I. Moje „wyprawy” na Dywity mają mimo wszystko swój urok, wprowadzają coś nowego i radosnego. Niby spotykani przeze mnie ludzie są tacy sami, ale w trakcie tego spotkania rozmowy z nimi bywają zawsze inne. Dotyczą czegoś nowego, tego co jest codziennym przeżyciem – tu i teraz. To co było kiedyś może i jest gdzieś noszone w głębi serca, może zostało zapomniane, ale nowość z całą siłą objawia swoją obecność. Jeden z księży ostatnio stwierdził, że w czasie tych „zwykłych” spotkań i rozmów, tworzy się także wspólnotę parafialną. „Pozyskuje” się osoby, przypomina się niektórym, że istnieje żywy kościół.
Takie wyjścia z domu, zobaczenie innych ludzi, porozmawianie z nimi, wnosi w życie każdego człowieka coś nowego i dobrego. Sobota w naszej wsi jest dniem robienia zakupów, dlatego można spotkać wiele rzadko widzianych ludzi Dlatego warto „zaryzykować” takie wyjście, wtedy zobaczymy, że podobne rzeczy – jak zakupy – robią też inni. Mija nam tym samym ochota do narzekania, ciągłego zasypywanie innych stwierdzeniem: część mojego życia, to robienie zakupów.
Rozumiem, że czasami nie chcielibyśmy pewnych osób spotkać. Wywołują w nas negatywne uczucia, złość, gniew, może także i złe wspomnienia. Ale trzeba przyjąć pewną prawdę, że Pan Bóg działa w naszym życiu przez tak zwane przypadki. Może takie niechciane spotkanie, posłużyć nam do przełamania swojego uporu, pojednania się.
Przez całe swoje życie spotykamy wielu ludzi, niektórzy zapadają nam w pamięć, a niektórzy po małej chwili gdzieś „znikają”. Nie zostawiają nawet małego śladu w naszej pamięci. Co nie znaczy, że te spotkania nie były dla nas ważne, czy niepotrzebne. To chwilowe spojrzenie na przechodzącą osobę coś nam jednak pokazuje, uświadamia. Radosne twarze mówią o radości, szczęściu. Zasmucone, przypominają, że codzienność jest dla nich trudna, bolesna, …
Czytając te słowa może ktoś teraz powiedzieć: a co mi do tego? Ja mam swoje życie, mam rodzinę, znajomych. Nimi powinienem się zająć i bardziej zainteresować. Tak, taka jest racja. Ale jednak warto sobie uświadomić, że przechodzący obok mnie ludzie, spotkani przypadkowo znajomi, to nasi bracia i siostry w wierze. Może nawet „spotykamy” się z nimi na niedzielnej Eucharystii. Już przez ten fakt, nie powinni być nam obojętni. Możemy im pomóc, możemy sprawić, że „zainteresuje się nimi sam Pan Bóg”.
Wiele osób wiedząc, że się modlimy, prosi nas o modlitwę. Spotkane osoby – choćby w soboty, w Dywitach – też „proszą” 0 modlitwę. To dlatego ich spotykamy, radujemy się ich widokiem. Mogą stać się nam jeszcze po ludzku bliżsi, duchowo także, kiedy powiemy coś dobrego o nich samemu Bogu!
II. Bardzo ważnym elementem naszego życia jest praca. Człowiek, który ją posiada uważa się za osobę szczęśliwą. Bo przecież dzięki niej zdobywa on potrzebne środki materialne do życia, do utrzymania rodziny. Zaoszczędzone pieniądze, bywają później wykorzystywane na wakacyjny wyjazd. Chociaż wypada też powiedzieć, że nie wszyscy tak uważają, że trzeba za wszelką cenę pracować. Są tacy, którzy pracować zbytnio nie lubią, nawet chlubią się tym, że ileś tam lat przeżyli nie pracując. Żyją jak ptaki, korzystając z pomocy innych ludzi. Mimo takich wyjątków, praca jest przywilejem człowieka, staje się także elementem twórczym, bo dzięki niej przemieniany jest świat.
Okazuje się jednak, że praca może być czymś najważniejszym dla człowieka. Staje się ona uzależnieniem. Mówimy wtedy o takich osobach, że są pracoholikami. Wszystko jest podporządkowane pewnym zajęciom, takie osoby nie mają czasu dla rodziny, a tym bardziej dla Pana Boga. Na wszelkie uwagi, aby zatrzymali się trochę, posiedzieli z najbliższymi, odpowiadają, że robią to dla nich. A czas, to przecież pieniądz.
Kiedy uważnie czytamy Ewangelię, zauważamy, że Pan Jezus zachęca nas abyśmy byli Jego świadkami. Mamy także kierując się miłością służyć innym ludziom. Wykonywana przez nas praca, podejmowanie pewnych zajęć dla innych osób, jest tego znakiem.
Ale Chrystus podkreśla bardzo wyraźnie, że w tym nastawieniu na służbę, nie możemy zapomnieć o sobie. Dlatego przykazanie miłości wspomina: kochaj bliźniego jak siebie samego”. To znaczy, że mam kochać siebie – szanować, troszczyć się o siebie. Wtedy też jeszcze bardziej nauczymy się kochać drugiego człowieka, i odpowiedzieć na jego potrzeby.
Miłowanie samego siebie – jak zachęca nas Pan Jezus – odnosi się także i do naszego odpoczynku (zob. Mk 6,30-31). To odpoczynek pozwala nam odzyskiwać siły fizyczne, psychiczne, ale również i duchowe. Warto na to zwrócić uwagę, bo przecież zmęczenie wypływające z przepracowania, może mieć bardzo złe skutki. Wiele wypadków drogowych, wypadków w pracy, w domu, to efekt zmęczenia. To efekt przepracowania, a co za tym idzie, braku odpoczynku.
Nasza relacja do Pana Jezusa, powinna mieć wpływ na całe nasze życie. Mamy każdego dnia znajdować czas na modlitwę, mamy także pracować. Ale jak mawiał ojciec Piotr Rostworowski – benedyktyn, kameduła – trzeba też umieć odpoczywać. Do tego wszystkich zachęcam, nie tylko w czasie wakacji, ale także w ciągu całego roku pamiętajmy o odpoczynku!
III. „Kiedy gromadzimy się wokół ołtarza Pańskiego oraz łamiemy wspólnie chleb, przemieniamy się nie tylko sami, osobiście, lecz przemieniamy się również jako wspólnota. Jako ludzie w różnym wieku, odmiennych ras i pochodzenia, piszący nieporównywalne historie życiowe, stajemy się jednym ciałem. Św. Paweł w swoim liście do Koryntian pisze: „Ponieważ jeden jest chleb, przeto my, liczni, tworzymy jedno Ciało. Wszyscy bowiem bierzemy z tego chleba” (1 Kor 10,17).
Nie tylko jako indywidualne osoby, ale jako wspólnota, stajemy się żywym Chrystusem. Wybrani, błogosławieni, zranieni i ofiarowani światu. Jako jedno ciało stajemy się żywymi świadkami ogromnego pragnienia Boga, by wszystkie narody zgromadzić w jednej rodzinie Bożej” (Henri J.M. Nouwen, Chleb na drogę, Bytom 2001, s. 226).
Są to ważne słowa szczególnie w tych obecnych czasach, kiedy zaczynają pojawiać się pewne podziały we wspólnocie Kościoła. A wszystko dotyczy uczestnictwa we Mszy świętej. Po soborze Watykańskim II, Kościół dokonał reformy liturgii Mszy świętej. W czasach nam obecnych papież Benedykt XVI na nowo pozwolił wrócić do rytu Mszy świętej trydenckiej, który obowiązywał w Kościele od XVI wieku. W tej chwili po decyzji papieża Franciszka, który odwołał pozwolenie swojego poprzednika, zrobiło się głośno na stronach internetowych. Czytając niektóre wypowiedzi – osób świeckich, księży – można odnieść wrażenie, że nastały czasy prześladowań tradycjonalistów.
Jak jest naprawdę? W tym ostatnim dokumencie, papież Franciszek, tak do końca nie zabronił korzystania z rytu trydenckiego. Jednak ksiądz, który będzie chciał odprawiać Mszę świętą z Mszału z roku 1962, musi mieć zgodę swojego biskupa. Tu nowość, powinien też znać łacinę. Tym samym została cofnięta pewna dowolność w korzystaniu z tego rytu. Nie wiem czy były popełniane pewne nadużycia – przyjmuje, że raczej nie. Ale ta decyzja jest podyktowana ujednoliceniem sprawowania Mszy świętej w świecie katolickim. Podjęcie i jak najlepsze wykorzystanie punktów reformy liturgii, której dokonał ostatni Sobór.
Pójście w stronę rytu trydenckiego przez tak znaczną liczbę duchownych i świeckich, miało swój powód. Niechlujnie odprawiane były i są nadal Msze święte, niektórzy duchowni eksperymentują przy nich. Brak jedności odnośnie zachowania postaw w czasie Eucharystii. Część osób stoi, niektórzy klęczą. Zapomniano, że mamy tworzyć jedno Ciało, o którym pisze św. Paweł. Nastąpiło łamanie jedności wspólnoty eucharystycznej. Tłumacząc się z takich zachowań niektórzy mówią: bo kiedyś tak było. Czasami ta inność w postawie, to podkreślenie swoich osobistych pobożnościowych praktyk. Kiedy uczestniczymy we Mszy świętej, mamy obowiązek przyjąć postawy i zachowania jakie zostały przyjęte w danej wspólnocie!
Msza święta jest zgromadzeniem się przy ołtarzu naszego Pana. Jako wspólnota, dajemy świadectwo naszej wiary, miłości do Pana Boga. Jak przeczytaliśmy w zacytowanych na początku tego punktu rozważania słowach, jako wspólnota stajemy się żywym Chrystusem. Świadkami miłości Boga, który pragnie aby jak najwięcej osób odpowiedziało na Jego miłość i jej doświadczyło!
ks. Kazimierz Dawcewicz