Widziane z okna, przeczytane i usłyszane (65E)

I. W czasie wakacyjnego pobytu w Krynicy Zdrój, korzystając z wolnego dnia, to znaczy dnia, w którym nie było wyprawy w pobliskie góry, wybrałem się na zakupy. Przechodząc obok kościoła, wstąpiłem na krótką adorację oraz odmówienie modlitwy brewiarzowej. Ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że osób modlących w kościele trochę było. Jedni po chwili wychodzili, ale za to, inni zajmowali ich miejsce przed Najświętszym Sakramentem. Nie wiem czy tak jest zawsze, ale ja na taki dzień właśnie trafiłem.
Modlitwa nam ludziom wierzącym jest potrzebna, otwiera nas na Pana Boga, a także rozszerza nasze serca. Tym samym pomaga jeszcze bardziej kochać Boga, bliźnich, ale i samych siebie. Z tego też powodu nie powinniśmy z niej tak łatwo rezygnować. Zastępować pracą, rozmową z innymi, siedzeniem przed telewizorem czy komputerem.
Co jeszcze powinno mobilizować nas do modlitwy w naszym życiu? Odpowiadając na to pytanie powiem krótko – codzienność. Kiedy wyszedłem z kościoła tego dnia, znalazłem się na chodniku przed kościołem. Zostałem „uderzony” życiem tętniącym obok. Najpierw usłyszałem wypowiadane przekleństwa, zobaczyłem tłum ludzi idących w różne strony. Jedni uśmiechnięci, inni zamyśleni. Pomyślałem sobie no taki mamy świat, tak wygląda życie turystycznego i sanatoryjnego miasta.
Kolejną jednak myślą, która przyszła mi do głowy, były słowa kardynała Basila Hume. Aby czuć się bezpiecznie na rynku tego świata, trzeba być mocno zakorzenionym na pustyni. Aby czuć się bezpiecznym na różnych ulicach naszych miast przepełnionych turystami, ludźmi leczącymi swoje schorzenia; aby być bezpiecznym w innych miasteczkach i wsiach, potrzebne jest nam codzienne spotkanie z Panem Bogiem.
Nie będę przytaczał teraz różnych uników, które wypowiadamy szukając usprawiedliwienia, dlaczego nie znaleźliśmy w danym dniu czasu na modlitwę. Powiem tylko, że jedna z przyczyn złych zachowań ludzi – którzy coś tam jeszcze wspominają o wierze w Boga – ma swoje źródło w braku spotkania z Nim, braku modlitwy.
Otworzyliśmy się na ludzi, na świat, bierzemy z tej światowej codzienności obfitymi garściami. Wręcz pochłaniamy to wszystko, ale to też nas pochłania, pociąga za sobą, przywiązuje. Aby z upływem lat trzymać nas coraz mocniej. Kiedy przychodzi otrzeźwienie, pytamy dlaczego tak się stało? Ano dlatego, że słabo, albo wcale, nie szukaliśmy swojego miejsca na pustyni. To znaczy nie modlimy się. Zerwaliśmy relację z Panem Bogiem, który mimo naszych wygłupów ciągle na nas czeka! Ciągle posyła swojego anioła, aby nas chronił i prowadził.

II. Ten letni czas, to dobra okazja aby pokazać swoje letnie ubrania. No i mamy w tej chwili taki czas letniej mody. Ludzie ubierają się w tych miesiącach różnie, ale raczej gustownie i pięknie. Chociaż można także spotkać nieudane kreacje mody. Okazuje się, że taka nieco cudaczna moda, brak gustu, wkracza coraz odważniej do kościoła. To nic, że wywieszone są plakaty pokazujące jakie stroje są nieodpowiednie w tym miejscu. Coś ważnego i pięknego straciliśmy jako ludzie XXI wieku. Co takiego? Wrażliwość, bojaźń Bożą, tym samym straciliśmy szacunek do miejsc świętych. Wydaje się nam, że wszędzie jesteśmy u siebie. A to jak jesteśmy ubrani, to nasza sprawa, innym ludziom nic do tego.
Dzisiaj (środa 4 sierpnia) wypada wspomnienie świętego Jana Marii Vianneya, w liturgii obowiązuje biały kolor. Niby wszystko przygotowałem do Mszy świętej, ubrałem się chwilę przed czasem. W śpiewniku szukałem jeszcze pieśni na rozpoczęcie Mszy świętej. Jakie było moje zdziwienie kiedy przy ołtarzu spostrzegłem, że jestem ubrany w zielny ornat. Nie pobiegłem do zakrystii, aby go zmienić. Odprawiłem Eucharystię w tym zielonym ornacie. Msza święta była ważnie odprawiona, ale ważną sprawą jest także to, aby przez swój ubiór należycie podkreślić wagę i znaczenie danego święta liturgicznego czy wspomnienia.
Mimo wszystko towarzyszyła mi przez całą Mszę świętą myśl, że to nie tak miało być. Pewne moje zamyślenie, roztargnienie, sprawiło, że taki zielony poszedłem do ołtarza, a nie ubrany na biało. Czułem pewien dyskomfort, niesmak.
Pisząc o tym, nie chcę się zbytnio usprawiedliwiać. Ale chcę tylko wskazać, jak ważny jest stosowny ubiór każdego z nas w kościele. Począwszy od księdza, służących do Mszy świętej, czytających słowo Boże, po wszystkich uczestniczących w liturgii. Nie chodzi tutaj o nadwrażliwość, ale o szacunek dla miejsca świętego. Ale też i okazanie miłości i bojaźni samemu Panu Bogu!

III. Odwiedziłem dzisiaj moją rodzinę (czwartek) mieszkającą w Gutkowie. Dawno u nich nie byłem, dlatego też i dzieci mojej bratanicy – te młodsze – patrzyły na mnie z lekką nieufnością. Ja cierpliwie czekam, aż czas zrobi swoje, aby pewne „bariery” zostały pokonane. Kiedy tam się pojawiam staram się dzieciom przywieźć jakieś słodycze, tak było i teraz. W pewnym momencie tego spotkania przychodzi uśmiechnięta bratanica i mówi: słuchajcie o co poprosił mnie mój czteroletni syn Leonek. Cytuje: „mamo podaj mi czekoladki, co przywiózł ten ktoś, kto do nas przyszedł”. Tym „ktoś” byłem ja – jego stryjeczny dziadek! Takie są efekty – owoce rzadkiego odwiedzania rodziny. Chociaż samo stwierdzenie wzbudziło uśmiech na naszych twarzach, to fakt pozostaje faktem, że za mało mnie tam widują.
Każdy z nas ma rodzinę, nasze życie do końca dni tu na ziemi jest związane z rodziną. Początkowe wychowanie, wykształcenie, ma swoje źródło w rodzinie. Trzeba cieszyć się z tego, że w tej naszej „pokręconej” współczesności, dla wielu jeszcze osób rodzina stanowi wielką wartość. Stawiana bywa na pierwszych miejscach w hierarchii wartości. Nie należy temu się dziwić, dlatego warto te rodzinne relacje podtrzymywać, mimo czasami pojawiających się tam pewnych nieporozumień. Dbanie o rodzinę, odwiedzanie się, zapraszanie na ważne uroczystości, to dobra okazja aby te więzy umacniać. Aby nie ulegały przedawnieniu, no i zapomnieniu.
Chociaż trzeba też z całym smutkiem stwierdzić, że dla pewnych osób rodzina jest starym reliktem przeszłości, który trzeba rozbić, zlikwidować. Popularyzacja wolnych związków, promowanie ich, walka o adopcje dzieci przez osoby homoseksualne, to tylko niektóre pola takiego działania. Rozbić rodzinę, wykorzenić słowa: ojciec, matka, mąż, żona, to priorytety tej walki. Ale co potem? Co współcześni rewolucjoniści mają do zaoferowania ludziom, którym to wszystko co mieści się w słowie rodzina zabiorą? Odpowiadając na te pytania trzeba krótko powiedzieć, że nic ciekawego nie mają! Walkę z rodziną niektórzy lekceważą, ale trzeba sobie uświadomić, że jest to walka zła z dobrem. Mimo różnych niedociągnięć, błędów popełnianych przez rodziców, konfliktów jakie w rodzinach mają miejsca, rodzina jest dobrem! Pamiętajmy także, że niektórzy widzą w tym zmasowanym ataku na rodzinę, działanie samego szatana!
Dlatego zachęcam do pielęgnowania dobrych rodzinnych relacji. Dbania o spotkania, zapraszanie się nawzajem. Kiedy dochodzi do pewnych nieporozumień, nie ociągajmy się z użyciem słowa „przepraszam”. Dbajmy o to, aby młodsze pokolenia nas znały. Abyś i ty drogi czytelniku tego tekstu, przypadkiem nie usłyszał podobnych słów: „mamo, podaj mi czekoladki, co przyniósł ten „ktoś”, kto do nas przyszedł”!

ks. Kazimierz Dawcewicz