Widziane z okna, przeczytane i usłyszane (63F)

I. Każdy uczynek, nawet drobny i mało ważny, może być aktem miłości (kar. Basil Hume). Słowa angielskiego kardynała zachęcają nas do spełniania dobrych uczynków. Nie chodzi tu o jakieś nadzwyczajne czyny, ale o bardzo zwykłe, małe – czasami może nam się wydają mało znaczące – uczynki. Mogą to być zachowania, gesty, do których się przyzwyczailiśmy, a które uważamy za rutynowe. Jednak w swojej głębi i trosce, jaką okazujemy innym, niosą miłość.
Dlaczego to zadnie o pełnieniu małych, drobnych uczynkach jest tak ważne? Choćby dlatego, że wielu z nas daje się prowadzić w życiu przez swój egoizm. Myślimy o sobie, dbamy tylko o siebie. Obok żyjący ludzie bywają przeszkodą w spokojnym życiu, bywają sprawcami negatywnych emocji, słów jakie wypowiadamy. Takie zapatrzenie w siebie grozi powstaniem znieczulicy społecznej. Marginalizowaniem pewnej grupy osób, których uważamy za zwykłych zjadaczy chleba.
Jako społeczność potrafimy zerwać się do nadzwyczajnych akcji, wyjść na ulice, aby pokazać swoją solidarność z jakąś grupą osób. Wykrzyczeć swoje niezadowolenie przeciw wojnie, zamachom terrorystycznym. Ale taka akcja trwa tylko parę godzin, zainteresowanie tą sprawą zanika po paru dniach. Po czym wszyscy wracamy do swojej codzienności, zamykając się w swoich domach, zamykając się w sobie.
Aby doceniać i zwracać uwagę na małe czyny, na małe dobre gesty kierowane w stronę drugiego człowieka, przypomniała nam katolikom o tym święta Teresa od Dzieciątka Jezus. Francuska karmelitanka zachęca aby je wykonywać, wkładając jak największą miłość. Jest to jej mała droga duchowości.
Każdy dzień naszego życia powinniśmy tak przeżyć, aby czynionego przez nas dobra było więcej niż doświadczanych słabości i upadków. Pamiętajmy, że wielkość naszego ducha mierzy się nie tylko tym, kiedy uczestniczymy w masowych akcjach dobroczynnych. Dobrze przeżyty przez nas dzień o tym powinien mówić. Małe drobne uczynki czynione z miłością, dobro okazywane innym, potwierdza wielkość naszego ducha!

II. Ważnym zagadnieniem w życiu każdego chrześcijanina powinna być modlitwa. Nie chodzi tutaj tylko o rozczytywanie się w przeróżnych książkach na ten temat, ale o praktykę w codziennym życiu. Dobrze wiemy, że modlitwa tworzy nas jako ludzi, przemienia, ubogaca naszego ducha. Są dwa sposoby modlitwy. Jednym z nich jest pragnienie otrzymania czegoś od Boga: modlimy się, nalegamy, upieramy się i „walczymy” z Bogiem, aby zostały spełnione nasze pragnienia (zob. Łk 18,1-7).
Ta uporczywość w zmaganiu się z Panem Bogiem może doprowadzić nas do tego, że pewnego dnia stwierdzimy, że nasze duchowe pragnienia nie dotyczą rzeczywistych potrzeb. Zaczynamy się zastanawiać, czy nie należy coś w tych pragnieniach zmienić.
Modlitwa prośby, to zazwyczaj pierwsza forma naszej modlitwy, której się uczymy. Nie ma w tym nic złego. Bóg naprawdę chce nam pomagać! Jednak jeżeli trwamy w modlitwie codziennie, to nasza modlitwa zaczyna dojrzewać i wzrastać. Jej punkt ciężkości zaczyna przesuwać się z naszego „ja” ku Bogu.
Modlitwa staje się sposobem bycia, milczenia w Bogu, wpatrywania się w Niego, adoracją, zasłuchaniem i byciu otwartym, aby móc przyjmować. Modlitwa to pozwolić się kochać (Wilfrid Stinissen OCD).
Drogi czytelniku nie wiem w jakim punkcie modlitewnej drogi teraz się znajdujesz. Ale zachęcam abyś w niej trwał. Pozwól prowadzić się Panu Bogu – Jego miłości!

III. Ciekawy widok zaobserwowałem w trakcie spaceru nad jeziorem. Blisko brzegu zgodnie pływała para kaczek z parą łabędzi. Były blisko siebie, nawet w pewnym momencie wspólnie spoglądali w jedną stronę. Widok to ciekawy i budujący, bo rozmiarowo łabędzie przerastają kaczki wielokrotnie. Patrząc na ich wspólne pływanie i zanurzanie dziobów w wodzie, podziwiałem ptasią zgodność. Pomyślałem sobie przez chwilę o nas ludziach: czy stać nas na taką „wodną” zażyłość?
Odpowiadając na to pytanie trzeba chyba powiedzieć, że tak. Jako wspólnota lokalna potrafimy obok siebie być. Czy to w sklepie, w „stodole” na zakupach. Przebywanie z innymi osobami w aptece nam nie przeszkadza. Takich sytuacji jest jeszcze więcej. Trzeba z nich się cieszyć, dziękować, że potrafimy siebie przyjmować.
Znamy jednak przypadki, że wspólne przebywanie z innymi osobami sprawia trudności. Różnice charakterów, inne poglądy polityczne, odpychają nas od siebie. Coraz więcej osób określających się jako niewierzący, unika spotkań z osobami wierzącymi. Inną grupą ludzi, która unika spotkań z innymi stanowią osoby ze świata biznesu, bankowości, … W zasadzie mało, albo wcale nie bywają widoczni w towarzystwie osób mniej zamożnych. A patrzenie w tę samą stronę, nie wchodzi w rachubę.
Takich sytuacji unikania siebie jest jeszcze więcej, wspomniałem tylko niektóre. Dlatego też trzeba patrzeć na niedzielną Mszę świętą jako na wielki cud, który przygotował nam sam Pan Bóg. W tym miejscu nie ma różnic, wszyscy jesteśmy równi przed Nim. Tak było od początku chrześcijaństwa, gromadzili się na Eucharystii ludzie prości, niewolnicy, ich właściciele, filozofowie, … łamane były wszelkie bariery odgradzające ich od siebie.
Chociaż z upływem lat, to co ludzkie zaczynało mocno wchodzić w niedzielne Msze święte. Blisko ołtarza były ławki dla arystokracji, szlachty. Ludzie bogaci mogli „wykupić” ławkę w kościele, która była zarezerwowana tylko dla danej rodziny. Takie sytuacje w tej chwili są rzadkością, ale przez wieki były stałym dodatkiem do życia wspólnoty parafialnej.
Wracając do tego jeziornego ptasiego widoku, zanurzonych w wodę dziobów, zachęcam do zanurzenia naszych umysłów i serc w tym co przygotował nam Pan Jezus w każdej Eucharystii. Niech Jego słowa nas kształtują, formują, przemieniają myślenie. Jego Ciało i Krew, którą przyjmujemy niech nas umacnia na drodze wiary, dodaje sił w prowadzeniu dobrego chrześcijańskiego życia.

ks. Kazimierz Dawcewicz