Widziane z okna, przeczytane i usłyszane (89)

I. Parę stopni mrozu sprawiło, że zaczęliśmy mocno narzekać i chorować. Spotkałem naszych parafian, którzy z tymi stanami choroby zmagają się parę tygodni. Mróz znak i element zimy, przyjmowany jest przez nas z pewną dozą złości. Chociaż oglądając transmisje telewizyjne z olimpiady zimowej w Korei Południowej, widzimy, że sportowcy muszą zmagać się z o wiele większym mrozem. Jednak dla sportowca trenującego konkurencje zimowe, nie jest to zbyt wielką nowością. Zima jest raczej sojusznikiem, aby jak najlepiej przygotować się do zawodów i zdobyć upragniony choćby olimpijski medal. Tym samym przejść do historii olimpizmu, a także zapisać się złotymi głoskami w księgach i sportowych wspomnieniach swojego kraju.
Dla sportowców ten olimpijskich medal, jest nagrodą za cztery lata ciężkich przygotowań. W Polsce jest tak, że medalista olimpijski dostaje dożywotnią rentę. Jest zatem o co walczyć, zmagać się na tych olimpijskich arenach i trasach. Sportowcy podejmują trud dla zdobycia złotego czy innego medalu, dla bycia sławnym – choćby przez pewien moment!
Patrząc na te olimpijskie zmagania warto pamiętać, że dla nas ludzi wierzących, podobny trud wpisany jest w zmaganie się o życie wieczne. Chociaż ten wysiłek, wprowadzenie porządku i dyscypliny życia, nie trwa tylko parę lat. W założeniu powinien być on obecny, przez wszystkie lata naszego życia. Sportowcy zdobywają medale dzięki swoim mięśniom, wytrenowaniu, rozwijanym talentom i zdolnościom. Gdzie zatem my znajdujemy ową siłę – obok naszych chęci – w tej drodze ku wiecznej nagrodzie?
Szukając odpowiedzi na to pytanie, trzeba zawsze pamiętać, że źródłem zwycięstwa dla każdego chrześcijanina jest wiara i osobista relacja z osobą Chrystusa Pana. Nawiązując jeszcze raz do sportowców, którzy w Południowej Korei oddają się walce o zdobycie medali, trzeba z całą przykrością stwierdzić, że niektórzy ulegają namowom i stosują doping.
Relacji z Panem Jezusem, nigdy nie da się porównać z nieuczciwością dopingową. Aby zdobyć ów złoty medal trzeba być moralnie czystym, otwartym na Boża łaskę. Jeżeli chcemy zdobyć ową nagrodę nieprzemijającą – niebo, trzeba być zawsze z Chrystusem.

III. Ci z nas, którzy uczestniczyli w niedzielnej Mszy świętej (VI niedziela zwykła „B”), z pewnym zaskoczeniem przyjęli informację św. Marka o zachowaniu człowieka uzdrowionego z trądu (zob. Mk 1, 40-45). Pan Jezus nakazuje mu aby poszedł i pokazał się kapłanowi, prosi go także, aby o tyn wydarzeniu nie rozpowiadał ludziom. Ale on po wyjściu zaczął opowiadać i rozgłaszać, to co zaszło. Czytając ten fragment Ewangelii, dopiero po dłuższym namyśle, możemy powiedzieć, że my po takim uzdrowieniu byśmy zachowali się podobnie. Przecież kiedy przechodzimy udany zabieg operacyjny, przy nadarzającej się okazji nie omieszkamy poinformować o tym spotkanych osób. A uzdrowienie z trądu wiązało się z powrotem do życia w rodzinie i społeczności. To koniec z wszelkimi upokorzeniami, choćby z noszeniem małego dzwoneczka, który spotykanym ludziom oznajmiał: oto idzie trędowaty.
Czy my możemy być chorzy na trąd? Czy te opowiadanie o trędowatym ma dzisiaj dla nas jakieś znaczenie? Święty Jan Chryzostom w jednym ze swoich kazań stwierdził: „Dusze nas wszystkich są trędowate”. Uświadamiał swoich słuchaczy, że takim trądem jest grzech, który rujnuje duszę ale i ciało. Czytając te słowa warto pamiętać, że z tej choroby możemy zostać też uzdrowieni. Miejscem uzdrowienia z trądu, jest dla każda spowiedź święta. Udając się do Chrystusa z prośba: „Jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić”, możemy usłyszeć tak jak ten człowiek słowa Jezusa: „chcę bądź oczyszczony”.
Wracając do owego uzdrowionego człowieka z trądu – który nie posłuchał Pana Jezusa – pamiętajmy, że on tak się zachowuje, aby dać świadectwo. Jeżeli my jesteśmy uzdrawiani z trądu naszych grzechów, tym samym jesteśmy zachęcani do dawania świadectwa. Nie powinniśmy się wstydzić mówić o Panu Bogu.
Jak ta prawda wygląda w naszym życiu? Nas ludzi, uważających siebie za zdrowych na ciele i duszy? Wygląda to bardzo różnie. W wielu sytuacjach nie mówimy w sposób jawny o Bogu, o Chrystusie. Nie wykorzystujemy różnych sytuacji w życiu, jako okazji do dania świadectwa. Często z lekceważeniem wypowiadamy się o Kościele. Takie zachowania świadczą, że nie jesteśmy jeszcze uzdrowieni. One mówią, że jesteśmy chorzy na trąd! Jesteśmy zbyt mocno skupieni na sobie, zapomnieliśmy, że tylko Jezus może nas z choroby grzechu uzdrowić.
Od czasu do czasu słyszymy informacje medialne podające, że ileś procent mniej osób chodzi do kościoła, rzadziej się spowiada itp. Trzeba te informacje przyjmować z pewną dozą niepokoju. Trzeba sobie uświadomić, że są one wiadomościami oznajmiającymi nam, że ktoś uległ chorobie trądu. Stracił relację z Chrystusem Panem, a zacieśnił ją ze światem. „Zawiesił” u rękawa mały dzwoneczek, który ustami owego człowieka woła: Pan Jezus nie jest mi już potrzebny! Zawiodłem się na Kościele!
Jak długo ktoś taki będzie żył w tej chorobie trądu? Nie jesteśmy w stanie na to pytanie, znaleźć teraz odpowiedzi. Ale możemy za takich „trędowatych” ludzi się modlić, wytrwale prosić o ponowne spotkanie z Panem Jezusem w Jego Kościele! Aby doświadczyli łaski uzdrowienia!

III. Przeżywamy kolejny czas Wielkiego Postu! Może część z nas zastanawia się nad tym, jak go przeżyć? Jakie podjąć postanowienia, aby wyjść z niego trochę duchowo i moralnie lepszym? We wtorek (13.02.2018 r.) byłem na spotkaniu warmińskich księży w „Hosianum”. Wysłuchaliśmy dwóch konferencji, była chwila na adorację najświętszego Sakramentu, oraz okazja do spowiedzi świętej. Zaproszony ksiądz z diecezji warszawskiej ks. Tadeusz Huk, wspomniał w swoim wystąpieniu ks. Aleksandra Mienia (1935-1990). Był on rosyjskim kapłanem prawosławnym, filozofem religii, mocno zaangażowany jako teolog w ekumenizm. Był proboszczem parafii Ofiarowania Pańskiego pod Moskwą, z której uczynił centrum życia prawosławnego w ZSRR. Został zamordowany w niewyjaśnionych do dzisiaj okolicznościach (za Wikipedią).
Jako ksiądz prawosławny ściągał do swojej parafii, ludzi z całej Moskwy i innych zakątków dzisiejszej Rosji. Przyjeżdżające do niego osoby, pytały go o duchowe rady, był dla nich kierownikiem duchowym. Dawał konkretne wskazania także, jak najlepiej można przeżyć czas Postu. Zachęcał do przeczytania w tym czasie czterech Ewangelii, do piętnastominutowej medytacji i adorowania Pana Jezusa.
Myślę sobie, że są to dobre wskazania dla nas chrześcijan na ten święty czas. Zamiast walczyć ze smakowitym pączkiem, czekoladowym cukierkiem – mam go zjeść czy też nie. Trzeba spróbować pójść drogą wskazaną przez ojca Mienia. Odmówienie sobie jedzenia ma duchową wartość, służy i pomaga modlitwie. Ale jeżeli patrzymy z perspektywy lat na te przeżyte chwile Wielkiego Postu i ze smutkiem stwierdzamy, że nic te cukierkowe postanowienia nam nie dały, to trzeba poszukać czego innego i czegoś nowego. Te wskazania dawane różnym świeckim ludziom, przez owego rosyjskiego prawosławnego księdza mogą to zmienić.
Wybór postanowień i umartwień na ten czas, zależy od każdego z nas. Rodziców proszę aby pomogli dzieciom, w podjęciu mądrych i roztropnych postanowień. A wszystkich dorosłych zachęcam, aby także mądrze i roztropnie – uwzględniając swój wiek – podjęli duchowe postanowienia. Czytanie Ewangelii w tym czasie i krótka medytacja, to dobra droga do przemiany siebie. To najlepsze źródło, z którego czerpiąc w obfitości będziemy mogli doświadczyć w tym czasie Wielkiego Postu, duchowej przemiany!

ks. Kazimierz Dawcewicz