Widziane z okna, przeczytane i usłyszane (80F)

I. Idąc przez codzienność życia, tak do końca nie widzimy pewnych rzeczy, spraw, które nas trochę dotyczą. Ostatnie dni, to opady deszczu, silny wiatr czasami. To wszystko sprawia, że niebezpiecznie jest w tym czasie chodzić choćby pod drzewami. Wiatr może sprawić, że gałęzie zaczną spadać na ziemię. Można zostać wtedy „napadniętym”, no i poturbowanym. Przechodząc niedaleko naszego kościoła, nie zauważyłem wiszącej dużej gałęzi na kablu elektrycznym. Wisiała ona nad wejściem na teren kościoła.
Ta opisana sytuacja dotyczyła pewnego zagrożenia naszego zdrowia. Ale chciałbym wskazać, że każdy dzień życia naznaczony jest też innymi wydarzeniami, które ukazują obecność i prowadzenie przez aniołów samego Boga. Przecież wiele razy słyszymy ostrzeżenia jakie kierują w naszą stronę ludzie mówiąc: „proszę uważać jest ślisko”; „tamtędy nie warto iść, bo teren ten jest podmokły”; „pobrudził gdzieś Pan/i kurtkę”; stojąc przed pasami i czekając na przejście ulicy, stojący obok człowiek chwyta nas za rękę i odciąga. Okazało się, że samochód przejeżdżał dość blisko!
Można takich sytuacji podać jeszcze więcej. Ale przez te, które opisałem chcę pokazać, że Boże błogosławieństwo towarzyszy nam na każdym kroku życia. My uważamy, że wszelkie znaki ostrzegawcze, które słyszymy, widzimy, doświadczamy, są czymś „naszym”, nam się należą. To zapatrzenie w siebie nie pozwala nam dostrzec obecności Pana Boga, który posyła nam swojego anioła. Wiem, że mamy własne ich wyobrażenie. Chcielibyśmy aby byli obecni tak, jak wtedy, kiedy prowadzili Izraelitów z Egiptu – chmura, słup ognia. Pan Bóg przemawia do nas i opiekuje się nami, posługując się „zwykłymi” ludźmi – znanymi i nieznanymi nam.
Przeżywamy swoje życie czasami narzekając na nudę, szarość, codzienność taką samą. Czy jest jakaś recepta, aby to zmienić? Tak, trzeba bardziej wyostrzyć swój wzrok, zacząć cieszyć się pięknem otaczającego nas świata, docenić przechodzących obok ludzi. Wtedy obecna w sercu wiara naprowadzi nas też na błogosławiącego i troszczącego się o nas Pana Boga!

II. „Pan Bóg sporządził dla mężczyzny i jego żony odzienie ze skór i przyodział ich” (Rdz 3,21).
Jest to pierwsza wzmianka w Piśmie świętym o duchowej nagości człowieka zakrytej dzięki przelaniu krwi ofiary. Gdy tylko nasi pierwsi rodzice utracili wewnętrzną łaskę duszy, potrzebna była zewnętrzna chwała, aby zrekompensować tę stratę. Jest niezmienną prawdą, że im bogatsze jest wnętrze duszy, tym mniej potrzebuje ona zewnętrznych luksusów. Nadmierna ilość ozdób i nieumiarkowane umiłowanie luksusów są dowodem wewnętrznej nagości (abp Fulton J. Sheen, Kapłan nie należy do siebie, Sandomierz 2025, s. 18).
Nie chcę teraz zajmować się tematem składania ofiar z krwi Panu Bogu, ale wewnętrzną łaską duszy. Wiemy, że pierwsi rodzice utracili ją przez popełnienie grzechu nieposłuszeństwa względem Pana Boga. Mimo wszystko nie zostają zostawieni sami sobie, otrzymują odzienie od Pana Boga. To musiało im wystarczyć, ale to też pokazuje ciągłą troskę o człowieka.
Bogate wnętrze nie potrzebuje zewnętrznych luksusów. Bardzo mocno pokazuje to życie pustelnicze, zakonne. Zakonnicy i zakonnice otrzymują habit, który ma im wystarczyć. W ten sposób zwraca się im uwagę, że w pierwszym rzędzie mają zająć się dbaniem o piękno swoich dusz. Zewnętrzna szata ma być czysta i schludna, ale to nie ona nadaje piękno powołaniu. Ale relacja z Panem Bogiem czyni ludzi pięknymi, szlachetnymi, potrafiącymi cieszyć się rzeczami, które są niezbędne do życia.
Cytowany przeze mnie autor stwierdza także, że zbytnie dbanie o to, co zewnętrzne, szukanie luksusów, bywa oznaką wewnętrznej nagości. Wewnętrzne braki rekompensuje się pięknem ubrań, szat, obwieszaniem się błyskotkami. Ciekawe stwierdzenie, ale może tak być, że niektórzy czytając te słowa poczuli się trochę dotknięci.
W takim razie, czy nie mamy prawa zabiegać o ładne ubrania? Nie możemy ubierać się gustownie i z klasą? Chodzić do kosmetyczki, na siłownię, żeby gustownie wyglądać? Można, można, a nawet trzeba. Trzeba tylko dbać wpierw, o piękno naszego wnętrza, o to, aby zawsze był tam obecny Pan Bóg. Jego miłość niech kieruje naszym życiem, naszymi wyborami i decyzjami!

III. „Był taki moment w moim życiu, kiedy koncentrowałem się na tym, w jaki sposób moi rodzice mnie zranili. Pamiętam, że bardzo chciałem, aby zachowywali się inaczej. Słuchając jednak innych ludzi, zobaczyłem, że i oni przeżywali okresy, gdy czuli się zranieni przez rodziców, partnerów, krewnych, przyjaciół albo członków kościelnej wspólnoty. (…) Ranili nas nie dlatego, że chcieli to robić, ale dlatego, że oni także byli przez innych kochani w sposób niedoskonały. Naszym udziałem oraz tych wszystkich, którzy byli przed nami, jest ten sam los – doznajemy cierpień z powodu niedoskonałej miłości” (Henri J.M. Nouwen, Wieczorem w domu, Kraków 2010, s. 135-136).
Pod słowami cytowanego dosyć często w moich rozważaniach autora, wielu ludzi może się podpisać. Bo poszukiwanie doskonałej miłości w życiu wielu osób, trwa w zasadzie do końca życia. Szukając przyczyn osobistych niepowodzeń, cofają się do do rodzinnego domu, do relacji w rodzinie, do lat szkolnych. Niestety często bywa tak, że te żale są uzasadnione. Krzywdy otrzymane w dzieciństwie nie zostały wybaczone. Ale jest także i tak, że ten żal noszą w sobie ludzie, którzy w dzieciństwie, w wieku młodzieńczym, otrzymali wiele miłości, troski. Byli kochani – tak przynajmniej uważają rodzice. Trzeba zatem pamiętać, że miłość ludzka jest niedoskonała, mimo starań i zabiegów każdego z nas.
Co zatem powinniśmy zrobić aby to zmienić? Henri Nouwen zachęca i przypomina, że nie powinniśmy utknąć w poczuciu winy czy oskarżeń innych. To doświadczenie powinno nas skłonić, byśmy zaakceptowali związek z żywym Duchem Bożym, z Bezgraniczną Miłością. Duchowa wędrówka człowieka jest niczym innym jak właśnie powrotem do zażyłości, bezpieczeństwa i akceptacji pierwotnego związku z Miłością, która jest obecna w sposób wyjątkowy w życiu każdego i uczyniła sobie w nas mieszkanie.
Zachęcam zatem do tej duchowej podróży, ale także i do tego, aby jeszcze mocniej uświadomić sobie, że byliśmy głęboko kochani. I to właśnie tam w rodzinie zostaliśmy przygotowani aby nawiązywać relacji z ludźmi, uśmiechać się do nich, przyjaźnie rozmawiać. Kiedy jednak pojawi się w nas znów wspomnienie bycia niekochanym, kiedy zacznie trapić nas ból, nie szukajmy za wszelką cenę miłości na zewnątrz, u innych zranionych ludzi. Zwróćmy się wtedy po nią do Tego, który każdego zna i kocha takim jakim jest. Który w sercu każdego, uczynił sobie mieszkanie (por. jw. s. 136)

ks. Kazimierz Dawcewicz