą miłosierdzia. Ustanowił to święto św. Jan Paweł II, który też dokonał kanonizacji św. Faustyny Kowalskiej. Obraz Jezu ufam Tobie, „Dzienniczek” i Koronka do Miłosierdzia Bożego, stanowią obecnie elementy towarzyszące temu świętu. Z Bożego miłosierdzia każdy z nas korzysta, choćby wtedy kiedy korzystamy z sakramentu pokuty. Z drugiej strony, każdy z nas jest zapraszany, aby samemu być człowiekiem okazującym innym miłosierdzie. Bycie miłosiernym, okazywanie miłosierdzia innym ludziom jest nieodłącznym elementem bycia dobrym chrześcijaninem. Mam nadzieję, że te miłosierdzie realizujemy w codziennym życiu. Chociaż wiemy także, pokazuje nam to codzienne życie, że nie zawsze przychodzi nam to łatwo. Możemy też spotkać ludzi głoszącym wszystkim wokoło, że tym, który ich skrzywdzili nigdy miłosierdzia nie okażą.
Kiedy słyszymy różne zachęty aby być miłosiernym, zastanawiamy się: czy aby ja taką łaskę posiadam? Co w takim razie powinniśmy mieć, aby być człowiekiem miłosiernym? Odpowiedź jest prozaicznie prosta. Aby być człowiekiem miłosierdzia, trzeba posiadać: oczy, serce i ręce! Oczy, które widzą drugiego człowieka, szczególnie tego, który potrzebuje naszej pomocy.
Człowiek miłosierdzia musi mieć wrażliwe serce. To serce, które potrafi wzruszyć się, przejąć się tym, że drugi człowiek jest w znacznie trudniejszej sytuacji życiowej niż ja. By zostać człowiekiem miłosierdzia potrzebne są nam ręce, które będą czyniły dobro z miłości. Nie da się tego robić, kiedy ręce trzymamy schowane w kieszeni. Czy wtedy kiedy zakładamy jedną na drugą, aby z wysokości swojej pychy, z pogardą patrzeć na innych ludzi (por. ks. Tomasz Szota, Wszystko mieli wspólne, czyli lekcja miłosierdzia: Współczesna Ambona, 2018, nr 2, s. 88-89).
Czytając te słowa może wielu z nas odkrywa, że jest to bardzo prosta lekcja aby stać się człowiekiem miłosiernym. Wystarczy przecież właściwie wykorzystać to, w co zostaliśmy przez Pana Boga wyposażeni: oczy, serce i ręce! Wtedy w naszym życiu zacznie pojawiać się miłosierna wrażliwość, która sprawi, że obok nas będzie mniej ludzi smutnych, przygnębionych, zapomnianych, odrzuconych, …

III. Przede mną leżą zdjęcia, zostały przez mnie przywiezione z Bartoszyc. Przeglądam je, tym samym przypominam sobie różne spotkania, miejsca, w których za życia była obecna moja zmarła mama. Można chyba powiedzieć, że w tych zdjęciach odnajduję część historii, która ma związek z moją rodziną. Trudno mi powiedzieć, czy jest nam wszystkim znana, ale przynajmniej ja sobie ją przypomnę. Nie będzie z mojej strony żadną pomyłką, kiedy powiem, że w tej chwili mało siebie znamy. Młodzi ludzie, mało pytają o historię rodzinną. Chociaż znajdują się też i tacy, którzy poświęcają sporo czasu i wysiłku, aby odnaleźć przodków żyjących jeszcze dawno, a to dawno temu.
Te moje bartoszyckie szperanie sprawiło też, że odnalazłem stary pielgrzymkowy śpiewnik. Towarzyszył mi wiele razy w drodze do Częstochowy, a pieśni w nim zapisane nadal na pielgrzymkach są śpiewane. Pokazuje on ogrom pracy jaki włożono w latach osiemdziesiątych dwudziestego wieku, w dobre przygotowanie pielgrzymki. Nie można było ich wydawać w drukarniach, dlatego robiono to na własną rękę. Papier jest szary, ale słowa pielgrzymkowych pieśni można spokojnie przeczytać. Będzie mi w tym roku towarzyszył, w drodze do Gietrzwałdu.
W tym śpiewniku odnajduję pewną historię swojego życia, bo przecież to z niego wielokrotnie prowadziłem pielgrzymkowe śpiewy. W upale południa, podczas deszczu, rano i wieczorem, kiedy większość pielgrzymujących osób była mocno już zmęczona. Patrząc na niego, przypominam sobie klimat tamtych dni, pełen trudu, ale także radości, uśmiechu i religijnego entuzjazmu. Bo przecież pielgrzymka była dla mnie – wtedy młodego księdza – wspaniałym duszpasterskim doświadczeniem. Spotkaniem wielu pięknych osobowościowo i duchowo osób, które pielgrzymowały na Jasną Górę.
Oj, oj zrobiłem się jakiś historycznie wspomnieniowy. Ale to działanie tych „starych” zdjęć, a śpiewnik dołożył swoje. Ale tak sobie myślę, że czasami warto sięgnąć po te stare zdjęcia. Po to, aby przypomnieć sobie różne chwile, które stanowią przecież mniej lub bardziej odległą historię naszego życia. Przypominają też to wszystko, co było wtedy naszym osobowościowym, psychicznym i duchowym doświadczeniem. Nie powinniśmy przed tym uciekać, bo te chwile przecież miały pewien wpływ na to, kim tu i teraz jesteśmy!

ks. Kazimierz Dawcewicz