Widziane z okna, przeczytane i usłyszane (84E)

I. Dobiega końca rok 2021! Jaki był? Czy czymś nas zaskoczył? Czy możemy zaliczyć go do udanych, czy raczej był rozczarowujący? Czy coś zmieniło się w naszym życiu? Pytań możemy postawić jeszcze więcej. Ale tak naprawdę chodzi o to, czy dobrze wykorzystaliśmy czas jaki mieliśmy w swoich rękach. Bardzo ciekawą „uwagę” na zrozumienie tego czasu, tego kim jesteśmy, znajdujemy w liście świętego Jana Apostoła (zob. 1J 2, 18-21). Ale najpierw czytamy: „Dzieci, jest już ostatnia godzina, i tak, jak słyszeliście, antychryst nadchodzi, bo oto teraz pojawiło się wielu antychrystów; stąd poznajemy, że już jest ostatnia godzina”. Po przeczytaniu tego tekstu, możemy poczuć się trochę nieswojo, nawet może pojawić się uczucie przerażenia. Szczególnie jeżeli czytamy jest ten fragment w liturgii Mszy świętej, która kończy rok kalendarzowy.
W takim razie wielu z nas zapyta teraz: czy Kościół się z nas nabija, albo próbuje wystraszyć, abyśmy trochę zgrzecznieli? A może jest w tych słowach ukryta jakaś mądrość? Jednak na tych słowach nie można tylko się zatrzymać w tym sylwestrowym. Warto przeczytać kolejne zdanie. W nich św. Jan pisze następujące słowa: „Wy natomiast macie namaszczenie od Świętego”. Jak mamy to rozumieć?
Na Starożytnym Wschodzie namaszczenie dokonywano na przykład po kąpieli olejkiem, było ono oznaką luksusu lub świętowania. W Biblii namaszczenie było przede wszystkim sposobem nadania komuś wyjątkowej władzy, najczęściej królewskiej. Mogło oznaczać uświęcenie czy aprobatę Boga, albo przeznaczenie kogoś lub jakąś rzecz na świętą i wyłączną służbę Panu.
My także zostaliśmy namaszczeni. W sakramencie chrztu świętego każdy z nas został namaszczony, zostaliśmy wybrani. Wynika z tego jedna i bardzo ważna dla nas rzecz: należymy do Pana! On zawsze się do nas przyznaje! To jest niezwykle ważne, powinniśmy o tym pamiętać. Taką świadomością przynależności do Pana powinniśmy żyć. W tej przynależności nie chodzi tylko o to, że mamy Bogu służyć – wiernie wypełniać Jego przykazania i wolę. Ale to On w swoim Synu Jezusie Chrystusie nam służy, bo jesteśmy dla Niego bardzo ważni.
Warto o tym pomyśleć kiedy kończy się jeden rok, a wchodzimy z jakimiś nowymi nadziejami w nowy. Taka świadomość rodzi w nas nie tylko poczucie własnej wartości, ale przede wszystkim budzi w nas świadomość, że nie jesteśmy Bogu obojętni. On wybiera nas nie tylko do zadań, które tu na ziemi trzeba spełnić. Ale czyni to przede wszystkim, dla nas samych! Dla Pana Boga jestem kimś wyjątkowym, a taka mentalność rodzi prawdziwy pokój serca i daje poczucie szczęścia. A nasze życie, staje się także inspiracją dla innych ludzi (ks. Marcin Moks).
Są to ważne, nawet bardzo ważne prawdy, które spływają na nas z faktu, że otrzymaliśmy namaszczenie od Świętego. Kiedy więc znów będziemy stawiali sobie przeróżne pytania w ważnych chwilach naszego życia, niech ta świadomość wybrania, przynależności do Pana, nam towarzyszy. Także to, że On zawsze do nas się przyznaje. Jesteśmy dla Niego bardzo ważni!

II. Pojawiła się kolejna książka Andrzeja Nowaka „Dzieje Polski” t. 5, 1572 – 1632 Imperium Rzeczypospolitej. Czytam rozdział zatytułowany „Wolne i spólne obieranie pana sobie”. Po śmierci ostatniego króla z dynastii jagiellońskiej – Zygmunta Augusta, panowie polscy zabrali się do ustalania praw związanych z wolną elekcją. Jednym z elementów tych prac było uchwalenie aktu tolerancji religijnej między obywatelami, który miał zachować pokój religijny. Specjalną uchwałę w tej sprawie podjęto 28 stycznia 1573 roku.
Zaprzysiężono w niej, powstać przeciw każdemu, kto by zgodną elekcję próbował zakłócić – czytamy. Ażeby z powodu sporów międzywyznaniowych „między ludźmi bunt, zawichrzenie jaka szkodliwa się nie wszczęła, którą po innych królestwach jawnie widzimy, obiecujemy to sobie spólnie za nas i potomki nasze na wieczne czasy pod węzłem przysięgi, wiary, czci i sumienia naszego, iż którzy jesteśmy rozróżnieni w wierze, pokój między sobą zachować, a dla różnej wiary i odmiany w Kościelech krwie nie przelewać, ani się nie penować – karać konfiskatą dóbr, poczciwością (utratą czci), uwięzieniem i wygnaniem i zwierzchności żadnej ani urzędowej do takiego progresu (postępowania) żadnym sposobem nie pomagać”. Tak brzmi kluczowy fragment tego dokumentu, który po 430 latach został wpisany przez UNESCO na listę Pamięć świata – najważniejszych tekstów jakie wrażliwość moralna i polityczna początku XXI wieku z podziwem wskazuje w dorobku przeszłości (Kraków 2021, s. 40-41).
Czytając ten tekst, warto mieć w pamięci także to, że część polskich senatorów, szlachty, była innego wyznania (kalwińskiego) niż katolickiego. W senacie liczba senatorów niekatolików była przez pewien czas większa niż katolików. We Francji – konkretnie w Paryżu – miała miejsce noc, którą do dzisiaj nazywa się „Nocą świętego Bartłomieja” (1572). Dokonano wtedy rzezi protestantów. Kierując się troską, aby na terenach Rzeczypospolitej coś takiego nie miało miejsca, uchwalono ten dokument.
Czasy późniejsze pokazały, że ów akt tolerancji religijnej, odegrał ważną rolę w świadomości mieszkańców. Aktów wrogości, wojen religijnych, nie doświadczali wyznawcy innych religii na terenie Rzeczypospolitej. Chociaż zdarzały się akty prześladowania wymierzone w protestantów lub katolików. Choćby nakazy opuszczenia ziemi. Wyznawana wiara pana decydowała o tym, kto mógł ją zamieszkiwać. Kalwinista nakazywał opuszczenie ziemi katolikom, a katolik kalwinistom.
Mimo wszystko z podziwem powinniśmy patrzeć na mądrość ustawodawców, na zrozumienie wolności religijnej. Nie można być „królem ludzkiego serca” i nakazać komuś wierzyć – tak jak czynię to ja, czy większość zamieszkującym dany kraj. Żyjemy dzisiaj w społeczeństwie, w którym ludzie w ponad 80 % przyznają się do tego, że są katolikami. Ale coraz częściej spotykamy osoby myślące inaczej niż my, wierzące po swojemu. Mimo, że jeszcze parę lat temu byli katolikami. Nie obce są nam akty apostazji, to znaczy wypisania się z Kościoła. Takie sytuacje przed nami stawiają nowe wyzwania, związane z okazywaniem szacunku wszystkim ludziom, mimo różnic wyznaniowych, kościelnych.
Za parę tygodni w Kościele będziemy przeżywali Tydzień Modlitw o Jedność Chrześcijan (18 – 25 stycznia). To dobra okazja aby w modlitwie pamiętać o naszych siostrach i braciach, którzy znaleźli swoje miejsce wiary i przynależności do Pana Jezusa poza Kościołem katolickim. Modlitwa zbliża nas do Pana Boga, a także do ludzi. Sprawia, że mamy dla nich więcej miłości. Nie wyłączajmy z niej inaczej wierzących, czy też należących do innych Kościołów i wspólnot chrześcijańskich.

III. „Jest spora różnica między człowiekiem sukcesu, a człowiekiem rodzącym dobre owoce. Sukces rodzi się z siły, gdy możemy zapanować nad innymi. Sukces rodzi się z uznania, osiągnięć i wyników. Człowiek sukcesu posiada wystarczającą energię, by tworzyć rzeczy zadziwiające, przewidująco kieruje własnym powodzeniem, a równocześnie chce być dostępny dla wielu. Sukces przysparza nagród, często popularności i poszerza uznanie. Tymczasem prawdziwe dobro rodzi się w słabości i w ranach. A są to owoce wyjątkowe. Dziecko jest owocem zrodzonym w bólu. Wspólnota i braterska więź między ludźmi rodzą się ze wspólnie odczuwanej niewystarczalności, rozłożonej na wieki. Zażyłość jest owocem rozwijającym się w trakcie dotykania bolesnych ran spotykanych osób. Pamiętajmy o tym, że to nie sukcesy wypełniają nas prawdziwą radością, lecz płodne życie owocujące dobrymi czynami” (Henri J. M. Nouwen, Chleb na drogę, Bytom 2001, s. 14).
Może trochę przydługi ten zacytowany fragment, ale warto abyśmy na chwilę się nad nim zatrzymali. Podziwiani są teraz ludzie sukcesu, pisze się o nich, dużo mówi. No i jakaś część z nas zazdrości im sławy jaką się cieszą, popularności. A przede wszystkim „grubych portfeli” – tak większość myśli, że posiadają dużo pieniędzy. Jak jest naprawdę, jak żyją ludzie sukcesu? Trudno jednoznacznie jest odpowiedzieć na to pytanie. Owe sukcesy są okupione zaganianiem, brakiem czasu dla rodziny, przyjaciół. Często ma to też związek z psychicznymi załamaniami, chorobami, niezdrową rywalizacją.
Jak mogliśmy przed chwilą przeczytać, prawdziwe dobro rodzi się w słabości i ranach. Ludzi sukcesu jest znacznie mniej, niż tych, którzy żyją w ich „cieniu”. Ale to właśnie ci, którzy upadają, toczą codzienną walkę z różnymi trudnymi sytuacjami, doświadczają przeróżnych bóli, w ostateczności przynoszą dobre i trwałe owoce. Nie są to tylko chwilowe zachwyty, uniesienia, ale jest to dobro poparte uczciwym życiem, które później owocuje i owocuje, …
Patrząc na nasze życie duchowe, trzeba pamiętać, że wzrost wewnętrzny okupiony bywa też wieloma trudnymi doświadczeniami. Relacja z Panem Bogiem wymaga od nas wytrwałości, systematyczności, no i cierpliwości. Przy całej naszej duchowej chęci, okazuje się, że tego czasami nam brakuje. Bywamy zmęczeni, zniechęceni, znużeni, rozczarowani sobą – nie mówiąc już o rozczarowaniu innymi.
Ale przez takie właśnie doświadczenia dochodzimy do wzrostu w miłości, do tego, że żyjemy wiarą w Pana Boga, a nie ulegamy uczuciom i emocjom. One są potrzebne w naszej drodze wiary, ale nie mogą decydować o naszej relacji do Boga, o tym, jak postrzegamy i traktujemy innych ludzi.
Czego pragniemy w naszym życiu? Jeżeli sukcesu, to pamiętajmy, że przynosi on zainteresowanej osobie, nagrody, popularność, poszerza uznanie. Tymczasem jednak prawdziwe dobro rodzi się w ludzkich słabościach i ranach, w „umiejętności” powstawania ze swoich upadków. I próbowania od nowa, bo z wytrwałości rodzą się wyjątkowe – dobre i trwałe owoce!

ks. Kazimierz Dawcewicz