Widziane z okna, przeczytane i usłyszane (63E)

I. „Ciekawie” wyglądają drogi, ścieżki, po ulewach połączonych z silnym a nawet porywającym wiatrem. Dzisiejszy ranny spacer (sobota), pokazał to na ścieżce wokół naszego dywickiego jeziora. Trochę na niej kałuż – większych i mniejszych, ale przede wszystkim duża ilość gałęzi, które wiatr „posadził” na ziemi. W spacerze takie nowości zbytnio nie przeszkadzają, ale idąc tak ustrojoną ścieżką trzeba je omijać, schodzić na bok. Pomyślałem sobie, że w naszym życiu czasami wygląda to trochę podobnie. Mamy określony cel do osiągnięcia, obieramy drogę, którą chcemy do tego celu dotrzeć. Okazuje się jednak, że nie jest to takie proste i łatwe. Wiele przeszkód napotykamy, które nas zatrzymują, sprawiają, że szukamy nowej drogi, albo na chwilę się zatrzymujemy, aby po cierpliwym usuwania danej przeszkody iść dalej.
Patrząc na nasze życie chyba w większości jesteśmy w stanie powiedzieć, że trudno jest nam czasami przed pewnym przeszkodami uciec. Szczególnie przed tymi, które stawiają inni ludzie. Czasami jest to spowodowane zwykła ludzką zazdrością, niechęcią, pewną nieświadomością. Bywa jednak i tak, że stawianie różnych przeszkód jest zamierzone celowo. Niesie z sobą element nienawiści, chęci dokuczenia, a nawet ma znamiona prześladowania. Wypływa to wszystko też z nienawiści do Pana Boga i Kościoła.
Takie doświadczenia wymagają od nas wielkiej wiary. Są także jej sprawdzianem, sprawdzianem miłości do Pana Jezusa. Historia chrześcijaństwa poucza nas, że krew męczenników zawsze jest nasieniem wzrostu Kościoła.
Zatrzymania na drodze do celu mają też swoje źródło w naszych zamiarach i postawach. Bywa tak, że dokonujemy złych wyborów. Jesteśmy zbyt pewni siebie, pyszni, a to dopiero później skutkuje rozczarowaniami. Dotkliwy upadek pokazuje nam, że nie tędy wiedzie droga do celu. Wtedy trzeba zawrócić z źle obranego kierunku, nawet odwrócić się i pójść inną drogą. Aby znów wejść na drogę Bożych przykazań, rad ewangelicznych.
Bywa też i tak, że taki „niewłaściwy” wybór tylko spowolnił naszą podróż. Zamiast iść rześkim krokiem, to my zaczynamy na tej drodze się ślimaczyć. Nie potrafimy przyśpieszyć kroku, mimo wszystko cel zostaje zachowany. Bywamy wtedy poddani duchowej „obróbce”, jesteśmy uczeni pokory, która otwiera nas całkowicie na Pana Boga.
Kiedy słyszymy o przeszkodach w życiu, często zaczyna nas ogarniać poczucie lęku, strachu. Zaskoczeni tymi odczuciami, dostrzegamy tylko wzrastające wokół nas problemy. Nie wiemy jak mamy sobie z nimi poradzić. Co one oznaczają tak naprawdę. Przy większej uwadze i wsłuchaniu się w siebie, dostrzeżemy ich znikomość, Jest przecież takie powiedzenie, że strach ma wielkie oczy. Bo kiedy odważnie idziemy naprzeciw różnym przeszkodom z wiarą i miłością do Chrystusa Pana, owe trudności pękają i znikają jak mydlana bańka.
Czas lata, to czas upałów, ale także burz i opadów deszczu. Czasami po takich wydarzeniach nasze drogi, ścieżki, zagajniki, lasy, będą pełne połamanych drzew, zerwanych gałęzi. Możliwe, że taki widok nas trochę zezłości. Ale kiedy my i odpowiednie służby podejmą pracę, to po pewnym czasie wszystko znika. Drogi, ścieżki, stają się przejezdne, pomagają – a nie przeszkadzają – w szybkim osiągnięciu celu podróży.

II. „Zycie na tym polega, że nie można w nim uniknąć cierpienia. Zawsze jakieś cierpienie człowieka dopadnie i wgryzie się w jego ciało, w jego duszę. I chodzi teraz tylko o to, żeby wybrać sobie towarzysza cierpienia. Człowiek nie powinien cierpieć sam, mówi mądrość chrześcijańska. Człowiek powinien w momencie cierpienia wybrać Jezusa Chrystusa i łączyć swoje cierpienie z Jego cierpieniem. Kto to potrafi, ten na zewnątrz będzie promieniował radością. Ten nie tylko potrafi znieść swoje cierpienie, ale potrafi zamienić je na radość, na szczęście” (ks. Józef Tischner, Wiara ze słuchania, s. 305-306). Słowa wielce pomocne dla nas, bo przecież sama myśl o cierpieniu napawa nas strachem i lękiem. Owe odczucia sprawiają też, że odkładamy na później wszelkie wizyty u osób chorych, czasami nawet przed takimi spotkaniami uciekamy.
Ale przed doświadczeniem cierpienia, nikt z nas nie jest w stanie nigdzie uciec. Dosięga ono każdego człowieka, bogatego i biednego, świętego i grzesznika, … Pojawienie się cierpienia nie oznacza od razu śmierci. Może nam towarzyszyć przez wiele lat, stając się tym samym okazją do zaproszenia w nasze życie inne osoby. Chory człowiek – jak czytaliśmy przed chwilą – nie może pozostać sam. Cierpienie to czas na refleksję, nawrócenie, a także poprawienie i uzdrowienie wszelkich złych relacji z innymi.
Dla nas ludzi wierzących takie doświadczenie powinno skierować myśli w stronę Pana Jezusa. Każde spojrzenie na krzyż, to moment włączenia swojego cierpienia w Jego cierpienie. Wtedy też te chwile nabierają głębszego znaczenia, zaczynamy widzieć, że cierpienie może komuś się „przydać”. Bardzo znaczące jest to, że św. Jan Paweł II przed przyjazdem do Polski prosił o modlitwę, nigdy w tej prośbie nie zabrakło ludzi chorych.
Choroba, cierpienie, przyjęte i przeżywane razem z Panem Jezusem, ma moc nas zmienić. Wnieść w nasze życie radość i szczęście.

III. Patronowi dnia dzisiejsze św. Bonawenturze (15 lipca), przypisywane są następujące słowa: „powołaniem człowieka jest kochać Boga”. Kiedy mówimy o życiu człowieka, o Jego powołaniu, to wspominamy wtedy życie kapłańskie, zakonne. Bycie lekarzem, nauczycielem, misjonarzem, to oczywiście też powołanie. Ale dosyć rzadko, albo i wcale, nie wspominamy, że naszym powołaniem jest kochać Boga. Każdy człowiek nosi w sobie pragnienie kochania innych, chcemy być kochani. Doświadczenie miłości zmienia nasze życie i życie innych osób. Dzisiaj „podróżuje” ono bardzo mocno po powierzchni ziemi, działa horyzontalnie. Bo przy okazji tej miłości do ludzi należy wspomnieć i to, że bywamy zapraszani do kochania przyrody, zwierząt, ptaków, … To wszystko jest bardzo ważne dla naszego ludzkiego rozwoju. Ale przez brak – kryzys – wiary, czy też poddanie się szybkiej laicyzacji, straciliśmy jako ludzie świadomość tego, że życie jest wielkim darem Pana Boga. Wyrzuciliśmy Go z naszej codzienności, tym samym „straciliśmy” okazję – powołanie – do tego aby kochać Boga.
Bycie blisko Boga, kochanie Go, rozszerza nasze serca. Sprawia, że miłość do ludzi staje się głębsza, prawdziwsza. Jest bardziej wytrzymała na życiowe wstrząsy, i nie ulega szybkiej degradacji i zapomnieniu.
Kiedy o tym piszę, to chciałbym kolejny raz przypomnieć, że Pan Bóg kocha nas takich, jacy jesteśmy. Kocham Cię – mówi nasz Pan – nie dlatego, że jesteś dobry/dobra, ale dlatego, że jesteś. Chociaż przyjęcie tej miłości, każdego z nas do czegoś nas zobowiązuje. Ten, kto Mnie miłuje, zachowuje moje przykazania – przypomina nam Pan Jezus. Kochanie Boga nie da się połączyć z samowolą, życiem na własną rękę, po swojemu. Miłość Boga ma swoje wymagania, mogą czasami boleć, okazać się w niektórych chwilach życia trudne. Ale trzeba zawsze pamiętać, że za nimi podąża Jego łaska, On jest zawsze przy nas.
Obecnie także jak kiedyś dużo mówi się o miłości, śpiewa się o niej, układa wiersze. Niektórzy znani celebryci rozpowiadają się o miłości – kolejnej. Niestety po pewnym czasie słyszymy, że gdzieś ta miłość zniknęła, ulotniła się. Zastanawiamy się wtedy, czy aby to naprawdę była miłość? Czy nie było to tylko szukanie nowego doświadczenia, które na chwilę pobudzi do życia, podniesie emocje?
„Człowiek jest powołany do tego, aby kochał Boga”. Czy braki w realizowaniu tego powołania, czy odrzucenie całkowicie kochania Boga, może mieć wpływ na to, że ludzie nie potrafią kochać siebie nawzajem? Trudno mi na to pytanie odpowiedzieć, ale może tak być. Miłość ludzka, ta nawet najpiękniejsza, niesie z sobą pewne ograniczenia, stawia warunki. W całej pełni serce człowieka może wypełnić tylko miłość Pana Boga. To ona też sprawia, że potrafimy pięknie kochać siebie i innych ludzi. Dlatego nie lękajmy się realizować tego powołania – kochać Boga!

ks. Kazimierz Dawcewicz