Widziane z okna, przeczytane i usłyszane (71E)

I. Bóg stawia człowiekowi pytania. Wszystko wie, a jednak pyta. Rozpoczął je już w raju, gdy zapytał Adama: „Gdzie jesteś?”, a skończy je na sądzie ostatecznym, nie czekając jednak już na odpowiedź. Będzie mówił za to: „dlaczego nie daliście mi jeść, pić, nie nawiedziliście Mnie, …”. Póki Pan Bóg czeka na naszą odpowiedź, tak długo żyjemy w świecie łaski. Każde pytanie Boga, nawet to trudne i kłopotliwe jest łaską.
Skoro wszystko wie, to dlaczego pyta? Chodzi Mu o to, by człowiek odpowiadając uświadomił sobie prawdę. Dobry pedagog stawia pytania, chociaż najczęściej zna odpowiedź. Uczeń, student pamięta pytanie i jeśli nie zna pełnej odpowiedzi zaczyna jej szukać. Czasami swoje życie przeznacza na jej znalezienie.
Pan Jezus także zwrócił się z pytaniami do Apostołów. Pierwsze z nich brzmiało: „Za kogo ludzie uważają Syna Człowieczego?”. Chrystus chciał sprawdzić, w jakiej mierze uczniowie są otwarci na obserwowanie i słuchanie opinii ludzi. Czy potrafią je krytycznie ocenić? Przyszli głosiciele Dobrej Nowiny, musieli liczyć się z odbiorcami. Bez ich znajomości, mogliby popełnić niepotrzebne błędy.
Drugie pytanie jest już głębsze, bo dotyka serca. „A wy za kogo Mnie uważacie?”. Jezusowi chodziło o wyznanie. Mieli dać dobrą odpowiedź, bo to od niej bardzo wiele zależy. Jak na pierwsze pytanie w zasadzie odpowiedzieli wszyscy, tak na drugie odpowiedział wyłącznie Piotr. Nikt inny nie odważył się wyznać, za kogo uważa Syna Człowieczego.
Chociaż to pytanie zostało postawione wszystkim, to jednak każdy z nich musiał na nie odpowiedzieć sam. Życie pokazało, że nie łatwo było wytrwać przy tym wyznaniu, zwłaszcza w Getsemani, słysząc wyrok na Mistrza, obserwując dramat Golgoty, widząc pusty grób w poranek wielkanocny.
Czytając ten fragment Ewangelii (zob. Mk 8,27-35), warto sobie uświadomić, że te pytania, które stawia nam Pan Bóg, należą do najważniejszych pytań, jakie jesteśmy w stanie usłyszeć tu na ziemi. Miejmy zatem odwagę dać na nie odpowiedź nie tylko słowem, ale także i swoim życiem (por. ks. E. Staniek, Homilie na niedziele i święta, Kraków 2003, s. 279-280).
Dawanie życiem odpowiedzi na Boże pytania, to pokazanie naszej żywej wiary. To pokazanie, że obecne są w naszej codzienności owoce Ducha, które wymienia święty Paweł w liście do Galatów. Świadczą one o tym, że mając życie od Ducha, do Ducha też się stosujemy (zob. 5,22-25).

II. Ostatnie słowa kardynała Josepha Ratzingera, w jego testamencie jaki zostawił diecezji monachijskiej, były skierowane do ludzi młodych. „Wy dotkliwiej niż dorosłe pokolenie poznaliście niewystarczalność naszego materialistycznego społeczeństwa. Z tego rodzi się wasze pragnienie, wasze wołanie o alternatywy”. Konieczna jest jednak rozwaga. „Wszyscy możliwi ideolodzy” próbowali wykorzystać tęsknoty młodych. „Proszę was, bądźcie krytyczni także wobec nich. To, co dzisiaj podaje się krytyce, jest stronniczą gadaniną. Docierajcie do samego dna rzeczy! Szukajcie sedna, miejcie odwagę wybierać słuszną alternatywę”. I następnie sięgnął po słowa, które miały się stać kluczowymi słowami jego pontyfikatu: „Miejmy odwagę przyjmowania stylu życia Jezusa Chrystusa. Miejmy odwagę żyć wiarą. Nie dajmy sobie wmawiać, że to przestarzałe, że to przeżytek! Przeżytkiem i porażką są materialistyczne modele życia i wszelkie próby budowania życia bez Boga. Chrystus jest jednak nie tylko wczoraj i dziś. On jest wiecznością, dlatego jest także jutrem”, (Peter Seewald, Benedykt XVI Życie, Kraków 2001, s. 608-609).
Miejmy odwagę. Te słowa późniejszego papieża skierowane były do młodych ludzi w latach osiemdziesiątych dwudziestego wieku. Ale one nie straciły nic z aktualności. Zachęta do odwagi życia wiarą, odwagi przyjęcia stylu Jezusa Chrystusa, potrzebna jest także dzisiaj. Ludzie mają dość przeróżnych mówców, polityków, ideologów, którzy rodzą się współcześnie jak przysłowiowe grzyby po deszczu. Ludzie młodzi, w średnim wieku, starsi, wszyscy potrzebują autentycznego świadectwa życia Dobrą Nowiną. Ona nigdy się nie starzeje, zawsze jest żywa. Bo w niej są słowa samego Chrystusa Syna Bożego, który ciągle podtrzymuje naszą nadzieję. Prowadzi dzisiaj, jutro, ku wieczności!
Propozycja życia bez Boga jest kusząca, oparcie się na materii też, ale na dłuższą metę ona przegrywa. Pokazuje z upływem czasu twarz beznadziei, braku sensu życia, pokazuje pustkę. Stąd coraz częściej słyszymy o ucieczce w narkotyki, popełnianych samobójstwach, które przy całej tragedii życia, mają rozwiązać zaistniałe problemy. Jednak one nic nie rozwiązują, pozostawiają tylko pustkę i ból w rodzinie i wśród najbliższych.
Próby wmawiania, że życie z Bogiem jest nudne, nieciekawe, były, są, i zapewne będą pojawiały się w przyszłości. Wpatrzeni jednak w przykład świętych, wielu znanych nam osób, którzy oddali swoje życie, talenty Bogu, starajmy się podążać tą drogą. Świat krzyczy, że Chrystus i Kościół jest niepotrzebny. My starajmy się słuchać swojego serca, które mimo różnych materialnych „fajnych” propozycji jest niespokojne. Pamiętajmy, że te ukryte pragnienia w głębi naszego serca, ludzi żyjących obok i czasami agresywnie krzyczących na Kościół, te pragnienia może jedynie spełnić miłujące dotkniecie Chrystusa Syna Bożego. Bo to On z miłości do każdego z nas zawisł na Krzyżu, a na nasze życie rzucił światło przez Ewangelię.
Kościół przeżywa teraz trudne chwile, czas przeróżnych skandali, afer. Ale mimo takich doświadczeń, nie stracił źródeł łaski i życia jakim są sakramenty. Ubrudzeni życiem, zgięci ciężarem codzienności ku ziemi, możemy pionową postawę przypisaną nam odzyskać. W przeciwieństwie do zwierząt Bóg stworzył człowieka do postawy pionowej po to, aby wszystko skierować ku górze, aby łączył niebo z ziemią.
Przyjmując drogę, którą wskazuje nam Chrystus, w geście ofiary – kiedy uczestniczymy we Mszy świętej – wznosimy wszystkie nasze słabości ku górze. Pokazujemy wtedy naszą dobrą wolę, a właściwą przemianę dokonuje sam Bóg (o. Wilfrid Stinissen OCD). To On z „upływem czasu” sprawia, że nasze życie na nowo odzyskuje swój duchowy smak. Odkrywamy wtedy piękno życia Ewangelią tu, teraz, no i jutro!

III. Tak się złożyło, że nasz parafialny cmentarz znajduje się blisko dywickiego stadionu. Ziemia za cmentarzem – z tego co mi wiadomo – jeszcze parę lat po drugiej wojnie światowej, była własnością Parafii. Po zabraniu jej przez państwo polskie, została sprzedana, albo wykorzystana do społecznych celów. I tak teraz stoją tam domy mieszkalne, obok nich znajduje się także stadion. Każde miejsce żyje swoim życiem, jednak są chwile kiedy na siebie nachodzą. Tak było wczoraj (środa). Kiedy kondukt żałobny wszedł na cmentarz, na stadionie odbywała się chyba lekcja wychowania fizycznego dzieci ze szkoły podstawowej. Ludzie stojący wokół grobu, co chwila słyszeli śmiech biegających dzieci, pokrzykiwanie nauczyciela. Smutek, radość, płacz, śmiech, oto uczuciowe zachowania, które nawzajem się wtedy przeplatały.
Nie chcę powiedzieć, że było to złe i naganne zachowanie dzieci, one żyły swoim życiem. Pragnę wskazać tylko, że śmierć, smutek, płacz, nie mają takiej siły aby ciągle być obecne w ludzkim życiu. Ta sytuacja przypomniała mi, że po takim trudnym wydarzeniu, rodzina będzie musiała wrócić do normalnego życia – do uśmiechania się, do okazywania radości, do głośnego wyrażania swoich emocji.
Takie zachowanie nie świadczy źle o tych wszystkich, którzy teraz opłakują swoich zmarłych. Po śmierci następuje czas żałoby, różnie jest on w tej chwili przeżywany. Ale przecież już kolejnego dnia po pogrzebie, ludzie najczęściej wracają do pracy, podejmują swoje codzienne zadania i obowiązki. Życie toczy się dalej! Mimo, że w sercu obecny jest ból, smutek, wracając do domu – jeżeli zmarła osoba w nim mieszkała – z nawyku myślimy, że za chwilę ją spotkamy, usłyszymy znane nam słowa. Spotykamy się wtedy z ciszą, pustką, której nikt nie jest w stanie wypełnić.
Takie jest życie! Uczy nas ono, że mamy płakać z płaczącymi, śmiać się ze śmiejącymi. Mamy także pocieszać płaczących, tych którzy się smucą. Pomagać tym wszystkich, którzy potrzebują psychicznego i duchowego wsparcia po stracie, śmierci kogoś bliskiego. Takie wydarzenie związane ze śmiercią osoby nam bliskiej, znajomej, przypomina, że kiedyś i my będziemy musieli z nią się zmierzyć. Przygotowując się już teraz do tej chwili, spróbujmy zapamiętać słowa kardynała Basila Hume: „Po śmierci wszyscy będziemy żyć kontemplacją, będziemy oglądać Boga, który jest Prawdą, który cały jest Dobrocią i cały Pięknem”.

ks. Kazimierz Dawcewicz