Widziane z okna, przeczytane i usłyszane (85E)

I. „Jakże bardzo potrzebujemy tego, aby Pan Bóg dotknął naszych oczu, byśmy mogli widzieć jaśniej, aby dotknął naszych uszu, byśmy słyszeli wyraźniej, aby dotknął naszego ciała i nadał siłę i wytrwałość naszym krokom” (kardynał Basil Hume). Obserwując nasze życie, nasze zabieganie, zatroskanie, zainteresowanie różnymi sprawami, wielu z nas po pewnym czasie stwierdza, że brak już nam siły. Tak jesteśmy zmęczeni fizycznie i psychicznie. Nawet w ataku złości, potrafimy powiedzieć, że to wszystko jest ponad nasze siły. Co o tym wszystkim mamy sądzić? Może coś robimy nie tak? Gdzie znajduje się błąd, który tak nam dokucza, dołuje?
Podpowiedź znajdujemy w tekście, który zacytowałem. Brakuje nam czasami, systematycznej relacji z Panem Bogiem – codziennej modlitwy. Owego dotknięcia, o którym napisał angielski kardynał. Zapominamy, że potrzebujemy Pana Boga każdego dnia, nie tylko wtedy kiedy jest nam trudno, smutno. Musimy szukać Boga, który zsyła nam pocieszenie, a nie szukać pocieszenia u Boga ani prosić Go o nie (kar. Basil Hume).
Trwanie blisko Boga, otwarcie na Jego miłość, łaskę, daje nam tak potrzebną siłę. Chodzenie w ciągu dnia w Jego obecności sprawia, że odkrywamy wytrwałość w naszych krokach. Aby pójść tam gdzie nas potrzebują, gdzie kieruje nas nasze serce. To liczenie tylko na siebie i pamiętanie tylko o sobie, o swoich oczekiwaniach sprawia, że życie tak nas boli. Ogałaca, tym samym zaczynamy stawiać pytania, na które często nie znajdujemy odpowiedzi.
Jako ludzie wiary, nie jesteśmy zwolnieni z podejmowania trudnych wyzwań. Obok codziennych obowiązków, stają się one częścią naszego życia. Nie możemy zapomnieć, że bardzo potrzebujemy Bożego dotknięcia – oczu, uszu, … Łaska Boża jest do zbawienia koniecznie potrzebna – tak naucza nas Kościół. Tym samym przypomina, że sami możemy zrobić dużo, ale z Panem Bogiem, możemy zrobić jeszcze więcej. Nawet wszystko – jak mawiała święta Teresa od Jezusa.

II. Rozpoczęliśmy dzisiaj (poniedziałek) czas zwykły roku liturgicznego. Wracamy do zielonego koloru szat liturgicznych, ewangelia czytana na Mszy świętej opisuje początek publicznego nauczania Pana Jezusa. Chociaż wystrój związany ze świętami Bożego Narodzenia pozostaje w większości kościołów, a kolędy będą śpiewane jeszcze do 2 lutego. Na chwilę chcę zatrzymać naszą uwagę na Ewangelii z dnia dzisiejszego (zob. Mk 1, 14-20). Po uwięzieniu Jana – pisze Ewangelista Marek – Jezus przyszedł do Galilei i zaczął głosić Ewangelię Bożą. Nawoływał, aby ludzie nawracali się i wierzyli w Ewangelię.
Następnie przechodząc obok Jeziora Galilejskiego ujrzał Szymona Piotra i brata jego Andrzeja, jak zarzucali sieci, byli oni rybakami. Rzekł do nich Jezus: „Pójdźcie za Mną, a staniecie się rybakami ludzi. Nieco dalej ujrzał Jakuba i jego brata Jana, którzy byli w łodzi i naprawiali sieci. Ich też zaraz powołał, oni zostawili ojca, najemników i poszli za Nim”.
Czytając te słowa na pierwszy rzut oka, nie odczuwamy całego napięcia, wagi i znaczenia tego spotkania. Opis jest krótki, ale zawiera w sobie wielki ładunek zaufania, jaki okazali Chrystusowi powołani uczniowie. Zostawiając wszystko co do tej pory posiadali, co mieli, decydują się na coś nowego, nieznanego do końca. Spotkanie z Jezusem musiało być fascynujące. Jego spojrzenie, Jego słowa, zadziałały jak dynamit. Zburzony został dotychczasowy spokój, normalność wykonywanej pracy, mają od teraz uczyć się łowienia – rozmawiania z ludźmi.
Na co jeszcze powinniśmy zwrócić uwagę, po przeczytaniu tego fragmentu? Do tej pory Piotr, Andrzej, Jakub, Jan, łowią ryby. Jezus obiecuje im – w słowach łowienia ludzi – zmianę ich tożsamości. Chyba tak do końca nie są w stanie tego sobie wyobrazić. W pewnym sensie do tej pory zadawali śmierć, by zapewnić sobie i bliskim życie. Jezus przyszedł, aby wyciągnąć ludzi z morza i pochwycić ich, dając życie i wolność. Uczniowie powołani przez Niego mają Mu w tym pomagać, a po Jego wniebowstąpieniu mają kontynuować to dzieło.
Ten ewangeliczny tekst uświadamia nam, że pójście za Chrystusem nie było wynikiem czysto ludzkiej kalkulacji. Lecz zadziałała tu intuicja miłości, poryw serca, który decyduje się zaufać słowu Jezusa bardziej niż własnemu rozsądkowi. Wyrażenie „pójść za” oznacza właściwie „przylgnąć do Mistrza”, utożsamić się z Nim oraz naśladować Go, by nawet umrzeć razem z Nim (ks. Jakub Mateja).
Kiedy dzisiaj czytamy ten tekst Ewangelii, w pamięci mamy jeszcze niedzielę Chrztu Pana Jezusa. Przypomina nasz własny chrzest. Zostaliśmy zanurzeni w wodzie, która dała nam moc życia wiecznego. Słowa Boga Ojca, wypowiedziane nad Chrystusem Panem, zostały także wypowiedziane nad nami. Jesteśmy Jego umiłowanymi synami i córkami, On ma w nas upodobanie.
Ta świadomość wybrania, wielkiej godności jaką otrzymaliśmy w tym sakramencie, powinna prowadzić nas przez całe życie. Mamy podobnie jak uczniowie z dzisiejszej Ewangelii, nie zadawać ludziom „śmierci”. Mamy ich prowadzić do życia, do doświadczenia prawdziwej wolności, która znajduje się w odkryciu miłości Pana Jezusa – w słowach: „pójdź za Mną”!

III. Filozof Diogenes jadł soczewicę na kolację.
Zobaczył go filozof Arystyp, który żył wygodnie
za cenę pochlebiania królowi.
Arystyp zwrócił się do niego:
– Gdybyś się nauczył być poddanym królowi,
nie musiałbyś jeść tej dziadowskiej soczewicy
Na to odpowiedział Diogenes:
– Gdybyś ty się był nauczył jeść soczewicę,
nie musiałbyś przypochlebiać się królowi

/Anthony de Mello, Śpiew ptaka, s. 110/
Oceniając nasze relacje z innymi ludźmi, musimy stwierdzić, że wyglądają one rożnie. Mamy relacje przepełnione miłością, przyjaźnią, koleżeństwem. Inne są służbowe – z przełożonym, dyrektorem, kierownikiem. Wszystkie te nasze odniesienia powinny być przepełnione szacunkiem, należnym osobom, które mają nad nami jakąś „władzę”. Jest jednak w tych relacjach czasami tak, że niektórzy zdobywają wyższą pozycję w pracy, w polityce, …nie przez swoje intelektualne zdolności, sumienną pracę, ale przez pochlebstwa. Budowanie układów osobowych, właściwe „ustawienie” i znalezienie się w nich.
Listy polecające jakie niektórzy otrzymywali/otrzymują od znanych sobie osób, kiedy wyjeżdżali do innych miast, państw, miały miejsce i dawniej. Podpowiedzenie komuś, aby zwrócił uwagę na daną osobę, zaopiekował się nią ze względu na jego/jej zdolności w pewnej dziedzinie życia, nie wydają się wcale złe. Skracają drogę kariery, sprawiają, że ktoś kompetentny zajmuje należne sobie stanowisko państwowe, społeczne.
Negatywnie jednak trzeba ocenić tych, którzy tracą swoją wolność, autentyczność, szczerość, tylko dlatego, że chcą być blisko prezydenta, premiera, burmistrza, wójta; prezesa firmy, dyrektora, … Takie osoby coś osiągają, zdobywają, ale dzięki tzw. „twardym łokciom”. Z drugiej strony tracą dobrą opinię znajomych, którzy omijają ich dużym łukiem. Okazuje się jednak, że pochlebców nigdy nie brakuje – niestety taka jest prawda! Dlatego też współcześnie żyjący pochlebcy mimo omijających ich pewnych osób, nigdy nie są sami.
Czytając powyższe słowa, trzeba jednak pamiętać, że król, prezydent, premier, burmistrz, …, będzie chciał mieć wokół siebie zaufanych ludzi. Dokonują takich wyborów sami, czy też przy pomocy swoich przyjaciół. Proponują pewnym osobom jakieś stanowiska, nie należy takich ludzi wkładać od razu do worka pochlebców. Znaleźli się w odpowiednim miejscu historii, wykorzystują nadarzającą się sytuację, aby być blisko takich osób mających władzę, wpływy.
Trzeba jednak zawsze umieć bronić swojej wolności, prawości sumienia. Słuchając przełożonego, wykonując jego polecenia, pamiętajmy, że taka służbowa zależność nie zakłada od razu utraty niezależności. Mądry król – przełożony, nie powinien zabronić wypowiedzenia współpracownikom ich własnych opinii i zdań. Przyjęte i rozważone, mogą pomóc w podjęciu dobrych decyzji.
Zachęcam jeszcze raz do przeczytania, krótkiego fragmentu z książki „Śpiew ptaka”: Filozof Diogenes jadł soczewicę na kolację. Zobaczył go filozof … Na koniec zapytajmy siebie: Czy przez przypochlebianie się „ważnym i wielkim” ludziom, nie straciliśmy duchowej wolności, radości życia, którą daje nam wiara w Pana Boga?

ks. Kazimierz Dawcewicz