Widziane z okna, przeczytane i usłyszane (66d)

I. Miesiąc sierpień, to miesiąc rocznic wielu ważnych wydarzeń z historii naszej Ojczyzny. Ale okazuje się, że te rocznice, które powinny nas łączyć, stają się miejscem politycznych sporów, awantur, podziałów. Pokazywania, kto tu jest ważny, a kto jeszcze ważniejszy. Słuchając tych wszystkich wystąpień, patrząc na zacietrzewione twarze, myślę sobie, czy tu aby chodzi o świętowanie. Docenienie tych wszystkich, którzy przyczynili się do odzyskania wolności przez Polskę. Rozumiem, że można mieć różną historyczną ocenę, takich czy innych wydarzeń. Ale toczyć przy tym polityczną walkę, to już zwykła przesada i nadużycie. Okazuje się jednak, że dla niektórych osób, każda okazja, aby zdobyć coś dla siebie jest dobra. Tak sobie myślę, że zgubiliśmy gdzieś sposób na świętowanie. Zamiast radosnego spotkania, mamy spotkania pełne agresji i wzajemnych pretensji.
Dzień święty święcić! Takie przykazanie zostało każdemu z nas, zadane do realizacji. Mam nadzieję, że część z nas wie, jak należy ten dzień święty spędzać? Jak powinna wyglądać niedziela, która od początku chrześcijaństwa, była okazją do spotkania z Panem Bogiem, ze wspólnotą, wreszcie z rodziną przy wspólnym stole. Mimo takich nadziei noszonych w sercu, wypada powiedzieć, że powiększa się grono osób, które ten dzień nie traktują już świątecznie. Wykonywanie prac wokół domu, koszenie trawy, to tylko niektóre zajęcia wymyślane przez ludzi. Nie rozwijam zatem tematu toczonej walki, aby niedziela nadal była dniem pracującym – przynajmniej w handlu. Dlatego trzeba pytać: co się stało z naszą wiarą w Pana Boga? Najlepiej zapewne wiedzą to ci wszyscy, którzy tak postępują.
Jak już wspomniałem wspólne świętowanie bywa trudne, bo to wymaga rezygnacji czasami ze swoich oczekiwań, przyzwyczajeń. Jakże często niektórzy z nas wracają do tego, co było kiedyś. Widać to, choćby w czasie Mszy świętej, możemy „zachwycać” się różnorodność postaw. Niektórzy z utęsknieniem marzą, aby uczestniczyć we Mszy świętej sprawowanej w rycie trydenckim. Trudno jest nam w trakcie świętej liturgii, odmówić równocześnie modlitwę „Ojcze nasz”. Czy też wspólnie odpowiedzieć, na liturgiczne wezwanie.
Dlaczego tak się dzieje? Jest w nas nadal duże siebie, dużo tego, co chcemy podkreślić, pokazać. Może w ten sposób, próbujemy obwieścić swoją inność. Może boimy się wtopić w grono stojących obok ludzi, lękając się, że znikniemy. Może szukamy okazji aby powiedzieć, że kiedyś było inaczej. Złościmy się tym samym, że zostało to zmieniono. Ale nie bójmy się, Msza święta w takim czy innym rycie, zawsze po staremu się odprawia. Jej istota nie jest zmieniona! Tym samym zawsze jest ważna!
Co będzie z tym naszym świętowaniem? Chyba różnic nie da się do końca uniknąć. Ale najważniejsze jest to, że pewna część nas chce jeszcze świętować niedzielę, uczestnicząc we Mszy świętej. Słuchać słowa Bożego, przyjmować Komunię świętą. Tym samym pozwalać, mimo tej pewnej inności, aby dokonywała się w nas tak oczekiwana przemiana.
Co do obchodów świąt państwowych, to powinien być ustalony pewien model. Można spierać się o sensowność wybuchu Powstania Warszawskiego, innych historycznych wydarzeń, które legły u podstaw państwowych świat. Ale najlepiej jak by te wszystkie różnice, opinie, były wypowiadane w studiach telewizyjnych, radiowych, na sympozjach naukowych. Ale sam dzień świętowania, niech nie będzie wykorzystywany do politycznych połajanek. Niech raczej stanie się sposobnością do okazania wdzięczności tym wszystkim, którzy podjęli walkę, złożyli nawet ofiarę z życia, aby Polska była wolna!

II. W trakcie dzisiejszego (wtorek) porannego spaceru, zauważyłem dwa gołębie. Siedziały na drutach elektrycznych, jeden z nich był zwrócony w stronę jeziora, a drugi w stronę przeciwną. Ich siedzenie trwało dosyć długo, bo kiedy kończyłem czwarte okrążenie, one nadal tam były. Blisko siebie siedziały, ale nigdzie widocznie się nie śpieszyły. Możliwe, że wyczekiwały aż słońce wyjdzie za chmur. Ale to tylko, moje nierealne domysły. Czy siedzące tak „sobie” gołębie, mają coś wspólnego z naszą codziennością? Czy mogą na coś naprowadzić – abyśmy i my mogli później powiedzieć: podobnie bywa i u nas? Zastanawiałem się nad tym dosyć długo. Jakie wnioski …, wskazania? Pokazują nam, że rano nie trzeba tak się śpieszyć. Można czasami – nawet wypada – posiedzieć rano przed domem, zachwycić się wschodem słońca, posłuchać śpiewu ptaków.
Te gołębie patrzące na jezioro, drugi w zupełnie inną stronę, pokazują, że można być blisko siebie, ale przynajmniej przez mały moment, być zainteresowanym czymś innym. Takie inne zainteresowania widoczne są w życiu małżeńskim, rodzinnym. Da się je zaobserwować, także we wszystkich wspólnotach parafialnych. Można należeć do wspólnoty Odnowy w Duchu Świętym, co wcale nie przeszkadza, aby interesować się inną jeszcze formą duchowości – choćby jezuicką, karmelitańską. Przez wiele lat ktoś uczestniczył w spotkaniach Kościoła Domowego, z drugiej zaś strony, znajduje dopełnienie tego co przeżywa – w sferze duchowej – w innych katolickich wspólnotach.
Czego nas takie sytuacje uczą? Na co zwracają nasza uwagę? Przede wszystkim na to, aby nie być tylko zamkniętym na jedną formę duchowości. Nie być zazdrosnym o to, że dobro obecne jest tak samo, w innych katolickich wspólnotach i zgromadzeniach. Trzeba pamiętać, że w Kościele nie ma jednej czystej duchowości. Duchowość: benedyktyńska, karmelitańska, franciszkańska, dominikańska, jezuicka, …, czerpią pewne „wzorce”, pomysły, od siebie nawzajem.
Dlatego też kiedy znajdziemy się w jakiejś wspólnocie, i ktoś będzie chciał „stworzyć” – uduchowić wszystkich na jedno kopyto, to trzeba mu powiedzieć, że tak się do końca nie da. Jako ludzie jesteśmy różni, inaczej pewne rzeczy i sprawy odczuwamy. Na tym etapie życia jesteśmy w różnym punkcie duchowego rozwoju. Uszanowanie tego sprawi, że wspólnota będzie miejscem radości, pokoju i rozwoju dla wszystkich. Każdy będzie szedł, zgodnie ze swoją szybkością. Jedni będą biegli, drudzy w tym czasie będą chcieli tylko iść, spacerować. Wreszcie będą też i tacy, którzy z szybkością ślimaka, będą próbowali posuwać się do przodu. Wszystkich trzeba uszanować, tych zaś, którzy przeżywają trudności, wypada wziąć pod rękę i trochę podprowadzić do przodu. To bardzo ważne zadanie każdej wspólnoty! Jak nie najważniejsze!

III. Przed chwilą podlewałem kwiaty, które w donicach rosną przed kościołem, plebanią. Różne osoby robią to samo, dzięki temu jeszcze rosną i kwitną. Pisze o tym dlatego, że godzinę po tej mojej małej pracy, zaczął padać mocny deszcz. W tej chwili wiele kropel deszczu nawadnia ziemię w doniczkach, w których rosną kwiaty. Ktoś może powiedzieć, że wykonałem syzyfową pracę, niepotrzebną. Na pierwszy rzut oka, tak to wygląda. Ale kiedy spojrzymy głębiej, to dostrzegamy w takim zajęciu ludzką roztropność. Przecież tak do końca nie wiemy, czy deszcz będzie padał. Nawet wtedy, kiedy synoptycy to przewidzieli. Czasami chmury się pokręcą, zakręcą, i idą sobie gdzieś dalej. A czekające na deszcz kwiaty, pola, łąki, nadal pozostają suche. Dlatego trzeba pomagać, otaczającej nas przyrodzie.
Czy taka praca – podlewanie warzyw, kwiatów, może mieć coś wspólnego z życiem modlitewnym? Okazuje się, że tak. W pismach świętej Teresy od Jezusa, reformatorki karmelu, deszczowa ulewa, która nawadnia ziemię, to ostatni stopień rozwoju modlitwy. Piszę ona, że człowiek na różne sposoby podlewa ogród – swoją duszę: nosi wodę wiadrem z rzeki, buduje studnie, następnie robi różne doprowadzenia, aby woda z rzeki mogła nawadniać pole. Wreszcie spada ulewny deszcz, a on już nawadnia wszystko! Podobnie jest także w naszym życiu modlitewnym. Trudzimy się w modlitwie słownej, rozmyślamy, kontemplujemy. Takie duchowe zmaganie może trwać dosyć długo, aż „pewnego dnia” spada na nas burza wody – nieprzebrane zdroje łask.
Trzeba także wiedzieć, że wiele osób, które oddają się systematycznej modlitwie, tej nawałnicy deszczowej nie doświadcza i nigdy nie doświadczy. Jaki jest tego powód? Brak nam wszystkim wytrwałości, cierpliwości, no i pokory. Będąc przez chwilę w łasce kontemplacji, nie potrafimy dłużej w tym stanie wytrwać. Poddajemy się i wracamy do „utartych” starych praktyk – bardziej dla nas bezpiecznych. Możliwe, że czasami na wysokości zadania nie staje spowiednik, czy kierownik duchowy. Boi się wprowadzać na szczyty modlitwy, bo nie zna dobrze reguł i zasad tych duchowych stanów. Nie potrafi podtrzymać, zachęcić do bycia czasami w duchowej „pustce”. Można doświadczyć czegoś takiego, o czym pisała św. Elżbieta od Trójcy Świętej: „Jestem zadowolona z tego, że nie doświadczam Jego obecności, aby On mógł jeszcze bardziej radować się z mojej miłości do Niego”
W dalszym etapie, Bóg wciąż, niczym kochająca matka, widząc, że już nieco podrośli, a chcąc, aby się umocnili i wyszli z powijaków, odrywa ich od słodkiej piersi i wypuszczając ze swych ramion, uczy ich chodzić o własnych siłach, porzucając dotychczasowy sposób traktowania duszy i przyjmując nowy, bardziej odpowiedni do poprowadzenia jej do „rzeczy większych i istotniejszych” (Juan De Brono OCD, Gdzie jest Bóg, gdy cierpimy – doświadczenie św. Elżbiety od Trójcy Świętej, Poznań 2018, s. 231-232).
Modląc się doświadczamy trudnych chwil: oschłość, opuszczenie, zmęczenie. Są to stany naszego duchowego oczyszczenia, na modlitewnej drodze potrzebne. Ci wszyscy, którzy tego doświadczają, powinni zachować spokój, cierpliwość. Nie należy podejmować szczególnych kroków, aby z tego wyjść jak najszybciej. Mają uczyć się, jak przeżyć tę sytuację wiernie, cierpiąc i postępując z wytrwałością i cierpliwością. Mają, w końcu ufać, że „Bóg nie opuszcza tych, którzy Go szukają prostym i szczerym sercem, ani też nie odmówi im potrzebnej pomocy na tej drodze, dopóki nie doprowadzi ich do jasnego i czystego światła miłości, którego udzieli im w nocy ciemnej ducha, jeśli zasłużą sobie, żeby Bóg ich w nią wprowadził” (Juan de Brono OCD, Gdzie jest Bóg, …jw., s. 232-233).
Warto zatem pamiętać, że każda modlitwa ma swoją wartość, każde spotkanie z Panem Bogiem, napełnia nasze dusze łaską, która nas przemienia. Możemy taką duchową praktykę traktować, jako codzienne podlewanie kwiatów – mając łaskę wody rośniemy, kwitniemy. Ale przychodzi także taki czas, że to Pana Bóg przejmuje inicjatywę w „podlewaniu” naszej duszy.

ks. Kazimierz Dawcewicz