Widziane z okna, przeczytane i usłyszane (69d)

I. Kiedy wchodzimy, wjeżdżamy samochodem czy rowerem do różnych miejscowości, coraz częściej witają nas tam miłe słowa. Nie czynią to stojący tam ludzie, ale napisy umieszczone przy drodze. Pod jednym takich powitań, umieszczono także reklamę „Czerwiec noc sobótkowa”. Mijałem ten napis ostatnimi czasy, przez trzy kolejne dni. Pomyślałem sobie, że mieszkający tu ludzie znają się na rzeczy. Bo aby na coś takiego zaprosić ludzi, trzeba się reklamować. To nic, że jest sierpień, i za chwilę będzie wrzesień – chyba ta zachęta do udziału w tym wydarzeniu, będzie tam nadal wisiała. Reklama przecież jest dźwignią handlu – okazuje się, że także „dźwignia” zapraszania jak najwięcej osób na przeróżne wydarzenia i imprezy. Co możemy przeczytać na temat – sobótka, choćby w Wikipedii: Inaczej nazywa się tę noc, także nocą Kupały. Święto związane z letnim przesileniem słońca, obchodzone w najkrótszą noc roku; przypada to około 21-22 czerwca. […]. na Warmii i Mazurach nazywa się ją też palinocką.
Święto ognia, wody, słońca, i księżyca, urodzaju, płodności, radości i miłości. Powszechnie obchodzone na obszarach zamieszkałych przez ludy słowiańskie. Ci, którzy w w tych uroczystościach i obrzędach uczestniczyli, to już przez samą tam obecność mieli zapewnione zdrowie, szczęście, urodzaj i dostatek. Rozpalano ogniska, w których palono zioła. W trakcie radosnej zabawy odbywały się różnego rodzaju wróżby i tańce. Dziewczęta puszczały w nurty rzek wianek, wyłowiony przez kawalera, oznaczało to szybkie wyjście za mąż. Jeżeli zatonął, zaplątał się gdzieś, wróżyło to staropanieństwo. Są to pozostałości dawnych magicznych obrzędów. Wróżono w tym czasie z rumianku, kwiatów dzikiego bzu, z cząbru, innych roślin.
Tyle informacji, które mocno okroiłem. Informacji na ten temat jest znacznie więcej, zapewne ci wszyscy, którzy taką noc organizują dobrze je znają. Przechodząc obok tego napisu, zastanawiałem się: czym kierowali i kierują się organizatorzy tego widowiska? Co im przyświeca, reklamując takie wydarzenie? Patrząc z punku widzenia chrześcijańskiego, trzeba sobie jasno powiedzieć, że jest to powrót do słowiańskich magicznych praktyk, przesądów. Takie pozwalanie, aby wróżby sobótkowe znajdowały miejsce w myślach i sercu konkretnych osób, powinno budzić wielkie zastrzeżenia. Ktoś teraz powie – ale przecież można w czymś takim uczestniczyć w formie zabawy. Tak można, ale granica między zabawą a nadaniem głębszego sensu temu w co się bawię, jest bardzo cienka. Nie wiedząc kiedy zaczynamy to nosić w pamięci, później wierzyć. No i małymi kroczkami drepczemy – ale idziemy – z powrotem w stronę pogaństwa. Przestajemy wierzyć w Bożą Opatrzność, zaczynamy wierzyć i ufać przeróżnym wróżbom.
Rozumiem, że ci, którzy coś takiego organizują i proponują, będą mówili, że to tylko przypomnienie warmińskich zwyczajów. Które mimo wielu wieków obecności Kościoła na tych ziemiach, nadal gdzieś przetrwały – taka lekcja religioznawstwa. Pytanie jednak pozostaje: po co wywoływać stare słowiańskie wierzenia? Czy przypadkiem nie jest to poszukiwanie „nowej wiary”. Bo w tej „starej” – to znaczy w wierze w Boga w Trójcy Świętej Jedynego, nie znajdujemy już dla siebie miejsca?
Trudno mi powiedzieć, czym kierują się organizatorzy tego wydarzenia, które reklamują przez cały rok. Możliwe, że chcą czymś się wyróżnić w swojej Gminie. Chcą, aby przynajmniej przez jeden dzień, było o nich głośno w radiu, telewizji, gazetach. Ale takie podpowiedzi do końca mnie nie satysfakcjonują. Nadal nurtuje mnie pytanie: czy aby nie jest to powrót do wierzeń przodków, powrót do religii Słowian? Jeżeli w tym pytaniu zawiera się już pewna część prawdy, to przy tak wielkim technicznym, intelektualnym, …, postępie, mamy do czynienia z religijnym cofnięciem. Bo od wiary w Boga żywego, człowiek zaczyna wracać do wiary we wróżby, wianki puszczane na wodę, skakanie przez ogień, …, takie tam stare zwyczaje, wyciągnięte z „zapomnienia”.

II. W trakcie moich niedawnych rekolekcji, w czasie popołudniowego spaceru, mijałem suche drzewo rosnące obok drogi. Nie miało żadnych liści, wyróżniało się od innych drzew, swoim niecodziennym wyglądem. Patrząc na nie pomyślałem sobie, że czas jego trwania dobiega końca. Wcześniej czy później zostanie wycięte, przecież zagraża bezpieczeństwu ludzi. Kiedyś w tym czasie sierpniowych dni było zapewne zielone, ładnie komponowało się z resztą drzew rosnących obok, czy po drugiej strony drogi. Taki jest żywot nawet największych i najpiękniejszych drzew. Ścięte, stają się opałem, albo zostają wykorzystane jako materiał na meble, drzwi.
Ktoś może zapytać: po co opisuję historię tego suchego drzewa? No bo kiedy je mijałem, przyszło mi myśl, że przedstawia ono pewien obraz życia takiego czy innego człowieka. Bywa ono piękne, pełne dobrych czynów, „zielonych liści”. Ale czasami jest tak, że w wyniku przeróżnych sytuacji, kiedy jakaś osoba odchodzi od Pana Boga, traci kontakt ze źródłem duchowej i moralnej siły, zaczyna schnąć. Możliwe, że „pięknieje” w innych dziedzinach. Ale jego dusza „schnie”, dobro wypływające z serca, pomału, ale systematycznie zanika. Człowiek staje się ogołocony z nadprzyrodzonego piękna i dobra, staje się podobny do uschniętego drzewa.
Czy takiego człowieka czeka taki sam los, jak uschniętego drzewa? Czy zostanie on kiedyś „ścięty”? Odpowiadając można powiedzieć, że tak i nie! Tak, jeżeli się nie nawróci, zostaną przed nim zamknięte drzwi (zob. Łk 13,22-30). Nikt go nie wpuści na ucztę, w królestwie niebieskim. Dobrze jednak wiemy, że dopóki człowiek żyje, ma szansę powrotu do Boga. Mając nawet bardzo dużo lat, można nadal zakwitnąć: miłością, dobrocią, radością, wyrozumiałością, …, darem modlitwy za innych.
Tak, nasze życie z chwilą śmierci tu na ziemi się skończy, ciało zostanie oddane ziemi. Ale z tą samą chwilą rozpoczyna się dla nas inne życie – te w niebie. Tam gdzie nie będzie cierpienia, łez, żalu, ale jedynie radość z przebywania u Pana Boga.

III. Wiele spraw, choćby przeżywanie świąt, rożnych dni, ulega dzisiaj zmianie. Można nawet powiedzieć, że niektóre z nich bywają ostentacyjnie lekceważone. Takie lekceważące traktowanie, najbardziej chyba dotknęło niedzielę. Jeszcze dwadzieścia lat temu, jej świętowanie wyglądało inaczej. Teraz niedziela, to dzień dobry do handlu, pracy, wypadów do miasta, lub poza miasto, wykonywania przeróżnych – niepotrzebnych – prac. Niektórzy te wszystkie zmiany załatwiają stwierdzeniem: „takie czasy”, „nie ma przecież, o co toczyć wojny”. Słuchając tych wszystkich tłumaczeń, wypada chyba powiedzieć, że społeczeństwo nam się zeświecczyło. Część z nas nie potrzebuje już czasu dla Pana Boga, tym samym trzeba coś z tym niedzielnym czasem zrobić.
W książce Wilfrida Stinissena „Droga do prawdy”, znajdujemy przypomnienie, czym tak naprawdę jest niedzielny wypoczynek. Po pierwsze, niedzielny odpoczynek daje człowiekowi okazję po temu, by przedstawić swoją pracę Panu Bogu. Bóg stworzył człowieka, aby ten, „panował nad całą ziemią” (por. Rdz 1,26). Ludzkie panowanie nad ziemią, nie jest jednak suwerenne. Człowiek panuje nad ziemią jako namiestnik Boga. Niedziela daje mu możność wyraźnego uznania i wyznania swego posłuszeństwa.
Po drugie, w niedzielę człowiek doświadcza, że praca nie ma ostatniego słowa i w życiu nie stoi najwyżej. Choć liczne ideologie próbują nas skłonić do tego, byśmy tak myśleli. Przeciwnie, ludzki wysiłek dotyka swego rodzaju bezowocność. […] Nasza praca jest po części płonna i musimy mieć tego świadomość. Nie możemy być owładnięci pracą, nie możemy być jej niewolnikami. W niedzielę bez skrupułów mamy przeżywać bezpłodność pracy, a zarazem pewność, że Bóg ma pieczę nad nami.
Po trzecie niedziela jest tym dniem, w którym odpoczywamy w Bogu, kiedy jesteśmy wolni dla Niego. W niedzielę możemy powtarzać: tylko w Bogu znajduję ukojenie (Ps 62,2). W ciągu tygodnia jesteśmy mocno zatroskani o wiele spraw i rzeczy się niepokoimy (Łk 10,41).
Byłoby dobrze – pisze wspomniany przez mnie autor – gdybyśmy pogłębiali rozumienie i znaczenie niedzieli. I na tyle, na ile nas stać, przywracali pierwotny porządek, aby na nowo uczynić niedzielę dniem Pańskim (por. Poznań 2018, s. 107-108). Po przeczytaniu tego tekstu niektórzy mogą powiedzieć, że uczynić coś, aby dobrze przeżywać niedzielę, będzie dosyć ciężko. Społeczeństwo nie jest już takie jak kiedyś, nasi znajomi, robią swoje naciski, składają nam przeróżne propozycje, aby w czymś „ciekawym” uczestniczyć. Tego nowego, które nas odciąga od świętowania niedzieli, jest dzisiaj bardzo dużo. Mimo wszystko, warto powalczyć o czas dla Pana Boga w tym dniu, o nowy – właściwy kształt niedzieli.
Pamiętajmy, że tu nie chodzi tylko o to, aby ten dzień był inny od tych poprzedzających go. Nadając dniu Pańskiemu właściwy kształt, tym samym stawiamy Pana Boga w centrum naszego i rodzinnego życia.

ks. Kazimierz Dacewicz