Widziane z okna, przeczytane i usłyszane (64d)

I. Czego doświadczamy, kiedy dotyka nas smutek? Jakie inne jeszcze uczucia, wtedy nas dopadają? Dlaczego smutek, czyni tak wielkie spustoszenie w naszym wnętrzu. Chcąc znaleźć odpowiedzi na te pytania, trzeba najpierw stwierdzić, że smutek jest uczuciem przed którym tak do końca, nie da się uciec. Tak jesteśmy stworzeni, że obok radości, …, doświadczamy chwil lekkiego lub przeogromnego smutku. Takie przeżywane chwile (czasami trwające lata) – to wynik trudności, które przynosi życie. Doświadczenie niepowodzeń, przeróżnych rozczarowań. Smutek, który dotyka nasze serca, bywa wywołany brakiem akceptacji siebie, akceptacji tego co przeżywamy w danej chwili. Takie doznania wywołują, całkowity brak zgody dla samego siebie. W jaki sposób możemy się go pozbyć? Czy w ogóle jest możliwe, aby uczucie smutku nie pojawiało się w naszym życiu?
Odpowiadając na te wszystkie pytania i wątpliwości, trzeba z całą oczywistością powiedzieć, że NIE jesteśmy w stanie do końca z nim się rozprawić. Bo smutek jest częścią naszego życia, naszej relacji do świata, do ludzi, no i do Pana Boga też. Smucił się Pan Jezus, kiedy myślał o miastach, które widziały tak niezwykłe rzeczy, a się nie nawróciły. Smutek i płacz towarzyszył Mu, kiedy stał przy grobie przyjaciela Łazarza. Smutek ogarnął Jego serce w Ogrójcu, kiedy zobaczył śpiących uczniów.
Dlatego kiedy patrzymy na nasze życie, to nie powinniśmy się dziwić pojawiającemu się smutkowi. W dniu dzisiejszym (22 lipca), przeżywamy święto św. Marii Magdaleny. Po swoim nawróceniu, towarzyszyła Chrystusowi w głoszeniu Dobrej Nowiny. Następnie stała pod krzyżem, kiedy On umierał. Te doświadczenie cierpienia, smutku „przygnało” ją o świcie do grobu Pana Jezusa. Wchodzi do środka, ku swojemu zaskoczeniu, widzi w środku dwóch aniołów w bieli, siedzących tam gdzie uprzednio leżało ciało Jezusa. Tego czego stała się świadkiem, co się wydarzyło jeszcze nie rozumie, nadal cierpienie i smutek królują w jej sercu.
Dopiero podjęcie rozmowy z Panem Jezusem sprawia, że cierpienie i smutek, które dotykały jej ducha znikają. Słysząc swoje imię „Mario”, zmienia się całkowicie. Rozpoznaje swojego Mistrza i Nauczyciela, Jego obecność na nowo budzi w niej piękny świat uczuć jakimi są radość, pokój, … (zob. J 21, 1. 11-18). Doświadczenie na nowo tych uczuć, ma swoje źródło w spotkaniu ze zmartwychwstałym Panem.
Szukając dróg wyjścia z potęgi smutku, wiele osób oddaje się tak zwanych światowym uciechom. Zaczynają nadużywać alkohol, trwają w niekończących się imprezach, wkraczają w zabójczy świat narkotyków. Ale ta „światowa terapia” nic nie pomaga, takie zachowania wciągają jak sokowirówka. Aby następnie wyrzucić tak przerobionego człowieka, w świat pogardy. Wielką pomoc znajdują ludzie, których ogarnia smutek w spotkaniach z psychologiem, terapeutą, psychiatrą. Wypowiedzenie swoich żalów, lęków, rozczarowań, pomaga, wyprowadza z zamkniętego koła. Wreszcie, pozwala znaleźć drzwi wyjścia z tych kłopotów. Jednak nie wszyscy takiej zmiany, pokonania przeogromnej fali smutku, doświadczają.
Drogą, która potrafi zmienić człowieka, sprawić, że cierpienie i smutek zostaną pokonane, jest spotkanie z Panem Jezusem. Jego akceptująca miłość, wzrok zrozumienia, mówienie z czułością – po imieniu, wyzwala, wnosi radość i pokój serca. To co On proponuje nie jest zawsze łatwe, wymaga także wyrzeczenia i pewnych ofiar. Odkrywając jednak Jego miłość wypływającą ze spotkania z Nim, jesteśmy prowadzeni do oglądania Boga naszego Ojca. To nas ciągle pociąga, zachwyca i umacnia.
Wiem, że do tego aby spotkać Pana Jezusa, potrzebujemy odrobinę wiary. Dlatego nigdy nie powinniśmy przestawać o nią prosić. Nawet w najczarniejszych chwilach, nie powinniśmy przestać do Niego wołać. W tej modlitwie, powinniśmy także prosić o to, aby nasze serca tęskniły za Jezusem, bo przecież On ma moc przemienić nasze życie.
„Ustąpcie od nas smutki i trosk fale, – Gdy Pan Zbawiciel triumfuje w chwale; – Ojce Swojemu już uczynił radość, – Nam niesie radość, – Alleluja!” Niech słowa tej wielkanocnej pieśni przypominają nam, że wiara w zmartwychwstałego Zbawiciela – „odgania” od nas smutki i fale przeróżnych trosk.

II. Możliwe, że od czasu do czasu zastanawiamy się i pytamy: po co zostaliśmy stworzeni? Czy jest sens żyć, jeżeli dzisiaj takie, a jutro jeszcze inne trudności będą nam doskwierać? Po co mamy …? Przecież doświadczamy tak wielu braków, niepowodzeń. Przeczytałem ostatnio takie słowa: „spójrz na naszego małego przyjaciela … – Większość ptaków została stworzona do latania. Chodzenie po ziemi jest dla nich ograniczeniem możliwości latania, a nie na odwrót . […] Ty natomiast zostałeś stworzony do tego, żeby być kochanym, a więc to nie miłość ciebie ogranicza, tylko jej brak” (WM. Paul Young, Chata, Warszawa 2017, s. 111). Kiedy doświadczamy sytuacji wymienionych przez mnie, chyba wypada najpierw powiedzieć, że zbyt mocno jesteśmy zajęci codziennością życia. Jej trudy, wszelkie niedogodności, kłopoty przeżywanego dnia nas dołują. Widzimy w sobie dużo braków, tym samym uważamy, że miłość nie jest dla nas. A przecież życie bez miłości, wygląda tak, jakby związać ptakowi skrzydła i pozbawić go możliwości fruwania. Ból naszego serca też potrafi spętać skrzydła, tym samym uniemożliwia latanie – kochanie innych!
Każdy z nas nosi w sobie pragnienie, bycia kochanym. Przeróżne sytuacje sprawiają, że doświadczamy jej braku. Naucza nas Benedykt XVI, że podstawową opcją naszego chrześcijańskiego życia powinno się stać stwierdzenie: „Uwierzyliśmy miłości Boga”. U początków bycia chrześcijaninem nie ma decyzji etycznej czy jakiejś wielkiej idei, jest natomiast spotkanie z wydarzeniem, Osobą, która nadaje życiu nową perspektywę, a tym samym decydujące ukierunkowanie. Św. Jan przedstawił w swojej Ewangelii to wydarzenie w następujących słowach: „Tak Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w niego wierzy … miał życie wieczne”. Wiara chrześcijańska, uznając miłość jako swoją główną zasadę, przyjęła to, co stanowiło istotę wiary Izraela, a równocześnie nadała temu nową głębię – zasięg” (Benedykt XVI, Deus caritas est, p.1).
Te słowa papieża to zachęta dla każdego z nas, aby na nowo podjąć trud uwierzenia miłości. Uwierzenia, że Bóg nas kocha! Tutaj właśnie znajduje się źródło siły i mocy do pokonywania wszelkich przeszkód. Miłość – jej obecność, zmienia nas i nasze życie. Potrafimy walczyć o potrzebne nam środki materialne, o przyjaźń i znajomości z różnymi ludźmi. Wiele jeszcze innych zmagań toczymy w życiu. Powalczmy zatem o miłość Boga naszego Ojca, który jest w niebie. Bo wszelkie ograniczenia, braki jakich doświadczamy, mają swoje źródło w braku miłości! Pamiętajmy zatem: miłość nas nie ogranicza, ale wyzwala – pozwala latać! Zostaliśmy stworzenia, aby kochać!

III. Słowem, które często dzisiaj używamy jest słowo „szybkość”. Dotknęła ona naszego życia, niektórzy zatem podejmują przeróżne sposoby, aby przynajmniej przez chwilę w tej szybkości się pomodlić. I tak modlimy się jadąc samochodem, rowerem, autobusem, tramwajem, Pokonując wyznaczone sobie kilometry w czasie biegania, spaceru – odmawiamy w tych chwilach różaniec. Jak należy do takiego sposobu modlitwy się odnieść? Czy ma ona jakąś wartość w oczach Pana Boga? Odpowiedź w zasadzie jest bardzo prosta i jedna: taki sposób modlitwy jest także miły Panu Bogu! Ale z drugiej strony, nigdy nie możemy zapomnieć, że duchowość katolicka uczy, aby na modlitwę przeznaczać pewną ilość czasu. Mamy zrobić też wszystko, aby doszło w niej do osobistego spotkania z Bogiem. Stąd trzeba zdobyć się na zatrzymanie, trzeba usiąść i zacząć Go słuchać (zob. Łk 10, 38-42).
Ewangelia uczy takich postaw. Tłum ludzi słuchał Pana Jezusa, a On z łodzi ich naucza. Ludzie znajdują się na brzegu, siadają, aby jak najwięcej słów mogli usłyszeć (zob. Mt 13,1-9). Nauczając te rzesze, możemy chyba się domyśleć, że ich obecność cieszy Jezusa, tak jak cieszy Go nasza milcząca obecność przed Nim. Ta cisza sprawia, że słyszymy bicie serca, także wtedy docierają do naszego serca, pragnienia jakie w sobie nosimy.
Przypowieść o siewcy, przypomina nam o tym, że Chrystus Pan każdego dnia daje nam swoje słowo. Aby je usłyszeć i przyjąć, potrzebujemy zatrzymania, pewnej koncentracji. Wreszcie też otwarcia serca, które jest najważniejszym „organem słuchu”. Ziarno słowa jakie Jezus rzuca w naszą stronę ma w sobie wielką moc życia, jednak jest bardzo kruche, delikatne. To od każdego z nas zależy, co z nim zrobimy. To właśnie serce o tym decyduje – czy będzie dla niego jako zdeptana ścieżka, skalista ziemia, czy pole zarośnięte cierniami.
Aby padło wreszcie na dobrą i żyzną ziemię, potrzebuje ono dobrego serca. Dlatego w czasie tego siedzenia przed Panem, trzeba rozmawiać z Nim o naszym sercu. Wtedy usłyszymy, co tak naprawdę je zamyka na Jego słowo. Nie bójmy się planować codzienną modlitwę, bo to ona nas zmienia i przemienia. To ona otwiera na miłość Pana Jezusa i otwiera na innych ludzi.
Co zatem począć z modlitwą odmawianą w drodze do pracy – w samochodzie, autobusie, tramwaju; w czasie jazdy rowerem, spaceru? Oczywiście nadal należy ją praktykować, ona ma swoją wartość!!! Przygotowuje nasze serca do tego, abyśmy wreszcie któregoś pięknego dnia, usiedli przed Panem Jezusem i zaczęli cieszyć się Jego obecnością. Trwanie przy Nim rozpoczyna proces zmiany naszego serca! A z upływem dni, miesięcy, lat, staje się ono coraz bardziej otwarte na słowo Boże!

ks. Kazimierz Dawcewicz