I. Parę dni temu, w trakcie rozmowy telefonicznej, wprawiłem w „osłupienie”, a później w złość, chyba jakiegoś młodego jeszcze człowieka. Co wywołało jego tak negatywne uczucia? A no moje stwierdzenie – kiedy o coś mnie zapytał – odpowiedziałem, że tego nie wiem. Może powiedziałem jeszcze coś więcej, teraz już tego nie pamiętam, ale jego reakcja był nerwowa. „Jako egzorcysta, powinien ksiądz to wiedzieć”. Brzmiała po chwili nagana, skierowana w moją stronę. Co zrobić, możliwe, że potrzebował wyjaśnienia tu i teraz, jakiegoś problemu. Ale zderzył się na dany moment z osobą duchowną, która miała (ma) luki w pamięci. A „najgorsze” w tym jest to, że nie wstydził się o tym powiedzieć.
Możliwe, że niezbyt dobrze – nie będę się oszukiwał – chyba niezbyt uważnie go wtedy już słuchałem. Tym samym, źle go potraktowałem. Niestety stało się. Ale teraz chciałbym zatrzymać się nad stwierdzeniem: „powinien ksiądz to wiedzieć”. Czy powinienem wszystko wiedzieć? Czy mam być wszystko wiedzącym człowiekiem? Odpowiadając na te pytania już na samym początku powiem, że nie towarzyszą mi takie wielkie pragnienia. Moja pamięć – już przecież ponad sześćdziesięciolatka – nie za wszystkim nadąża. Staram się nadal czytać książki, ale czynię to znacznie wolniej niż kiedyś. Co za tym idzie, nie towarzyszy mi też pragnienie, aby je pochłaniać, aby nadążać za przeróżnymi konferencjami, nagraniami, … Ojejku, to znaczy, że takie zdania pod swoim adresem, mogę słyszeć coraz częściej.
Ale całe t0 zagadnienie, które poruszyłem, dotyka nie tylko mnie. Ale także osoby, które nas księży o coś pytają. Wiem, że chodzi tutaj o zrozumienie. O to, że ludzie chcą zrozumieć od razu i otrzymać gotową odpowiedź na pewne nurtujące ich pytania, wątpliwości. Chcą od razu recepty, która ich uzdrowi. Zapominają niestety, że czegoś takiego nie ma. Życie duchowe wymaga czasu, odnalezienia swojego rytmu. Tym samym wyrażania zgody, że pewne nasze słabości będą z nami szły. Trzeba też zatem uznać swoją ograniczoność. W ten sposób pojawia się w świecie naszego ludzkiego myślenia i życia – pokora. To ona sprawia, że w sercu zawsze znajduje się szczelina, która pozwala dostać się tam miłości samego Pana Boga.
Nie obiecuję, że będę więcej czytał. Ale chcę powiedzieć, że czytam i będę czytał, będę poznawał arkana duchowego życia. Nie mogę obiecać, że zawsze będę miał gotową odpowiedź na zadawane pytania. No i jeszcze wiadomość z ostatniej chwili! Do konfesjonału, ktoś mi podrzucił książeczkę „Tajemnice szczęścia”. Może to mój telefoniczny rozmówca, który w ten sposób chce poprawić moje relacje z Panem Bogiem. Ale przykro, nie trafił z lekturą i duchową pomocą! Nie złoszczę się z tego powodu na niego! Dziękuję za dobre chęci!
II. Przeczytałem przed chwilą wywiad, który ukazał się parę miesięcy temu w „Tygodniku Powszechnym” (z 27 października 2019 nr 43). Rozmowa – z Prymaską Kościoła luterańskiego w Szwecji – w pewnym punkcie dotyczyła obecności w świecie nauczania – też katolickiego – kobiet. Osoba pytająca stwierdza, że teolożki istnieją w naszym kraju, ale w katolickich seminariach w Polsce nadal uczymy głównie Wojtyły, Ratzingera i innych męskich autorów. Zapewne wybór autora książek jakie mają alumni do przeczytania zależy od wykładowcy. Nie spotkałem się z zakazem czytania dzieł teolożek. Może problem tkwi w czymś innym, może zbyt mało ich jest w naszym Kościele? A to co piszą, rozpływa się w wielości teologicznych artykułów i opinii.
Zastanawia mnie także wymienienie Wojtyły i Ratzingera, których obowiązkowo mają klerycy czytać. Jednak ich nazwiska, w kontekście tego wywiadu – tak to odebrałem – są traktowane jako hamulec w rozwoju teologii i Kościoła. Mogę chyba powiedzieć, że dla tych pytających osób, ich poglądy pachną pewną kościelną stęchlizną. Może się mylę, ale takie wyciągnąłem z tej rozmowy wnioski. Czytając te słowa, nie możemy zapomnieć, że obaj autorzy, to przecież byli papieże. Jeden z nich został ogłoszony już świętym. Czy w takim razie jest coś złego w ich czytaniu? Odpowiedź jest prosta! Nie ma! Trzeba ich czytać, trzeba nadal odwoływać się do ich nauczaniu, w którym znajdujemy naukę zgodną z Katechizmem Kościoła Katolickiego.
Rozumiem, że redakcja Gazety nadal trwa w promocji zmian w Kościele. Wyszukuje nowych prądów, przykładów, pytając także przywódców innych chrześcijańskich wspólnot, jak można to zrobić. Podkreślając różnorodność Kościoła, niestety z wielkim przekąsem traktują autorów konserwatywnych. Choćby kar. Roberta Saraha, którego nauczanie i popularność jaką się cieszy, kładą na karb jego jasnego i sprawnego przekazu. Wskazując, że widzi odnowę Kościoła tylko we wzroście wiary, w modlitwie, życiu sakramentalnym. Ale jeżeli tego się pozbędziemy, to czym w przyszłości Kościół będzie?
Przyszło nam żyć w ciekawych czasach. Czasach zamieszania, kryzysów, zmagań o jak najlepsze oblicze Kościoła. Zastanawiające jest tylko źródło z jakiego są czerpane soki do owej przemiany. W czasach Soboru Watykańskiego II odwoływano się i zachęcano do powrotu do Pisma świętego, nauczania Ojców Kościoła. Teraz wskazuje się jako punkt oparcia, poglądy kontrowersyjnych teologów, potrzeby ludzi. Podaje się rozwiązania wzięte w innych Kościołach – choćby w Szwecji – tam normą stają się decyzje władz państwowych /dotyczące np. związków homoseksualnych/.
Co jest w tej dyskusji niepokojące? To zwracanie ciągle uwagi na zmiany strukturalne. Bo w nich tkwi całe dotychczasowe źródło zła w Kościele. Na likwidację klerykalizmu, zniesienie celibatu – pozwolenie na różnorodność w tej dziedzinie. Przy całym tym galimatiasie, omija się Pana Jezusa, relacje z Nim, mało mówi się o rozwoju duchowym katolików.
Przeczytałem – idąc za rozczarowaniem pytających z Tygodnika – wywiad z polską teolożką Zuzanną Radzik. Odważny, ciekawy, dający do myślenia. Szczególnie nam mężczyznom, którzy tak mocno władamy Kościołem. Ale na mój gust, za dużo tam jest agresji. Ale może i tak trzeba?
III. Ciągle pada …, tak kiedyś śpiewały Czerwone Gitary. Ale deszcz padający w czasie zimy niestety jeszcze nas zaskakuje, no i rozczarowuje. Oczekujemy innych opadów – oczekujemy na śnieg. Jednak te oczekiwania jak do tej pory, się nie spełniają. My swoje, a natura swoje. Wypada nam się zgodzić z tym, że następują zmiany wokół nas. Mimo, że obecny stan pogodowy przynosi swoje plusy. Bo dzięki temu jest bezpieczniej na drogach, mniej opału pochłaniają nasze piece, to jednak tęsknimy za zimą. Może nie wszyscy, ale znaczna część tak!
Często tęsknimy za tym co było, co przeminęło. Ta tęsknota sprawia niestety także i to, że niezbyt dobrze wykorzystujemy obecny czas. Dane nam chwile przez Pana Boga. Żyć dniem dzisiejszym, to ważna prawda związana z naszym życiem. To przecież także jedna z podstawowych prawd życia duchowego. Nie można zastygnąć w marzeniach, we wspomnieniach. Bo kiedy się ockniemy, będziemy daleko z tyłu. Jeszcze bardziej rozczarowani tym, że „niepostrzeżenie” uciekło nam parę lat życia.
Pan Jezus ostrzega, że dość ma dzień zmartwień swoich. Po co jeszcze dokładać te, które były kiedyś. Jedyna dozwolona sytuacja kiedy możemy zatrzymać się nad przeszłością – na chwilę, gdy w sytuacji trudnej codzienności, wspominamy dobre dni, które kiedyś były. Powrót na chwilę do tych wydarzeń pomaga nam przejść przez szorstkie dni.
Uczmy się przyjmować to, co daje nam codzienność życia! Cieszmy się piękną pogodą, deszczem, który jest tak bardzo potrzebny. Przez chwilę możemy oczywiście „ponarzekać” na brak śniegu. Ale trwajmy w dziękczynieniu Panu Bogu za Jego obecność, Jego miłość, za ten dany nam czas zimy – a może już i wiosny!
ks. Kazimierz Dawcewicz