Widziane z okna, przeczytane i usłyszane (70d)

I. Kiedy zdobywamy się na odwagę, i zaczynamy uważniej przyglądać się naszej relacji do Pana Boga, czasami ze smutkiem stwierdzamy: „tak naprawdę, to jestem daleko od Niego”. Rozczarowanie staje się tym większe, kiedy widzimy, że nasze pobożne praktyki: różne modlitwy, uczestnictwo w rekolekcjach, pielgrzymki, tak naprawdę mało w nas zmieniły. Jeżeli jesteśmy bardziej dociekliwi, to pytamy: dlaczego tak się dzieje? Co robię nie tak na drodze wiary? Pewną odpowiedź, także wskazania, jak można z tej sytuacji wyjść, znajdujemy w rozmowie, która ukazała się w „Tygodniku Powszechnym” z o. Maciejem Biskupem – dominikaninem („Milczenie wędrowców” z dnia 11 sierpnia 2019, s. 14-18). Wywiad dotyczy istoty pielgrzymowania, ma to pewien związek z tym, że w tym czasie różne grupy ludzi podążają na Jasną Górę. To „grupowe” pielgrzymowanie niesie z sobą śpiew, konferencje, modlitwę różańcową, … Można czasami nawet powiedzieć, że tam ciągle coś się dzieje. Prowadzący rozmowę – ja odniosłem takie wrażenie – jest taką atmosferą trochę „zgorszony”, niezadowolony. W tym pielgrzymkowym „działaniu” brakuje ciszy, która pomaga usłyszeć, co tak naprawdę dzieje się w naszym wnętrzu. Takie doświadczenie jest udziałem tych wszystkich, którzy potrafią pielgrzymować indywidualnie. Wypada z takim tokiem myślenia się zgodzić, tylko trzeba też zrozumieć, że nie wszyscy od razu tak potrafią „iść”. Może na początek potrzebne im są klimaty tych grupowych pielgrzymek, które przecież coś dobrego w sercach rozpoczynają rozpoczynają, podtrzymują, także „napędzają” do duchowego wzrostu.
Jedno z pytań dotyczyło ciszy. „Co cisza daje naszej religijności? W naszej cywilizacji wszystko jest przegadane – odpowiada o. Maciej – w religijności też jest za dużo słów, szczególnie moralizatorskich. Pobożność może być przeżywana niezdrowo i służyć jako ucieczka przed Bogiem żywym i przed samym sobą. Szuka się szybkich rozwiązań: pójdę do egzorcysty i pozbędę się problemu z grzechem, ze złem, nie będę musiał wybierać. Cisza czyni wiarę głębszą, prawdziwszą.
Często próbujemy komunikować się z Bogiem językiem pobożnym, ale niedotykającym naszego realnego doświadczenia. Jezus mówi, nie bądźcie na modlitwie gadatliwi jak poganie. Nie możemy uciekać w pobożność przed sobą. Dlatego tak ważne jest doświadczenie kontemplacyjne: modlitwa w ciszy, medytacja. Bombardowani słowami i obrazami, potrzebujemy minimalizmu w wyrazie wiary. Trzeba wręcz ograniczyć szukanie – bo są tacy, którzy jeśli nie idą na pielgrzymkę, to są na rekolekcjach albo przeczesują YouTube’a w poszukiwaniu kolejnych konferencji, żyją na ciągłym religijnym haju. Żeby doświadczyć oczyszczenia , trzeba to zostawić (s. 17-18)”.
Są to słowa dla niektórych z nas bolesne, ale bardzo ważne. Musimy wreszcie zrozumieć, że aby duchowo wzrastać nie trzeba ciągle gdzieś biegać. Zaliczać parę razy w roku jakieś rekolekcje, spotkania ze znanymi rekolekcjonistami. Trzeba za to, umieć się zatrzymać, pobyć samemu. Znaleźć czas na codzienną modlitwę, rozmyślanie. Nie można także zapomnieć o czytaniu duchownym, przede wszystkim Pisma świętego, dobrych teologicznych książek, …
Warto pamiętać, że w życiu duchowym, nie da się niczego przyśpieszyć. Wszystkie stopnie wzrastania trzeba pokonywać, chyba, że Pan Bóg zdecyduje inaczej. Do czegoś będziemy mu potrzebni. Przez takie „spokojne” życie, będziemy jeszcze bardziej poznawać Pana Boga. A to przecież najlepsza droga, do poznania siebie. Prawda o sobie teraz lub w przyszłości, zaowocuje też coraz głębszą relacją z Bogiem. Zacznijmy zatem coraz bardziej szukać ciszy, odosobnienia, tym samym modlitwy.

II. Przeróżne choroby dotykają dzisiaj ludzi, tym samym dotykają też i naszego ciała. Ale trzeba pamiętać, że obok chorób związanych z ciałem, doświadczamy też chorób związanych z naszą psychiką, wolą, … Jedną z nich, jest choroba wielkości. Towarzyszy ona w zasadzie wszystkim, chociaż w różnych okresach naszego życia, może przybierać różne rozmiary. „Owoców” tego chorobowego stanu doświadczamy wszyscy, są one obecne we wszystkich grupach zawodowych, społecznych. Chęć dominowania, znaczenia, bycia gwiazdą – choćby jednego sezonu – spędza sen z powiek różnym osobom. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że ta wielkość czasami jest dobrze maskowana. Przykrywana makijażem pomocy, troski, przesadnego dbania o „dobro” innych.
Jakie są najczęstsze objawy tej choroby wielkości? Pierwszy objaw, to niezdrowa rywalizacja. Jest ona wprowadzana w życie już u przedszkolaków, uczniów szkól podstawowych. Ktoś przecież bardzo trafnie, wszystkie wymyślane przez rodziców, dodatkowe „lekcje” dla dzieci, nazwał wyścigiem szczurów. Szybkie wdrożenie się w takie zachowania sprawia, że bycie wielkim za wszelką cenę, staje się pewnym nawykiem.
Kolejnym objawem wielkości, jest szukanie ludzi mniejszych od siebie, po to tylko, aby okazać im swoją wielkość. Pan Bóg przeróżnie nas obdarował talentami, ale otrzymaliśmy je w darze nie po to, aby innymi ludźmi pogardzać, dołować ich. Mamy je wykorzystać, dla dobra innych osób. Możliwe, że posiadanie pewnych talentów w „nadmiarze”, posłuży komuś do tego, że wyznaczone mu zostanie eksponowane stanowisko. Ale nawet z wysokości fotela dyrektora, należy z szacunkiem i miłością odnosić się do innych osób.
Wreszcie trzecim objawem wielkości, jest głupie za wszelką cenę bronienie swej pozycji, poglądów. Takie zachowanie rodzi niepotrzebne konflikty, bo przecież różnie odbieramy pewne wydarzenia, mamy inne opinie na temat sytuacji wydarzeń, w których uczestniczymy. Brak umiejętności zrozumienia drugiego człowieka, wynikająca z przekonania, że tylko ja mam rację, staje się przyczyną międzyludzkich burz.
Jak możemy z tej choroby się wyleczyć? Trzeba sobie uświadomić, że jedyną prawdziwą wielkością jest Bóg, Każdy kto staje wobec Boga w prawdzie, ten już nie zachoruje na wielkość. Wie, że przed Bożym obliczem jesteśmy prochem i niczym (por. ks. E. Staniek, Homilie na niedzielę, Kraków 2003, s. 440-441).
Wielką pomocą w pracy nad pokonaniem swojej wielkości, jest także rachunek sumienia. Czasami warto – przynajmniej raz w tygodniu – przejść swoje tygodniowe dni. Patrząc krytycznie na czyny, wypowiedziane słowa, myśli. Pamiętajmy jednak, że u podstaw tego „liczenia” swoich słabości i wad, powinna znajdować się Boża miłość. Świadomość, że jesteśmy przez Niego zawsze kochani. Trwając w tym zachwycie nad miłością Pana Boga do nas, patrzmy też krytycznie na siebie!

III. Lubimy rozmawiać o osobach świętych, nosimy ich obrazki w Piśmie świętym, książeczkach, modlitewnikach. Rozczytujemy się w książkach na ich temat, aby później podsunąć ją do przeczytania naszym znajomym. Dlaczego oni tak nas pociągają? Co sprawia, że są tak popularni? Poszukując odpowiedzi na te pytania, często słyszymy: „byli to nieprzeciętni ludzie”. „Bogato obdarowani przez Boga, posiadający mocną wiarę, serca przepełnione miłością”. Zapewne są to ważne i prawdziwe odpowiedzi. Jednak nie możemy zapomnieć, jeszcze o jednej bardzo ważnej sprawie. „Mało na świecie jest ludzi, którzy czuliby się tak bardzo mali, nędzni i niecnotliwi jak właśnie oni.
Nie wielkość jest ich znamieniem, ale maleńkość, ich zasadnicza akceptacja maleńkości. Świętym jest człowiek całym sercem przyjmujący własną małość, a przez to umożliwiający Bogu, żeby to On był wielki w nim. Taki człowiek nie pretenduje do dokonywania wielkich rzeczy. Lecz z tej racji, że całkowicie oddał się Bogu, to Bóg może w nim czynić wielkie rzeczy” (Wilfrid Stinissen, Droga do prawdy, Poznań 2018, s. 70).
Warto te słowa zapamiętać, kiedy myślimy o życiu świętych. Ale wypada nam te słowa zapamiętać, także dlatego, że przecież powołanie do bycia świętym skierowane jest też i do nas. Czasami boimy się walczyć o swoją świętość choćby dlatego, że uważamy siebie za małych, słabych, niegodnych takich wyróżnień. Ale jak przeczytaliśmy przed chwilą, akceptacja siebie – właśnie takim małym, stanowi początek drogi do świętości. Umożliwiamy Panu Bogu, aby to On był wielki w naszym życiu. Pozwalamy Mu się prowadzić, działać przez nasze ręce, słowa, spojrzenia, gesty. Będąc wśród ludzi, stajemy się Jego głosem, dajemy Jego miłość, która wypełnia nasze serca.
Jeszcze kilkadziesiąt lat temu, nasi dziadkowie, może nawet i rodzice, łączyli pewne wydarzenia z życia rodzinnego z dniami, w których wspominano świętych. Mawiali: na Szczepana byłam ochrzczona; na Matkę Gromniczną braliśmy ślub; na św. Józefa zmarła babcia, … Może warto i nam wrócić do takich zwrotów, do łączenia ważnych rodzinnych wydarzeń z kościelnymi świętami, wspomnieniami świętych. Tym samym w dobrym towarzystwie, będziemy spędzali kolejne dni naszego życia. Pamiętajmy też, że przebywanie ze świętymi, to także zaproszenia do podjęcia biegu – „współzawodnictwa”, w stawaniu się coraz bardziej świętym!

ks. Kazimierz Dawcewicz