Widziane z okna, przeczytane i usłyszane (61d)

I. Czytanie nas ubogaca, zatem dobrze jest wziąć od czasu do czasu książkę, gazetę, …., no i zacząć ją czytać. Chociaż po takim czytaniu możemy też powiedzieć, że mało z niego zapamiętujemy. Jednak nie do końca tak jest, bo nasze myśli, nasza pamięć, wyobraźnia, zostają wtedy czymś nowym – przynajmniej na chwilę – napełnione. W życiu kościelnym słyszymy coraz częściej takie stwierdzenie: „Kościół nie jest nam do niczego potrzebny”. Możemy przecież spotykać Pana Boga, to tu, to tam: na leśnych wycieczkach, na górskich wyprawach. Ale takie „spotkania” mają się ni jak do tego, co proponuje Kościół. Można te leśne, górskie i jeziorne spotkania, porównać do siedzenia nad nudną książką. Odkładając ją na bok, nic a nic z tego „siedzenia-czytania” nie wiemy. A towarzystwo wewnętrznej pustki i beznadziei nadal się wzmaga, nie ustaje. Jak powinniśmy podejść do takich słów?
Ksiądz Adam Boniecki stwierdza, że ze smutkiem słucha ludzi, którzy mówią, że aby „żyć wiarą nie potrzebują Kościoła”. Kościół dla mnie – pisze – jest spełnieniem obietnicy Jezusa, „jestem z wami przez wszystkie dni aż do skończenia świata”. Właśnie Kościół: sakramenty, słowo Boże i wspólnota zgromadzona w imię Jezusa jest miejscem gdzie zawsze i na pewno mogę się z Nim spotkać. Oczywiście, Bóg „tchnie, kędy chce”, więc spotkać Go można wszędzie, lecz w Kościele mam pewność, że to On, a nie siła autosugestii, projekcji własnych oczekiwań czy po prostu własnej lub cudzej, mało obiektywnej wyobraźni.
Być może nastawienie „Kościół nie jest mi potrzebny”, zaczyna się od traktowania Kościoła z pozycji klienta, jako instytucji świadczącej usługi dla ludności. Klient korzysta z usług, jest lub nie jest zadowolony z obsługi. Ocenia, płaci, ale jest tu tylko klientem z zewnątrz, nie kimś odpowiedzialnym, więc kiedy poziom usług uzna za niezadowalający, szuka lepszego dostawcy. […] świeckim jest wygodnie złożyć troskę o Kościół na barki księży. Korzystają z usług Kościoła, ale nie są zainteresowani własnym dążeniem do świętości” Tygodnik Powszechny, 16 czerwca 2019, nr 24, s. 3).
Ujawnione ostatnio zło w Kościele, podważyło jego wiarygodność. To wszystko stało się przysłowiową wodą na młyn – myślenia i mówienia, że Kościół jest nam niepotrzebny. Przeżywając obecny ból, trzeba wierzyć w tchnienia Ducha Świętego, który pobudzi serca wielu ludzi do świętości. Pomoże wyjść z tego kryzysu, braku zaufania. „Historia Kościoła, to nie historia urzędów i instytucji, ale historia świętych” (kar. Josef Ratzinger).
Spotkamy w swoim życiu jeszcze wiele osób, które będą powtarzały do znudzenia to zdanie: „Kościół nie jest im potrzebny”. Nie krzyczmy na nich, nie wyciągajmy od razu szabli, aby walczyć. Ale powiedźmy im, że w Kościele naprawdę można spotkać Pana Jezusa!

II. Bardzo pouczająca jest Ewangelia z niedzieli, którą ostatnio czytaliśmy (XIII niedziela zwykła „C”). Będący w drodze Pan Jezus, prosi uczniów aby przygotowali Mu nocleg. Przychodzą oni do miasteczka samarytańskiego, ale mieszkańcy nie chcą gościć ich Nauczyciela. W gniewie i złości Jakub i Jan, proszą o spuszczenie ognia. Jezus zabrania im tego. Następnie udają się do innego miasteczka (zob. Łk 9,51-55). Takie myślenie uczniów, było i jest obecne w głowach wielu osób, także w czasach obecnych. Możliwe, że sami chętnie byśmy z tego skorzystali. Jednak Chrystus uczy nas, zupełnie czegoś innego. Cierpliwość, wyrozumiałość, łagodna miłość, to postawy i zachowania, które powinny nas odróżniać od reszty ludzi.
Co nie znaczy, że w sytuacjach trudnych nie możemy podjąć środków bardziej mocnych. Choćby w przypadku osób uzależnionych od alkoholu, narkotyków, ta miłość będzie bardziej wymagająca i stanowcza. Może ona się posunąć, aż do wystawienia walizki na wycieraczkę. Postępujemy tak dla dobra konkretnego człowieka, rodziny. Ale takie sytuacje, są bardzo wyjątkowe. Nasza cierpliwość, wyrozumiała i łagodna miłość, to najlepsze lekarstwo na uzdrowienie serca drugiego człowieka.
Druga część tej niedzielnej Ewangelii, ukazuje nam zachowania różnych osób, w sytuacji powołania ich przez Pana Jezusa (zob. Łk 9,57-62). Czytając ten fragment, trzeba sobie uświadomić, że aby doświadczyć pełni miłości Pana Jezusa, potrzebna jest postawa rezygnacji i wyrzeczenia. Te i jeszcze inne sytuacje, choćby i z naszego życia, pokazują jak mocno jesteśmy przywiązani do przeróżnych osób, opinii, rzeczy. Najczęściej nie widzimy w tym nic złego, dopiero dostrzegamy te przywiązanie, brak wolności, kiedy trzeba z czegoś zrezygnować.
Może od czasu do czasu zadajemy pytanie: dlaczego w naszym życiu nie ma duchowego postępu? Odpowiedź jest w miarę prosta: w braku rezygnacji i wyrzeczenia, znajduje się hamulec wzrostu. Okazuje się, że nie da się zdobyć głębi Bożej miłości, poprzez znajomości, pieniądze, układy, silne łokcie. Potrzebna jest osobista relacja z Panem Jezusem. On stawia sprawę jasno: ty Mi daj siebie samego, a Ja Ci dam siebie. To jest prawo Ewangelii. Na ewangelicznej drodze płaci się sobą, rezygnacją, …, ponieważ On również płaci sobą.
Ten kto prawdziwie kocha, potrafi dla Niego zrezygnować ze wszystkiego. Jeśli autentycznie kocham Chrystusa, to dla Niego potrafię zrezygnować nawet z wartości doczesnych. Spotkanie w miłości jest możliwe, jedynie przez wyrzeczenie, i w wyrzeczeniu.
Z czego potrafimy, a z czego nie potrafimy zrezygnować? Szczera i prawdziwa odpowiedź, pozwoli nam wreszcie zobaczyć kogo prawdziwie kochamy. Jeżeli nie potrafimy rezygnować, wyrzekać się czegoś, to znak, że kochamy nadal najbardziej siebie. Życie tylko wtedy ma sens, gdy żyję dla kogoś, cierpię dla kogoś, …, wtedy moje życie jest dziełem miłości (por. ks. Edward Staniek, Homilie na dziele i święta, Kraków 2003, s. 421-422).
Czytając te słowa, wielu z nas może być zaskoczonych taką interpretacją. Słyszeliśmy ten fragment Ewangelii wiele razy, ale chyba nazbyt mocno skupialiśmy się nad sceną, w której Pan Jezus nie pozwolił jednemu z pytających, iść i pochować swojego zmarłego ojca? Głębia tych trzech sytuacji zapisanych przez świętego Łukasza, pokazuje wagę i potrzebę rezygnacji, wyrzeczenia. Bo tylko wtedy możemy być prawdziwie wolni, wtedy możemy też prawdziwie kochać!

III. Znów wracam do tematu Kościoła. Dzisiaj jest na ustach wielu ludzi, ale często tylko po to, aby go skrytykować, ocenić. Wielu wierzących zapomina, że artykuł wiary, wypowiadany w każdą niedzielę każe mówić: „Wierzę w Kościół”. Współcześnie chyba zapomnieliśmy, że do tego wyznania powinniśmy dołączyć wyznanie miłości: „Kocham Kościół”. Przecież w liście do Efezjan czytamy: „Chrystus umiłował Kościół i wydał za niego samego siebie, aby go uświęcić, oczyściwszy obmyciem wodą, któremu towarzyszy słowo, aby samemu sobie przedstawić Kościół jako chwalebny, niemający skazy czy zmarszczki, czy czegoś podobnego, lecz aby był święty i nieskalany” (Ef 5,25-27). W tym stwierdzeniu „Chrystus umiłował Kościół”, zawiera się pośrednio pytanie: „A ty? Czy ty kochasz Kościół?” Chyba wielu z nas rzadko, albo nigdy nie zadało sobie pytania o miłość do Kościoła. Stąd także i my wierzący, oskarżającym palcem wskazujemy Kościół i krzyczymy: Kościół myli się w tym, myli się w tamtym. Kościół powinien to powiedzieć, Kościół powinien to zrobić, …
Grzechy Kościoła, są teraz na porządku dziennym. Są one wypowiadane w studiach radiowych i telewizyjnych. Niektórzy mówią, że na pewno Pan Jezus nie chciał takiego Kościoła, nie chciał takiego grzesznego. Czy myślimy, że On nie znał apostołów lepiej niż my? Czy może nie wiedział, za kogo umierał i gdzie była większość apostołów w tym momencie? Ale On ukochał Kościół rzeczywisty, nie idealny, będący tylko owocem Jego wyobraźni. On umierał, aby uczynić swą oblubienicę „czystą i nieskalną”, nie dlatego, że już była czysta i nieskalana. Chrystus umiłował Kościół „w nadziei”, nie za to, czym jest, ale ze względu na to, czym będzie – nową Jerozolimą, …
Kościół idzie naprzód powoli, to prawda. Powoli stawia kroki w ewangelizacji, w odpowiadaniu na znaki czasu, w obronie ubogich i w wielu innych kwestiach, ale dzieję się tak dlatego, że dźwiga na barkach nas, którzy jesteśmy wciąż obciążeni balastem grzechu. Podobnie jak na płaszczyźnie naturalnej, kiedy dzieci zarzucają matce, że jej twarz jest poorana zmarszczkami, a przecież to one same były przyczyną ich powstania.
Chrystus umiłował Kościół i oddał za niego samego siebie, aby był „bez skazy”, i Kościół byłby rzeczywiście bez skazy, gdyby nie miał nas! Kościół miałby jedną zmarszczkę mniej, gdybym ja popełnił jeden grzech mniej. Erazm z Rotterdamu tak odpowiedział kiedyś pewnemu reformatorowi, który wyrzucał mu, że nadal trwa w Kościele katolickim pomimo jego „zepsucia”. „Znoszę ten Kościół, czekając, aż stanie się lepszy, bo i on jest zmuszony znosić mnie w oczekiwaniu, aż stanę się lepszy”.
Wszyscy powinniśmy prosić Chrystusa o wybaczenie nam licznych lekkomyślnych osądów i zniewag zadanych Jego oblubienicy, a w konsekwencji Jemu samemu (Raniero Cantalamessa, Nasza wiara, Kraków 2017, s. 277-280). Co możemy teraz powiedzieć po przeczytaniu tych słów? Jakie myśli w tej chwili kłębią się w naszych głowach? Odpowiedzi na te pytania mogą i powinny być różne, ale przede wszystkim powinny być prawdziwe! Chyba wszyscy mamy sobie do wyrzucenia to, że nie zawsze jesteśmy „grzeczni”. Obok dobra które czynimy, wnosimy do Kościoła naszą słabość. On musi nas znosić, w oczekiwaniu na poprawę, która często podobna jest do zapalonej zapałki. Jednak jej ogień, szybko gaśnie na wietrze. Mimo takich nieudanych zachowań, nie zniechęcajmy się w podejmowaniu kolejnych prób zmiany życia. Uczyńmy co w naszej mocy, aby balast naszych słabości i grzechów, tak mocno nie obciążał łodzi – Kościoła – która mimo dwóch tysięcy lat, wciąż jeszcze wspaniale utrzymuje się na morzu.

ks. Kazimierz Dawcewicz