Widziane z okna, przeczytane i usłyszane (78E)

I. Papież Franciszek zapowiedział, że żyjącemu w II wieku św. Ireneuszowi z Lyonu nada tytuł Doktora Kościoła. Przyszedł on na świat między 135 rokiem a 140 w Smyrnie w Azji Mniejszej (dzisiejszy Izmir w Turcji). We wczesnym dzieciństwie poznał św. Polikarpa i zaczerpnął od niego wrażliwość na niebezpieczeństwo gnozy. W 177 roku Ireneusz znajduje się już w Lyonie, jako członek kolegium prezbiterów. Motywy ani czas jego przeniesienia się do tego miasta nie są znane. Cieszył się wielkim szacunkiem, po podróży do Rzymu został wybrany biskupem. Pełnił swoją posługę aż do męczeńskiej śmierci w 202 lub 203 roku.
W liście do Florinusa – cytowanym przez Euzebiusza z Cezarei w „Historii kościelnej” – Ireneusz z Lyonu wspomina swoje dzieciństwo, podczas którego przyswajał z zachwytem naukę chrześcijańską głoszoną przez Polikarpa, ucznia św. Jana Apostoła: „Lepiej pamiętam te czasy niż niedawne zdarzenia, bowiem doświadczenia z dzieciństwa rozwijają się razem z duszą i zrastają z nią do tego stopnia, że mogę nawet wskazać miejsce, gdzie siadał i przemawiał błogosławiony Polikarp, jako wychodził i wchodził, jaki był tryb jego życia i sylwetka ciała, jak przemawiał do ludu, jak opowiadał o swoich kontaktach z Janem i innymi, którzy widzieli Pana, jak przypominał ich słowa i to, co od nich słyszał o Panu, o Jego cudach, o nauce, tak jak Polikarp opowiadał to, co przyjął od naocznych świadków Słowa Życia. (…) Przechowałem to w pamięci, nie kartkach, ale w swoim sercu” (por. ks. Przemysław Szewczyk, Doktor Jedności, Tygodnik Powszechny, 7 listopada 2021 nr 45, s. 39).
Papież ogłaszając go Doktorem Kościoła, ma także ogłosić go Doktorem Jedności. Nie będę w tym rozważaniu zajmował się jego zmaganiami o czystość wiary apostolskiej, ale chciałbym na chwilę zatrzymać się nad jego wspomnieniami z dzieciństwa.
Czasami lekceważone są te wydarzenia, które mają związek z dzieciństwem. Uważa się, że dzieci szybko pewne słowa, gesty, historie zapominają. Jednak wspomnienia biskupa z Lyonu mówią zupełnie coś innego. Dlatego współcześnie nie można zlekceważyć tych chwil, kiedy dzieciom będą opowiadane historie związane z Panem Jezusem. To ważna uwaga dla wszystkich, rodziców także. Niestety spotykamy obecnie coraz więcej osób, które nie chrzczą swoich dzieci. Tłumacząc się mówią, że przyjdzie czas – to znaczy, kiedy dorosną – wtedy zaczną same dokonywać wyborów, zaczną poszukiwać Pana BOGA. Trzeba jednak pamiętać, że wzrastając do tego czasu w świecie innych wartości, trudno będzie się słowom naszego Pana „przebić przez pancerz niewiary”.
Słowa Ireneusza uświadamiają nam jak ważną rolą jest przepowiadanie, mówienie o Chrystusie Panu. Był on wtedy pod wielkim urokiem osoby Polikarpa, późniejszego męczennika. Człowieka, który widział i naocznie słuchał uczniów, którzy sami słuchali Pana Jezusa. Ich wiara, zachwyt, rozpromienione oblicza – kiedy Go wspominali, były już samą zachętą do pójścia tą drogą. Mieli w sobie ową apostolską moc, a młody wtedy Ireneusz chłonął całym sobą, całą swoją duszą ich słowa, wspomnienia. To one razem z nim wzrastały, tworzyły go i kształtowały.
Szukając odpowiedzi na współczesny kryzys w Kościele katolickim, może warto sięgnąć do tego tekstu. On nam przypomina, że aby być uczniem Pana Jezusa, aby pouczać i prowadzić innych, trzeba najpierw samemu zachwycić się Jego Osobą. Nauczyć się o Nim świadczyć, to znaczy mówić o Nim z rozpromienionym obliczem. Pokazując jak wiele dokonał On w naszym życiu. Jak nas przemienił, uszczęśliwił, jak nadal prowadzi przez codzienność życia. Jest z nami także wtedy, gdy jest nam ciężko, gdy do końca nie rozumiemy tego wszystkiego, co nas spotyka. To wtedy nasza wiara podpowiada: „ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata”.

II. Słyszymy czasami głosy niektórych katolików, że nie chodzą do kościoła ze względu na osobę księdza. A dosadniej, bo mówi nudne kazania. Albo nie ma przyciągającej osobowości, wręcz odpycha od siebie. W kościele wieje nudą – mówią inni, śpiew jest byle jaki. Sami uczestnicy tego wydarzenia odpychają, bo nie są święci. Takie głosy słyszymy, często są one usprawiedliwieniem rozbratu z parafią. Jak na takie pytania możemy odpowiedzieć? Czy naprawdę jest w nich nuta prawdy, pokazująca słabą kondycję naszych wspólnot?
Odpowiadając trzeba z całą szczerością powiedzieć, że należy odnieść się do niektórych wypowiedzi z aprobatą. Bo jest w nich pewna prawda, pokazująca nasze braki, niedociągnięcia, jakie mają miejsce w trakcie odprawiania niedzielnej Mszy świętej. Są to uwagi słuszne, na które warto zwrócić uwagę. Aby te i jeszcze inne niedociągnięcia, starać się poprawić.
Jednak z drugiej strony, te zwalniające z niedzielnej Eucharystii argumenty, pokazują też inną stronę medalu. Mało inteligentni księża, słabo wypadający przy ołtarzu, bywają tylko pewnym pretekstem. Wszyscy, którzy takie argumentami powielają, pokazują też słabość swojej wiary. Czy można dla słabo „gadającego” księdza, tak łatwo zrezygnować z sakramentów świętych, ze słuchania słowa Bożego, z bycia we wspólnocie parafii. Trzeba pamiętać, że takie myślenie bywa tylko zewnętrznym usprawiedliwieniem. Tam wewnątrz w sercu – tak sobie myślę – niepokój trwa w najlepsze, głos Pana Boga przypomina o Jego obecności.
Pan Bóg wybiera do kapłaństwa różne osoby, o różnym charakterze, różnej inteligencji. Nie wszyscy jesteśmy jako prezbiterzy orłami, trudno jest nam się wzbić na wysoki poziom. Ale może czasami właśnie tacy – zwykli – jesteśmy potrzebni, dla tych, którzy wysoko intelektualnie latają – przynajmniej tak o sobie myślą.
Warto w tym kontekście spojrzeć na zachowanie Mędrców ze Wschodu, którzy pokonali daleką drogę, aby spotkać małego Pana Jezusa. Pewnie byli zaskoczeni, kiedy znaleźli się w miejscu Jego narodzin. Bieda, miejsce nie królewskie, zaskoczeni rodzice. Można mnożyć te wizerunkowe odczucia, ale to nie przeszkodziło im klęknąć przed nowo narodzonym Królem i złożyć Mu dary.
Wszystkie słowa i argumenty na NIE, które mają związek z Kościołem, choćby z brakiem uczestniczenia w niedzielnej Mszy świętej, są ważnym głosem dla nas tworzących parafialne wspólnoty. Pamiętajmy jednak, że to nie wystarczy przy spotkaniu w wieczności z Panem Bogiem. On nie będzie pytał: jakiego to mieliście proboszcza? Jak celebrował niedzielną Eucharystię? On będzie pytał o naszą miłość do Niego, o miłość do innych ludzi, o uczynki miłosierne co do duszy i ciała. Warto zatem pamiętać, że właściwym i dobrym miejscem przygotowującym nas do tego spotkania – mimo swoich niedociągnięć i błędów – nadal jest Kościół. Korzystanie z sakramentów, karmienie swojej duszy i pamięci słowem Bożym, tak nam potrzebne w drodze ku niebu, możemy znaleźć w parafialnym kościele. Msza święta odprawiana w naszym parafialnym kościele w Dywitach, ma taką samą wagę, jak ta odprawiana w katedrze na Wawelu, w bazylice fromborskiej, czy w bazylikach Rzymu.
Patrząc na Kościół, patrząc na naszą wspólnotę parafialną, tworzących ją ludzi; patrząc na pracujących teraz księży, wspominając tych z przeszłości, cóż możemy powiedzieć? Jesteśmy świadkami różnorodności! Piękna jest ta różnorodność. Piękna po prostu jest!!!

III. Kończy się rok liturgiczny, teksty Pisma świętego, które są czytane w liturgii Mszy świętej, odnoszą się do czasów ostatecznych – do eschatologii. Słuchając ich, niektórzy z nas chyba bardziej zwracają uwagę na zwroty mówiące o spadających gwiazdach, słońcu, które straci swoją „siłę”, że z Jerozolimy nie pozostanie kamień na kamieniu. W takim razie czym jest eschatologia?
(ks. Jerzy Szymik, Eschatologia, czyli teologia nadziei, s. 6).
Może teraz po przeczytaniu powyższego tekstu, bardziej zaczniemy zwracać uwagę na Osoby Boskie – kiedy usłyszymy słowo eschatologia. Przede wszystkim pamiętajmy, że czasy ostateczne będą spotkaniem z przychodzącym do nas Panem Jezusem w chwale. Warto żyjąc tu na ziemi, zrobić to co konieczne z naszej strony. To znaczy, aby jak najlepiej Go poznać. Jak najlepiej poznać Boga Ojca, którego nam objawia, Ducha Świętego, który nas oświeca i prowadzi.
Rozumiem, że same czasy ostateczne – przede wszystkim te nadzwyczajności – nadal niektórych będą pociągały. Różne opisy przybliżające te czasy, bywają poczytną lekturą. Ale tak do końca nikt nie wie kiedy to nastąpi, jak będzie wyglądała nowa ziemia i nowe niebo. To dlatego wypada tu i teraz, bardziej skupić się nad tym co stanowi naszą codzienność, i jak najlepiej zacząć ją przeżywać.
Po co żyjemy? To ważne pytanie, które trzeba od czasu do czasu sobie postawić. Czytałem parę tygodni temu artykuł, w którym autor wspomina, że postawił takie pytanie swoim studentom na wykładzie. Na sali zapadła cisza, konsternacja, część z nich spuściła głowy. Smutne było też i to, że nikt nie spróbował na to pytanie odpowiedzieć. A przecież świadomość po co żyję, ma wielkie znaczenie dla każdego człowieka.
Mam nadzieję, że czytelnicy tego tekstu wiedzą po co żyją, że chcemy powiększać chwałę Boga tu na ziemi. Tęskniąc za spotkaniem z Nim w wieczności, tu na ziemi myślimy o niebie – o naszej ojczyźnie. Bo przecież eschatologia nie tyle mówi o rzeczach, co o Osobach Boskich i ludzkich, to znaczy o Bogu i człowieku. Tym samym zaprasza nas do dbania o jak najlepszą relację z naszym Panem, która prowadzi do zbawienia świata.

ks. Kazimierz Dawcewicz