Widziane z okna, przeczytane i usłyszane (86)

I. Powrócę jeszcze na chwilę do kolędowych refleksji. Odwiedzając rodziny, czasami zastanawiałem się nad tym, co z tego krótkiego spotkania w tym domu pozostanie. Bo przecież nie da się ukryć, że wizyta kolędowa nie trwa zbyt długo. Ta kolędowa szybkość dla nielubiących kolędę, to jeden z poważnych argumentów za jej likwidacją. Ale wracam do tego, na co chciałbym zwrócić uwagę. Ważnym wydarzeniem tego kolędowego czasu, jest chwila rodzinnej modlitwy. Na samym początku przed błogosławieństwem, wspólnie odmawia się „Ojcze nasz”, czy „Zdrowaś Maryjo”. Przy tym pędzie życia rodzinnego może się okazać, że od wielu miesięcy, lat, te kolędowe „Ojcze nasz”, staje się pierwszą wspólnie odmówioną modlitwą. To ważny plus kolędowej wizyty.
Pisząc te słowa nie chcę powiedzieć, że we wszystkich rodzinach zaginął zwyczaj wspólnej modlitwy. Są rodziny, które ją praktykują. Ale wiele rodzin z takiej modlitwy zrezygnowało, zostawiając ją osobistemu wyborowi i decyzji. Niektórzy tłumaczą się także i tym, że nie chcą zmuszać nikogo do modlitwy.
Trzeba jednak pamiętać, że takie tłumaczenie ni jak się ma do uczenia modlitwy dzieci. Chcąc je nauczyć modlić się, rodzice powinni sami z nimi się modlić. Powiedzenie: „Pamiętaj o modlitwie”, to dla małego dziecka trochę za mało. Najlepiej samemu trzeba zacząć z nim się modlić. Modlący się rodzice z dziećmi, to najlepszy przykład szkoły modlitwy i nabywania „nawyku” modlenia się każdego dnia.
Wracając do kolędowych chwil, wypada mi podziękować tym wszystkim, z którymi w tych dniach odmówiłem modlitwę „Ojcze nasz”. Pamiętajmy, że ta krótka modlitwa, której nauczył nas Pan Jezus jest najlepszym wzorem dla innych naszych słów, kierowanych w stronę Pana Boga naszego Ojca.

III. Czy umiemy słuchać innych ludzi? Jak znosimy chwilę kiedy – choćby w towarzystwie – ktoś mówi, a my nie możemy tego robić? Czy nie przeszkadzamy innym, kiedy coś mówią? To są ważne pytania, które przed chwilą postawiłem. Bo okazuje się, że obecnie żyjący na świecie ludzie – tym samym i my – nie potrafią słuchać innych. Wszyscy chcemy mówić, chcemy aby nas słuchano, ale za to, trudno znaleźć osoby, które chcą słuchać innych. Dlatego warto przyjrzeć się swoim zachowaniom, bo może i my do tej grupy niesłuchających się zaliczamy.
Takiej postawy słuchania, żąda od nas także Pan Bóg. Przecież słowa „Słuchaj Izraelu” są słowami, które rozpoczynają Dekalog i są powtarzane do dnia dzisiejszego. Kiedy chcemy poznać wolę Bożą, to co On ma nam do powiedzenia, to trzeba zacząć słuchać. Jesteśmy ciągle zapraszani aby czytać Jego słowa zapisane w Biblii, ale następnie mamy pozwolić im wybrzmieć w naszym sercu. Stąd tak ważne są w czasie codziennej modlitwy chwile ciszy, chwile kiedy wsłuchujemy się w bicie swojego serca, w swój oddech. Przypominamy sobie wtedy o bliskości Boga, powtarzamy w myślach przeczytane słowa Ewangelii. Ta postawa słuchania była obecna w zachowaniu uczniów i wszystkich ludzi, którzy z uwagą słuchali słów Pana Jezusa (por. Mk 4,1-20). Dlatego trzeba zawsze pamiętać, że taka postawa nie straciła swojej racji bytu też i dzisiaj.
Wracając do słuchania ludzi, trzeba pamiętać, że słuchanie innych jest ważnym elementem naszych codziennych relacji. Pomaga właściwie przeżywać życie, oczyszcza psychicznie i duchowo. Może dlatego dzieci i młodzież są tacy „trudni”, bo brak im osób, które będą chciały ich słuchać. Można chyba powiedzieć, że dzieci i młodzież są mocno zaniedbywani przez rodziców w tym względzie. Dlatego też tyle pracy mają psycholodzy, psychoterapeuci, pedagodzy szkolni.
Kiedy mówimy o słuchaniu trzeba pamiętać, że takiej postawy słuchania, wszyscy mamy uczyć się już w domu. Rodzice kochający swoje dzieci, powinni znajdować dla nich czas aby ich wysłuchać, to także dobra lekcja na przyszłość. Bycie rodzicem nie polega tylko na nauczaniu, stawianiu wymagań, ale także na pozwoleniu aby syn czy córka, mieli okazję po prostu się wygadać.
Piszę te słowa nie chcę nikogo oskarżać, ale tylko przypomnieć, abyśmy nie zapomnieli o postawie słuchania. Ci z nas, którzy są ciągłymi „gadułami”, niech powalczą z sobą, niech pozwolą innym osobom też się wypowiedzieć.

III. W niedzielę 21 stycznia (2018 r) przez parę godzin przebywałem w mojej rodzinnej miejscowości – Judytach k/Bartoszyc. Okazją do odwiedzenia, były siedemdziesiąte urodziny mojego najstarszego brata. Takie wizyty przywołują wiele wspomnień, wzruszeń, a przede wszystkim są okazją do spotkania z jeszcze żyjącymi mieszkańcami Judyt. Świadkami mojego dzieciństwa i młodości. Dobrze się też złożyło, że „mój” dom w którym mieszkałem przez 27 lat, po remoncie stał się kaplicą należącą do parafii w Żydowie. Tam właśnie w niedzielę odprawiłem Mszę świętą w intencji brata. Patronką tej pięknej kaplicy jest św. Jadwiga królowa.
Ta wizyta uświadomiła mi, że owych mieszkańców moich Judyt jest coraz mniej. Patrząc na zgromadzonych na Mszy świętej osobach, chyba na palcach rąk, byłem wstanie policzyć tych, których „zostawiłem” w 1985 roku. Wtedy to moja mama zamieszkała w Bartoszycach – po odprawieniu przez mnie Mszy świętej prymicyjnej i przyjęciu, które miało miejsce przed tym właśnie domem – a teraz kaplicą.
Stojąc za ołtarzem, widząc mojego brata z żoną, bratanicę, rodzinę, przyjaciół, którzy przybyli, przez moment przypomniałem sobie pewien obraz. Pięcioletni chłopiec uważnie wpatruje się w trumnę, w której leżał zmarły jego tata. Tym chłopcem byłem właśnie ja, a miało to miejsce w tej kaplicy. Była ona miejscem wielu jeszcze dobrych wydarzeń, które tutaj zaistniały, a które stanowią część historii mojego życia.
Moja rodzinna miejscowość także się zmieniała. Zniknęły niektóre zabudowania – obory, stodoły, które wydawały się nam wtedy nie do ruszenia. Pałac, który stanowił centrum judyckiego życia, stał się prywatną własnością. Ogrodzony wysokim murem już nie przyciąga mieszkańców, którzy kiedyś gromadzili się w nim na zabawach, potańcówkach, dożynkach. Różnych spotkań w klubie, gdzie byłem uczony gry na gitarze, gdzie graliśmy w szachy, warcaby. Zapada się też budynek, w którym mieściła się stolarnia, w której pracował mój zmarły tata, który z zawodu był stelmachem. Ale za to życiem tętni ta druga część Judyt, gdzie mieszka mój brat.
Cieszy także i to, że pewna część mieszkańców i okolicznych wiosek, uczestniczy systematycznie w niedzielnej i tygodniowej Mszy świętej. Jest ich chyba więcej niż za moich czasów, ale powód jest prosty. Wtedy trzeba było na Mszę świętą pójść do kościoła w Żydowie. Przy braku samochodów, chętni musieli pieszo pokonać siedem kilometrów, a z Domarad nawet dziewięć. Teraz wszystko jest na miejscu, po paru minutach można już być w kaplicy i klęczeć przed Najświętszym Sakramentem. Bardzo dobrze, że część mieszkańców moich Judyt to robi! A jest to znak, że mieszkający w Judytach rodziny, jakoś zdały egzamin z wiary w Pana Boga. Przekazali ją swoim dzieciom, a oni swoim. Niech ta sztafeta miłości do Pana Jezusa i Jego Ewangelii, trwa nadal w mojej rodzinnej miejscowości!

ks. Kazimierz Dawcewicz