Widziane z okna, przeczytane i usłyszane (87)

I. Przy coraz jaśniejszym i dłuższym dniu, mamy także coraz więcej czasu na przebywanie w dziennym świetle. Dostrzegamy jaką pozytywną rolę spełnia, każda minuta obwieszczająca dłuższy dzień. Okazuje się zatem, że to co sztuczne nie zawsze daje to czego nam potrzeba. Można oświetlić dom, pomieszczenia, ale dobrze wiemy, że nie tego potrzebuje nasz organizm i nasza psychika. Ta cykliczność, która nam towarzyszy od lat, pokazuje nam także pewną zależność od świata, zależność od Pana Boga, który jest przecież Jego Stwórcą.
Jest to bardzo ważne stwierdzenie, które uświadamia nam, jak mocno jesteśmy związani z Panem Bogiem. Wiara w Niego, doświadczanie każdego dnia Jego obecności, sprawia, że żyjemy, poruszamy się i jesteśmy dzięki temu bardziej szczęśliwi. Dokładając do tego nasze harmonijne trwanie i radowanie się otaczającym nas stworzeniem, dostajemy coś jeszcze. Doświadczamy piękna, które także zachęca do zanoszenia słów uwielbienia na cześć naszego Pana. Ale nie wszyscy tego doświadczają, w życiu niektórych osób nadal pojawiają się trudności w odnalezieniu się w tej rzeczywistości. Można nawet powiedzieć, że nie wiadomo skąd i dlaczego, wszystko zaczyna walić im się na głowę. Po chwilach takich doświadczeń, zaczynają wtedy mówić o wszechobecnym kryzysie.
Jest to słowo, które współcześnie używane jest dosyć często! Słysząc je czujemy niepokój, strach, bo uświadamiamy sobie, że dzieje się coś złego. Coś się „zepsuło” w człowieku, w społeczeństwie, w państwie. Ale czy naprawdę mamy tego słowa się bać? Czy niesie ono z sobą tylko zniszczenie i wszędobylski strach? Odpowiadając na te pytania, trzeba powiedzieć, że doświadczenie kryzysu boli, rozczarowuje. Ale z drugiej strony może stać się szansą na zmianę, dokonania refleksji nad życiem, tak zabieganym i oddanym bogaceniu się tylko.
Ojciec benedyktyn Włodzimierz Zatorski z Tyńca wyjaśnia, że konfrontacja z takimi trudnymi sytuacjami, jest okazją do głębszej refleksji i podjęcia zmian w sobie. Mogą one zasadniczo pójść w dwóch kierunkach: można wejść w następną fazę rozwojową, lub – niestety – istnieje także możliwość regresu przez urazy, obrażanie się na innych, na świat, a nawet na samego Boga, bo życie nie układa się nam tak, jak byśmy sobie tego życzyli. Takie podejście do kryzysu jest destrukcyjne i prowadzi do zamknięcia się i regresu osobowościowego. Z upływem czasu zaczynają pojawiać się też kolejne kryzysy.
Po kryzysie, jeżeli podejmiemy właściwe decyzje, następuje faza rozwojowa, która prowadzi do nowej integracji i harmonii. Dlatego warto pamiętać, że kryzys jest nieusuwalnym elementem życia i wzrostu. Elementem niemiłym dla nas, jednak bardzo istotnym. Podobnie jak w przypadku bólu. Nikt nie lubi, by go bolało, jednak jest on sygnałem, że w naszym organizmie coś się złego dzieje. (…)
Kryzys jest dla nas szansą do podjęcia właściwego rozwoju. Jest on potrzebny, by nas zmusić do działania, bo w istocie jesteśmy leniwi i nie chce nam się podjąć pewnych działań. Ból i kryzys zmuszają nas do podjęcia jakiegoś działania, jest on szansą na obudzenie się. Wszystko zależy od wyborów jakich dokonamy w kryzysie (por. Duchowe dylematy lidera, Kraków 2017, s. 89-95).
Jak słyszymy jesteśmy zapraszani do działania, do podjęcia pracy. Nie bójmy się kryzysu, ale przyjmijmy go jako okazję do osobowościowego i duchowego wzrostu.

II. Wielu z nas z zapartym tchem nadsłuchiwało wieści o polskich alpinistach, którzy w zimę wybrali się aby zdobyć jeden ze szczytów w Pakistanie. Okazuje się, że wyprawa już się zakończyła, a to ze względu na złą pogodę. W górach został alpinista Tomasz Mackiewicz. W telewizji widziałem krótki film, który pokazywał uśmiechniętego mężczyznę – to chyba on – stojącego w perspektywie gór. Wołał: „Jestem bliżej Boga, Bóg jest bliżej mnie”. Słowa może dla kogoś mało znaczące, ale dla niego, jego bliskich, to świadectwo wiary.
Jak widzimy góry nadal fascynują, ale i zabierają tych, którzy tak je kochają. Coś w nich jest, niektórzy nawet mówią o mistyce gór. Pokazują one wielkość i piękno Pana Boga, ale z drugiej strony, „zjadają” tych „śmiałków”, którzy ryzykują ponad miarę. Te ryzyko jest wpisane w alpinizm, ale dla najbliższych ten czas wypraw, naznaczony jest oczekiwaniem. Są to chwile, które zawsze przepełnione są jakąś niepewnością.
Zdobywanie górskich szczytów, dla niektórych z nas jest niezrozumiałe. Oglądałem kiedyś film o dzieciach zmarłych polskich alpinistów, którzy z jednej strony nie widzieli sensu takiego górskiego ryzyka. Ale z drugiej strony, sami w te górskie wyprawy się włączają. Pokazuje to głębię ludzkiego serca, które ciągle Kogoś albo czegoś poszukuje.
Pan Bóg – jak napisał św. Augustyn w swoich :Wyznaniach” – jest bliżej nas, niż my jesteśmy bliżej samych siebie. Ale część z nas potrzebuje namacalnego znaku, aby w pewnym momencie na widok piękna stworzonego świata krzyknąć: „Jestem bliżej Boga!”.

III. Niedziela 28 stycznia 2018 roku, rozpoczęła się niby normalnie. Nic nie wskazywało na to, że tak dużo zmieni w życiu nas księży, mieszkających na plebani w Dywitach. Parę minut po siódmej rano otworzyłem kościół, następnie wypuściłem psy. Nie zajmowałem się przygotowaniem śniadania, po przecież miała przyjechać Pani Henia – tak się umówiliśmy. Piętnaście minut przed ósmą wyszedłem do kościoła, aby ósmej jak w każdą niedzielę odprawić Mszę świętą. Ksiądz Zdzisław był obecny w konfesjonale, zebrał tacę, następnie poszedł na plebanię. Kiedy wróciłem po Mszy świętej, okazało się, że śniadanie jest nieprzygotowane. Po chwili w łazience znaleźliśmy leżącą Panią Henie. Przybyłe pogotowie stwierdziło jej zgon.
Spotkałem ją pierwszy raz w Ornecie, kiedy głosiłem kazania powołaniowe. Zostałem zaproszony do tak zwanej „Gar kuchni”, gdzie razem z ks. Jerzym gotowali obiady dla osób potrzebujących. Nie pomyślałem wtedy, że jeszcze kiedyś się spotkamy i będziemy wspólnie pracowali. Kolejne nasze spotkanie miało miejsce w pewną wrześniową niedzielę, kiedy rowerem przyjechałem do Dywit – pracowałem wtedy w Seminarium – i chciałem odwiedzić proboszcza. Trzecie spotkanie miało miejsce 1 marca 2007 roku, kiedy obejmowałem parafię. Pamiętam zadane mi wtedy pytanie: „Co teraz będzie ze mną proszę księdza?”. Odpowiedziałem, że jest tutaj potrzebna, i chcę aby nadal tu pracowała.
Pracowała – służyła nam, przez prawie jedenaście lat. Była oddana swojej pracy, dbała o plebanię, o kościół. Bardzo serdeczna dla ludzi, pytająca przychodzących czy zrobić herbatę lub kawę. W swoim kochającym sercu nosiła i omodlała sprawy wielu ludzi. Cieszyła się ich sukcesami, ich radości były jej radościami. Przejmowała się niepowodzeniami, mimo wszystko nie traciła nadziei, że będzie lepiej. Jej oczkiem w głowie była rodzina, zakochana w swoich wnuczkach, ciągle o nich mówiła i ciągle je wspominała.
Co jeszcze mogę o niej powiedzieć? To, że była osobą głęboko wierzącą. Dużo się modliła, czytała, często uczestniczyła we Mszy świętej, przychodząc do kościoła wiele minut przed jej rozpoczęciem. Lubiła siedzieć przed Panem Jezusem! Co Mu mówiła? O co Go prosiła? To pozostanie na zawsze jej tajemnicą, ale teraz jest już blisko Niego.
Dla nas znających ją, jej brak będzie mocno odczuwalny. Na pewno rodzina będzie musiała sobie bez niej poradzić, nasza parafia w Dywitach też. Jednak życie będzie toczyć się nadal, ono nie pozwoli nam stać w miejscu, płakać i się smucić. Ale tej pustki po niej nikt nie zapełni. Wiara w świętych obcowanie przypomina nam jednak, że otaczają nas na tej ziemi ludzie dobrzy, ale też i w niebie u Pana Boga, mamy swoich dobrych orędowników. Pani Henia właśnie została do nich dołączona!

ks. Kazimierz Dawcewicz