I. Spoglądam na kalendarz liturgiczny, który leżący obok komputera. Otwarty jest na sobocie 22 stycznia 2022 roku – czytam wspomnienie dowolne: św. Wincentego, diakona; św. Wincentego Pallotiego, prezbitera. Na końcu informacji związanych z tym dniem znajduje się napis Memento: wymienieni są zmarli księża naszej archidiecezji, którzy w tym dniu zmarli od 1945 roku. Niby zwykła informacja, ale przypomina, ku czemu nieuchronnie zmierzamy. Jak gdyby ten tekst podpowiada chce podpowiedzieć: pamiętaj, ty też umrzesz. Niby ta prawda jest oczywista, ale czasami bywa przez nas odsuwana, spychana gdzieś w podświadomość. Jakby w tej chwili nas nie dotyczyła. Dotyczy, dotyczy, bo po latach inni zerkając na którąś stronę tego kalendarza znajdą Memento: ks. Kazimierz Dawcewicz 20…
Ale wracam do teraz. Za tymi informacjami przecież już historycznymi, zapisano czerwonymi dużymi literami: 3 NIEDZIELA ZWYKŁA, NIEDZIELA SŁOWA BOŻEGO. W ten sposób przypomina się użytkownikowi tego kalendarza, że przed nim święto. Niedziela, która jest taką mała Wielkanocą. Przypomina nam zmartwychwstanie Pana Jezusa, Jego wniebowstąpienie i zesłanie Ducha Świętego. Od początku chrześcijaństwa nadano jej wielką rangę i znaczenie. Dlatego nie można teraz tego wszystkiego lekceważyć.
Kościół poucza nas w tym względzie: „Zgodnie z tradycją apostolską, która wywodzi się od samego dnia Zmartwychwstania Chrystusa, Kościół obchodzi misterium paschalne w każdy ósmy dzień, który słusznie nazwany jest dniem Pańskim albo niedzielą. W tym bowiem dniu wierni powinni schodzić się razem dla słuchania słowa Bożego i uczestniczenia w Eucharystii, aby tak wspominać Mękę, Zmartwychwstanie i chwałę Pana Jezusa i składać dziękczynienie Bogu, który ich „odrodził przez Zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa dla nadziei żywej”. Niedziela zatem jest wśród świąt najstarszym i pierwszym dniem świątecznym, który należy tak przedstawić i wpoić w pobożnych wiernych, aby również stał się dniem radości i odpoczynku od pracy. Ponieważ niedziela jest podstawą i rdzeniem całego roku liturgicznego, nie należy jej przesłaniać innymi obchodami, jeżeli nie są rzeczywiście bardzo ważne” (Konstytucja o liturgii świętej Sacrosanctum Concilium Soboru Watykańskiego II, nr106).
W tym zacytowanym tekście znajdujemy cała prawdę związaną z niedzielną Eucharystią. Dlatego powinniśmy wszystko uczynić, aby z tego spotkania z byle jakiego powodu nie rezygnować. Słuchanie słowa Bożego w tym niedzielnym dniu, uczestniczenie w Eucharystii, powinno być dla każdego katolika oczywistością. To tu znajduje się nasze życie, nasze wzrastanie, uświęcenie, trwanie przy Zmartwychwstałym Panu.
Współcześnie bywamy zasypywani przeróżnymi propozycjami świątecznymi. Tworzy się przeróżne świętą, dni poświęcone wszystkim i wszystkiemu. W Dywitach mamy dzień, w którym świętuje się istnienie piwa – święto piwa. No można i tak. Ale tak między nami, nic wielkiego te „święta” do naszego życia nie wnoszą. Może nie do końca, bo przecież niektórzy w tym dniu „święta piwa” napiją się nieznanego sobie piwa.
Mimo tworzenia tych różnych świąt, pamiętajmy, że to niedziela rozpoczyna nowy tydzień. Niedziela przeżyta razem z Chrystusem, z rodziną, wnosi w życie radość i pokój od zmartwychwstałego Pana.
II. W „Przeglądzie dywickim” (s. 16) przeczytałem krótką notatkę o otwarciu nowego lokum firmy ubezpieczeniowej, która od lat działa w Dywitach. Tak się złożyło, że ja także na tej uroczystości byłem. W tym tekście wymieniono wiele imion i nazwisk osób tworzących społeczność dywicką. Pojawiło się także i moje nazwisko. Ku mojemu zaskoczeniu przeczytałem, że mam na imię TADEUSZ – ks. Tadeusz Dawcewicz tam był. Szeroko otworzyłem oczy, ale pomyślałem sobie: nie mam co się złościć. Przecież kiedyś – to znaczy 6 lutego 1950 roku pojawił się na świecie chłopczyk, któremu rodzice nadali takie właśnie imię – Tadeusz, nazwisko miał takie jak ja. Tym niemowlakiem był nieżyjący mój brat.
Już kiedyś wspominałem, że po śmierci mojej mamy, imiona moich zmarłych braci i siostry pojawiły się na rodzinnym pomniku w Bartoszycach. Pisałem wtedy, że ich krótka obecność na tym świecie została pokazana wszystkim, którzy przechodząc obok pomnika z napisem – DAWCEWICZ teraz będą mogli przeczytać ich imiona. Nie pomyślałem tylko, że mój nieżyjący brat pojawi się w dywickiej gazecie.
Pomyłka piszącego ten tekst jest oczywista, bo ja mam od zawsze na imię Kazimierz. Ale nigdy bym nie pomyślał, że mój brat, którego często wspominam, wystąpi w społeczności mieszkańców Dywit. Tylko te dwie litery przed jego imieniem „ks” zdradzają pomyłkę drukarską. Nikt nie wie, jak potoczyło by się jego życie? Jaki zawód by obrał? Nie można wykluczyć, że obrałby powołanie kapłańskie.
Wszyscy, którzy czytali uważnie ten tekst, autorowi już wytknęli błąd. Ale ja chciałbym mu podziękować za to, że wspomniał mojego zmarłego brata. Nie wiedząc o tym obwieścił naszej społeczności, że „jest” ktoś taki, jak Tadeusz Dawcewicz. Mój brat Tadeusz żył od 6 lutego do 22 kwietnia 1950 roku. Krótko, za krótko, ale przed rocznicą jego urodzin, przez nieuwagę osoby piszącej, mogłem go wspomnieć na stronach tego rozważania.
Jeszcze raz dziękuję za pomyłkę, która umożliwiła mi powrót do przeszłości!
III. Pisałem już kiedyś w tych rozważaniach o tatuażach, które teraz tak często widzimy na rękach, nogach, twarzach, …, spotykanych przez nas osób. Nie będę się zagłębiał w jakieś uzasadnienia, dlaczego jestem na NIE tym tak dziwnym często „malunkom”. Spotkałem dzisiaj taką osobą, pierwszym odczuciem i myślą, które pojawiły się w moje głowie było pytanie: dlaczego on/ona tak siebie nie lubi? Czytelnik tych słów może je podważyć, ma do tego prawo. Ale to spostrzeżenie i myśl, były ze mną do końca dnia.
To co kiedyś było przypisywane – słusznie czy nie słusznie, tego do końca nie wiem – osobom mającym za sobą przeszłość więzienną, teraz stało się powszechną modą. Pewnym znakiem decydowania o sobie, o swoim ciele. Czy jest to oznaka wolności i dojrzałości, trudno jednoznacznie stwierdzić. Bo przecież po pojawieniu się jednego tatuażu na skórze, pojawia się chęć zrobienia następnych. Niektórzy mówią nawet o pewnym uzależnieniu.
Patrząc na osoby „wystrojone” w tatuaże, staram się uciekać od oceny takich zachowań. Nie pytam co daną osobę skłoniło do zrobienia takich „pięknych” wzorków na skórze. Czy jest to element mody? Chęć przypodobania się innym, zaistnienia w danym środowisku? Można powiedzieć, że tak. Jednak pewnie jest jeszcze coś głębszego w takim poprawianiu naszego Pana i Stwórcy. Czyżby odzywa się w nas ludziach nadal rajski bunt? Może jest to oznaka gniewu, złości na Pana Boga, za to, że w życiu bywa ciężko. Idzie nie po mojej – naszej myśli.
Nie mnożę już pytań, wątpliwości. Chociaż kiedy widzę osoby wytatuowane, wtedy pojawia w mojej głowie myśl: dlaczego on/ona tak siebie nie lubi. Twarze mają często podobne do wulkanu, z którego wylewa się złość i gniew. Czy stąd ma takie brzydkie tatuaże? Póki co odpowiedzi nie znajduję. Może nawet nie znajdę. Chyba, że kiedyś spotkam się z tak wytatuowaną osobą, na duchowej rozmowie czy też w konfesjonale? Wtedy na ten temat, czegoś się na pewno dowiem! Póki co czekam na kolejne spotkanie z osobą „pięknie” wytatuowaną!
ks. Kazimierz Dawcewicz