Widziane z okna, przeczytane i usłyszane (72F)

I. Jesień w pełni! Liście spadają z drzew. Przyszło nowe, chociaż dobrze nam znane. „Nowe” wymagania stają przed nami – wiosna, lato, od nich nas zwolniło. To „nowe” ma związek z ubiorem, paleniem w piecu, sprzątaniem spadających liści. To takie „nowe znane” uroki życia. Powtarzane przez nas cyklicznie każdego roku, przypominają wszystkim o zmienności otaczającego nas świata. Wprowadzają w klimat listopadowych dni, w których częściej niż zwykle jesteśmy obecni na cmentarzach. Częściej myślimy o tajemnicy ludzkiego życia – no i naszej śmierci.
Listopadowy dzień wszystkich wiernych zmarłych przypomina nam, że nadal możemy coś dobrego zrobić dla naszych bliskich zmarłych. Stojąc na cmentarzu przed ich grobami, wczytujemy się w datę ich śmierci. Nazwisko i imię oznajmia wszystkim przechodzącym, kto tam został kiedyś pochowany. Ale to nie wszystko, bo pod tymi literami mówiącymi o znanych i nieznanych osobach, znajduje się historia ich życia.
Łzy płynące po policzkach stojących tam osób, dla jakiegoś postronnego obserwatora, to znak, że tęsknota za zmarłym jest nadal mocna i żywa. Ale nie zawsze tak jest! Czasami płynące łzy są łzami gniewu, straconego czasu, jaki ta osoba ze zmarłym spędziła. To znak smutku, ale także znak niepogodzenia się z nim.
Mimo różnych doświadczeń, ten listopadowy dzień bywa też okazją, w której możemy naszym bliskim zmarłym przyjść z pomocą. Bóg jest sędzią sprawiedliwym, ocenia po śmierci nasze życie. Kościół uczy nas, że nie wszyscy od razu znajdują się w niebie. Potrzebują czasu oczyszczenia, udoskonalenia się w miłości – takim miejscem jest czyściec. Dlatego modlimy się za naszych bliskich zmarłych, chcemy w ten sposób im pomóc i skrócić ten czas oczekiwania na niebo. Z drugiej strony „coś z tego duchowego działania” będzie i dla nas. Nasi bliscy, którzy doświadczą nieba, staną się naszymi orędownikami u Boga Ojca!

II. W dniu 9 listopada zmarł ks. naszej Archidiecezji, Lech Lachowicz. Był przez ostatnie 32 lata proboszczem w Szczytnie, budowniczym kościoła. W niedzielę 3 listopada ok godz. 19.00 został brutalnie pobity. Obrażenia doznane w tym ataku stały się przyczyną jego śmierci. Miał 72 lata, księdzem był od 1976 roku. Takie przypadki napaści na księży miały już miejsce w najnowszej historii Polski. Zawsze jednak pozostają pytania: czym kierował się napastnik? Co chciał przez to osiągnąć? Nawet jeżeli nosił w sobie jakąś złość, brak sympatii do osób duchownych, to czy potrzebny był taki sposób ich wyrażania.
Nikt nie zasługuje na taką śmierć – modlimy się przecież o to, aby Bóg zachował nas od nagłej i niespodziewanej śmierci. W tej sytuacji jednak została przyniesiona przez młodego człowieka, może sfrustrowanego dotychczasowym życiem, „zmaltretowanego” przez swoje problemy. Jeżeli tak nawet było i jest, to nie usprawiedliwia jego agresji.
Kiedy dowiaduję się o takich zachowaniach, które dotykają różne osoby nawet mi nieznane, moje myśli biegną w stronę rodziny takiego człowieka. Zastanawiam się co dzieje się w sercu ojca, matki – jeżeli jeszcze żyją. Będą musieli do końca swojego życia zmagać się z myślami, że mój syn czy córka, zabił niewinnego człowieka.
Takie sytuacje są także wezwaniem dla nas uczniów Pana Jezusa. Uczucie niechęci, złości, gniewu, mogą przecież być obecne w nas. Mamy takie prawo, tak reaguje normalny człowiek. Jak wtedy mamy patrzeć na niego i rodzinę z której „wyszedł” człowiek, który potrafił zabić innego człowieka? Czytałem kiedyś, że we Francji istnieje wspólnota, która dowiadując się o zabiciu kogoś, zaczyna szukać rodziny mordercy. Idzie do niej, rozmawia, a jeżeli są osobami wierzącymi, to modlą się także wspólnie. Nie zostawiają ich samych, nie uciekają przed nimi. Wychodzą naprzeciw, aby być razem w ich bólu i smutku!
Życie księdza Lecha – proboszcza ze Szczytna – dobiegło końca. Zapewne nie w ten sposób wyobrażał sobie odejście do Pana Boga. Nikt nie zna dnia ani godziny śmierci, dlatego bądźmy na nią zawsze przygotowani!

III. Kolejny już raz organizowana jest zbiórka odpadów elektrycznych i elektronicznych. Sprzątaj świat z nami! Zostań Patronem Polskich Misjonarzy! To hasła, które mają zachęcić ludzi, do pozbycia się niepotrzebnego sprzętu. Okazuje się, że dużo przeróżnych rzeczy zalega w piwnicach, pokojach, składzikach przy domach. Leżą tam już dłuższy czas, jest to znak, że przywiązujemy się do rzeczy materialnych. Możliwe, że towarzyszy nam pewien sentyment do danej rzeczy, budzi ona falę wspomnień. Choćby dlatego, że kupiona została w trudnym czasie, za mozolnie zbierane pieniądze. Pozwoliła nam się uwolnić od pożyczania jakiegoś sprzętu od sąsiada, znajomych. Przeróżne są przyczyny zatrzymywania – składania tych materialnych rzeczy w naszych domach.
Przenosząc to wszystko na nasza stronę duchową możemy powiedzieć, że także lubimy trzymać się pewnych stanów naszego ducha. Trwać w swoich modlitewnych przyzwyczajeniach, lekturze. Lubimy słuchać tych samych księży na YouTube, pozwalając im kształtować swoją duchowość i osobowość. Po prostu lubimy mieć coś w tej dziedzinie swojego, twierdząc, że to najbardziej mi pasuje, przekonuje, uduchowia. Trzymamy się tego, jak powiada przysłowie jak „rzep psiego ogona”. Wszelkie zaś zachęty, że można przecież w tym dziele coś zmienić, zostawić, przyjmujemy jako atak na siebie.
Takie uparte trwanie „przy swoim”, może zaowocować duchowym skostnieniem, zatrzymaniem w rozwoju. Niedopuszczaniem do siebie czegoś nowego, patrzeniem podejrzliwym, nawet czasami pogardliwym okiem na tych wszystkich, którzy podążają inną duchową drogą. Pamiętajmy jednak, że prawem życia duchowego jest wzrost, rozwój! Duch wieje kędy chce! Te słowa przypominają o potrzebie otwarcia się na działanie Ducha Świętego! Wreszcie przypominają nam – codzienność życia nam to pokazuje – że można wielbić Pana Boga na wiele sposobów, będąc w tym samym Kościele katolickim!
Usłyszymy pewnie jeszcze nie raz ogłoszenie, że trwa „zbiórka zużytego sprzętu elektrycznego i elektronicznego”. Niech te słowa zachęcą nas także do oddania czegoś. Jeżeli nie mamy nieużywanego sprzętu elektrycznego, to może jest to wezwanie do oddania – pozostawienia skostniałej i mało już owocnej formy modlitwy. Może była ona dobra na te przeżyte lata. Jednak teraz pozwólmy się nieść Duchowi Świętemu, który prowadzi nas ku nowemu, bardziej odpowiadającemu naszym duchowym pragnieniom bycia blisko Pana Jezusa.

ks. Kazimierz Dawcewicz