Widziane z okna, przeczytane i usłyszane (81)

I. W czasie niedzielnych ogłoszeń duszpasterskich, wskazałem na łatwy przykład – moim skromnym zdaniem – jak można się zmienić, nawrócić. Dotyczyło to, choćby wrzucania śmieci na cmentarzu do kontenera. Okazuje się, że niektórzy z tej podpowiedzi nie skorzystali – możliwe też, że nie byli wtedy w kościele. Wybrałem się na nasz cmentarz, i co zobaczyłem? Obok wypełnionego śmieciami kontenera, znalazłem postawione kwiaty, siatki pełne wypalonych zniczy. Kolejnego dnia (w sobotę), odkryłem podobne znalezisko złożone pod drugim pojemnikiem. Złość z tego powodu stała się o tyle większa, że do połowy był on jeszcze pusty. Ci wszyscy, którzy obok zostawili „świąteczne” cmentarne pozostałości, nie zdobyli się na to, aby się odwrócić i zanieść to do tego drugiego kontenera. Narzekamy czasami na to, że nie możemy siebie zmienić. W tej walce wymyślamy przeróżne postanowienia, które z upływem dni pokazują, że znów nam nic nie wyszło. Wypowiadamy wtedy lawinę żalu, która gasi nasz optymizm i chęć do dalszej pracy. Dlatego też radzę jeszcze raz, aby zacząć zmianę siebie od małych rzeczy, choćby od wyrzucenia śmieci w właściwe miejsca, od cichego zamykania drzwi. Te małe i zwykłe codzienne sprawy i zadania dobrze wykonywane, dodadzą nam skrzydeł. Tym samym zostajemy przygotowani, do walki z większymi zadaniami i wyzwaniami.
Praca nad sobą jest często marudna i uciążliwa, wszyscy tego na swój sposób doświadczamy. Jednak systematyczność w jej podjęciu sprawia, że mimo wszystko zmienia się nasze myślenie, postępowanie. Wszelkie nawet najmniejsze elementy poprawy, świadczą o tym, że idziemy w dobrą stronę. Aby to wszystko co w nas dobre ciągle wzrastało, potrzebujemy wytrwałości i cierpliwości.
Jednym z elementów, który czasami w tej pracy przeszkadza są nasze nadmierne oczekiwania i wyobrażenia. Są one zbyt wygórowane, dlatego też możemy nie zauważyć w sobie pozytywnych – ale małych – zmian. Myśląc o zdobyciu wysokich szczytów gór nie cieszymy się, że bez zadyszki weszliśmy na małe wzniesienie.

II. Wielką popularnością cieszą się sztuki walki, które gromadzą kibiców z różnych grup społecznych. Okazuje się, że nie jest to tylko sport męski. Swoje miejsce zdobyły tam też kobiety. Ta gorączka uczenia się sztuk walki sprawiła, że już małe dzieci są przez rodziców wysyłane do różnych szkółek, które uczą walki. Jednak cały błąd takich decyzji i wyborów polega na tym, że część z nich ma swoje źródła (nawiązuje) do religii dalekiego wschodu – buddyzmu. Wysyłając tam swoje pociechy, rodzice kierują się rozwojem fizycznym. Wszem i wobec mówią, ze dzieci staną się bardziej wysportowane. Będą umiały bronić się przed różnymi zagrożeniami. Wreszcie ważny jest element towarzyski, poznanie nowych kolegów i koleżanek.
To co mnie boli kiedy słyszę o wysyłaniu dzieci na takie zajęcia, chwaleniu się ich postępami, to niezwracanie uwagi na zagrożenia duchowe jakie wschodnie sztuki walki ze sobą niosą. Jest to wejście w świat innej filozofii, innego sposobu myślenia. Wreszcie kolejne stopnie sportowego wzrostu, to podjęcie wschodniej medytacji, tym samym otwarcie się na świat duchowy – świat duchów. Czy instruktorzy, rodzice, są tego świadomi? Odpowiadając na to pytanie, mogę powiedzieć, że instruktorzy są tego świadomi, w jakiejś części fascynuje ich religia wschodu. Ale wielu rodziców jest nieuświadomionych, wręcz agresywnie zbywa wszelkie uwagi. Chcą uchodzić za ludzi postępowych, tym samym uważają, że staroświeckie jest wszystko to, co nasze – to znaczy katolickie.
Nie będę wchodził w wyjaśnianie wszelkich zawiłości, związanych z tym tematem. Chcę wskazać tylko na jeden aspekt tego zagadnienia. Tym, którzy należą do tych klubów walki, organizowane są czasami wyjazdy na zgrupowania. Kończą się one w niedzielne popołudnia. Teraz stawiam rodzicom pytanie: Czy te dzieci, które są katolikami i ich rodzice także, są w niedzielę obecne na Mszy świętej? Chciałbym wierzyć, że tak, ale moje wnętrze mówi mi nie! Wyjazd na taki obóz, wszelkie ćwiczenia i walki tam prowadzone, okazują się ważniejsze niż zachowanie trzeciego Bożego przykazania i przykazania kościelnego!
Czy w takim razie, posyłanie dzieci na wschodnie sztuki walki jest dobre i duchowo bezpieczne dla chrześcijanina? Zachęcam aby odpowiedzi na to pytanie, zainteresowane osoby poszukały w Bożych przykazaniach. Przecież już samo niezachowywanie ich, świadczy, że coś złego tam się dzieje!

III. Jednym z elementów naszego życia – drażniącym i denerwującym nas – jest uczucie zazdrości. Potrafimy czasami jako ludzie, wszystkiego sobie zazdrościć. Począwszy od urody, zdolności, ubioru, bycia atrakcyjnym i towarzyskim. Ta zazdrość dotyka także wyboru powołania. Niektórzy zatem uważają, że powołanie kapłańskie czy zakonne jest bardziej ważniejsze niż choćby małżeństwo. Autor książki „Szczęście w Bogu” tak to wyjaśnia: „Żadne powołanie nie jest mniej wartościowe. Wszyscy jesteśmy wezwani do radości Boga. Wybierając życie dla Boga nie izolujemy się, wypływamy na pełne morze radości (Dom Marie-Gerard Dubois, Kraków 2000, s. 287).
Ta obecność uczucia zazdrości, czasami spowodowana jest zbytnim skoncentrowaniem się na obserwowaniu życia innych ludzi. Zwracaniu uwagi tylko na pozytywne elementy ich codzienności, a niedostrzeganie różnych trudności, które przecież w każdym powołaniu są obecne. Bywają one czasami bardzo dokuczliwe, przynosząc ze sobą pewne niedogodności, nawet cierpienie. Każde powołanie, droga życia jest naznaczona radościami, ale i sytuacjami trudnymi, które wywołują w nas smutek.
Dlatego też powinniśmy dołożyć wiele starań, aby nauczyć się dziękować i okazywać wdzięczność za to, czego doświadczyliśmy w tym teraźniejszym czasie. Radość o której mówił cytowany przez mnie autor, skierowana powinna być ku przyszłości. Można wręcz powiedzieć, że jest pewnym procesem, przejściem. Może teraz obecne jest w nas uczucie smutku i przygnębienia, kiedy spoglądamy na uśmiechnięte twarze mijanych osób, wtedy też odkrywamy, że nadal doświadczamy uczucia zazdrości. Ale pamiętajmy, że pracując wytrwale nad sobą, trwając w przyjacielskiej relacji z Panem Bogiem, znajdziemy w Nim tak poszukiwane szczęście.
Szczęście tak do końca nie jest związane z tym, że udaje się nam dobrze wykonywać codzienne zadanie i obowiązki (por. jw. s. 288). Wszyscy: kapłani, małżonkowie, osoby żyjący samotnie, dzieci i młodzież, pełnię szczęścia znajdziemy dopiero w Bogu.
Znany nam autor, którego wiele razy w różnych rozważaniach cytowałem Henri J. M. Nouwen mówiąc o radości stwierdza, że Jezus przyszedł na ziemię, aby objawić nam miłość Boga. Dlatego też Jego radość powinna stać się i naszą; w ten sposób nasza radość stanie się doskonała. A sama radość jest doświadczeniem bycia kochanym w sposób bezwarunkowy. Jest ona zatem świadomością, że nic – choroba, klęska, uczuciowe niepowodzenie, znużenie, wojna, a nawet śmierć – nie jest w stanie usunąć tej miłości (Tu i teraz, Kraków 1998, s. 18).
Dobrze jest pamiętać każdego dnia życia: jestem przez Boga Ojca kochany w sposób bezwarunkowy! Ta prawda pomoże nam odnosić częstsze zwycięstwa nad uczuciem zazdrości. A radość z bycia blisko Pana Boga, zacznie wypełniać nasze serca.

ks. Kazimierz Dawcewicz