Widziane z okna, przeczytane i usłyszane (77E)

I. Wszyscy w sercu nosimy pragnienie jedności, nie lubimy podziałów, grup, które wzajemnie się zwalczają. Okazuje się jednak, że jej osiągnięcie nie jest wcale łatwe. Odmawiamy w listopadzie różaniec, modląc się za zmarłych. Słuchając słów modlitwy „Święta Maryjo, …”, widać różnorodność w wypowiadaniu tych słów. Jedni mówią szybciej, inni wolniej, czasami mocno słyszalny jest brak wspólnego rytmu. Stąd rodzi się poczucie pewnego braku. Nie ma to związku z jakimś podziałem na modlitwie, ale pokazuje naszą pewną inność. No i trudność zgrania swoich głosów. Może na usprawiedliwienie warto dodać, że tak często w takim gronie się nie spotykamy. Dlatego tak to wygląda.
Widząc te małe językowe rozbieżności, warto trochę inaczej spojrzeć na wszystkie inne podziały, które nas ludzi dotykają. Żeby dotyczyły one tyko wypowiadanych wolniej czy szybciej zdań, pewnie byśmy się z tego śmiali. Ale podziały znajdują się w naszym rozumie, sercu. Dlatego czasami tak trudno jest tę jedność, a tym samym pokój między ludźmi osiągnąć.
Wywodzimy się z różnych rodzin, różnie byliśmy wychowywani. Tworzyły nas także inne historyczne uwarunkowania. Wielki wpływ mają na ludzi w tej chwili media, które tworzą intelektualne klimaty, podają wzorce życia, myślenia, postrzegania świata. Wreszcie czytamy inne książki, czy też strony internetowe. Mamy inne zainteresowania – widoczne to jest nawet w najbliższej rodzinie.
Dużo jest tych inności, można nawet jeszcze je mnożyć. Ale z drugiej strony wszyscy akceptujemy pewne prawa i wymogi życia, które są dla nas wspólne. Są nimi szacunek do życia, godność drugiego człowieka. Prawo do istnienia, do pracy, nauki, wyznawania wiary, wolność w wyborach społecznych czy politycznych. Akceptujemy inność myślenia, wyrażania osobistych przekonań. To dzięki temu od dłuższego czasu mamy względny spokój – choćby w Europie.
Ale dobrze wiemy też, że czasami trudno jest ową jedność zachować. Mimo tych wspomnianych zachowań, jako ludzie nadal się dzielimy. Dotyczy to życia i sporów politycznych, ocen ważnych wydarzeń. Takie podziały niosące zagrożenie jedności mają obecnie miejsce także w naszym katolickim Kościele. To wszystko pokazuje, że jedność i wypływający stąd pokój jest łaską od Pana Boga. Nie jest ona zadana nam na stałe, w każdej chwili może coś pęknąć, coś się załamać.
Nieżyjący już kardynał Carlo Maria Martini, biskup Mediolanu, w rekolekcjach do sióstr zakonnych stwierdził: idziecie spać przekonane, że w waszej wspólnocie panuje pokój. Pamiętajcie jednak, że rano może go już nie być. Emocje, negatywne uczucia, mogą wziąć górę nad nim. I znów trzeba będzie zacząć go budować od nowa.
Dlatego warto dbać o postawę jedności w Kościele, choćby wtedy, kiedy uczestniczymy we Mszy świętej, zachowując taką samą postawę jak większość uczestników świętej liturgii. Dbajmy o pokój naszych serc, wtedy też w trakcie różnych spotkań rodzinnych, pracowniczych, społecznych, będziemy budowniczymi jedności, a tym samym pokoju!

II. Słyszałem kiedyś, że jedyną istotą żyjącą na ziemi, która jest w stanie umrzeć z przejedzenia jest człowiek! Czy jest to prawda? Tego do końca nie sprawdziłem, ale chyba wypada powiedzieć, że jako rodzaj ludzki mamy problem z jedzeniem. Istnieje na świecie duża grupa ludzi, którzy żyją w ubóstwie, są niedożywieni, a z drugiej strony mamy ludzi, którzy się objadają. Szukają wykwintnych dań, aby zaspokoić swoje podniebienie, zmysł smaku. Łakomstwo, obżarstwo czy też nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu – jest jednym z siedmiu grzechów głównych w chrześcijaństwie. Polega on na pochłanianiu większej ilości pokarmów i napojów, niż osoba potrzebuje do swego życia. Jak wielu z nas on dotyczy trudno powiedzieć, ale warto zwrócić uwagę na to zagadnienie.
Aby żyć człowiek musi jeść, to jest oczywista prawda. Jednak jedzenie i picie stają się czasami elementem władzy nad człowiekiem. Nieumiarkowane jedzenie i picie, mogą to właśnie sprawić. A przecież życie chrześcijańskie powinno się odznaczać opanowaniem, samokontrolą. Nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu jest też wystąpieniem przeciwko sprawiedliwości społecznej, bo zawsze są ubodzy, którzy cierpią głód. W wykładzie Nauki Chrześcijańskiej Roberta Bellarmina mowa jest o jedzeniu bez potrzeby lub nad potrzebę, wyszukiwanie pokarmów za drogich, pożądaniu pokarmów zakazanych np. mięsa w dni postne nakazane prawem kościelnym. Robert Bellarmin, jako skutki tego grzechu wylicza zaćmienie umysłu, próżną wesołość i gadaninę, osłabienie duszy, bóle głowy i żołądka oraz inne ciężkie choroby. Dla Jana Kasjana obżarstwo było pierwszą, najsłabszą gatunkowo wadą w łańcuchu prowadzącym do całkowitego upadku.
Z powyższych słów jasno wynika, że nie można lekceważyć rady, aby być umiarkowanym w jedzeniu i piciu. Zachowanie jej nie przeszkadza w życiu, ale pomaga w dobrym jego przeżywaniu. Dlatego warto z wielką odpowiedzialnością podchodzić do jedzenia. Trzeba też pamiętać, że olbrzymia nadwaga, otyłość, nie świadczą o dobrym zdrowiu. Ale mogą i najczęściej stają się przyczyną wielu chorób.
Innym groźnym zachowaniem idącym w drugą stronę jest przesadne dbanie o wagę ciała. Stosowanie różnych form odchudzania, aby tylko wyglądać szczupło. Taka postawa nie ma nic wspólnego z ascezą chrześcijańską, jest raczej windowaniem wzwyż swojej osoby, wyglądu, chęci podobania się za wszelką cenę. Istnieje także coś takiego jak wstręt do jedzenia – anoreksja, która staje się zagrożeniem dla życia.
Jedzenie jest potrzebne do życia, do tego żeby mieć siły fizyczne, które pozwolą nam należycie wykonywać codzienne obowiązki i zadania. Ale nie dajmy się „uwieść” zmysłowi smaku, który może zaprowadzić nas w świat przeróżnych słabości fizycznych i duchowych.

III. Jedną z wielu zalet i darów, jakie posiada człowiek jest zdolność mówienia. Wiemy jednak, że nie wszyscy potrafią pięknie mówić, przemawiać, występować przed wielką grupą ludzi. Chociaż znajdują się osoby, które potrafią porwać tłumy. Ale jest ich mało. Czy można zatem nauczyć się dobrego mówienia? Gdzie możemy taką szkołę znaleźć? Odpowiedź na te pytania znajdujemy u zakonnika – trapisty.
„Wstępując do klasztoru, nie umiałem publicznie przemawiać, toteż uczono mnie, podobnie jak wszystkich mnichów, sztuki wypowiadania się w obliczu większego grona osób. Okazje do przemówienia, nim jeszcze zostałem opatem, były coraz częstsze. Może to brzmieć paradoksalnie, ale właśnie w klasztorze, w miejscu milczenia i medytacji, ciszy i samotności, nauczyłem się mówić. Ze swej głębi, z konfrontacji z sobą i z innymi, rodzi się słowo, nośnik tego, co naprawdę pragniemy powiedzieć. W klasztorze się nie gada, mówiąc ściślej: nie powinno się gadać. Tutaj słowo ma służyć przekazaniu wyłącznie tego, co jest w nas prawdziwe, co niekiedy niczym echo przenika mury. Taki wysiłek podejmowany jest na przestrzeni wielu lat, w ciągu jednego dnia niczego się nie nauczyłem” (Dom Marie-Gerard Dubois, Szczęście w Bogu, Kraków 2000, s. 111).
Mowa, która jest tak ważnym darem i umiejętnością w życiu, sprawia nam ludziom – piszącemu i czytelnikom tego tekstu – wiele kłopotów i problemów. Doświadczamy jej dobrego działania, ale także i jej złego wykorzystania. Wtedy powinny rodzić się w naszym sercu i umyśle pragnienia, aby takie zachowania zmienić. Aby stać się człowiekiem dobrego słowa. Rozumiem, że czasami trzeba powiedzieć coś mocniej, dosadniej, nawet ostrzej, ale tak ogólnie wszyscy ludzie oczekują na słowa wypływające z miłości. Podtrzymujące na duchu, dające wsparcie, pomagające podnieść się z upadku. Słowa, które wspierają w trudzie życia.
Właśnie takich zachowań i postaw często nam brakuje. Otrzymujemy zupełnie coś innego, odwrotność tego co napisałem przed chwilą. Gdzie znajduje się problem, że nie potrafimy tak mówić? Odpowiedź na to pytanie znajdujemy w zacytowanych przeze mnie słowach, wspomnieniach i refleksjach opata trapistów z opactwa La Trappe.
W chwilach milczenia, ciszy, rozważaniu słowa Bożego, w konfrontacji z sobą i z innymi, rodzi się słowo, które chcemy aby wychodziło z naszych ust. Staje się ono wtedy nośnikiem tego, co tak naprawdę chcemy powiedzieć. W ciągłym czytaniu internetowych stron, gazet, siedzeniu przed telewizorem, raczej nie zrodzą się słowa niosące pokój i miłość ku innym ludziom.
Ważną sprawą w tym uczeniu się dobrego mówienia, stanowi nasza relacja do Pana Boga. Pamiętajmy, że bliskość z naszym Panem nie oddala od ludzi, ale do nich przybliża. Z Jego miłością ogarniającą nas, wchodzą oni w nasze serce, nasze myśli, stają się kimś oczekiwanym i ważnym. Nawet jeżeli czasami wywołują w nas uczucia złości, gniewu, zazdrości, zniecierpliwienia, zawsze pozostają nam bliscy.

ks. Kazimierz Dawcewicz