Widziane z okna, przeczytane i usłyszane (60F)

I. Odbyły się wybory samorządowe w Polsce. Są już znane wyniki, znani zwycięzcy, przegrani. Ale są też i tacy, którym zachowano nadzieję na wygraną. Bo znaleźli się w drugiej turze wyborów na wójta, czy też prezydent lub burmistrza jakiegoś miasta. Mówiąc o partiach politycznych – jest wygrany w każdym województwie – ale gdzieś przeczytałem wypowiedź dziennikarza, który stwierdził, że wszyscy te wybory przegrali. Przy całej wadze tego wydarzenia, ciekawi mnie jednak ile strat zapisano w ludzkich relacjach. Są takie słowa, z którymi zwracamy się w stronę jakiegoś człowiekiem: „lubię Cię”. Wypowiadamy je do osoby, którą cenimy, która jest nam bliska.
Po wyborach podawane są różne statystyki, które pokazują jak głosowali ludzie w miastach, na wsi. Jakie poparcie dani kandydaci mieli u osób starszych, młodych. To wszystko jest ważne, ale jeszcze ważniejsze jest to, jakie zranienia międzyludzkie „powstały” czy pozostały po tym wyborczym spektaklu.
Słuchając wypowiedzi przeróżnych osób można powiedzieć, że w tym zachowaniach międzyludzkich, tak naprawdę nic się nie zmieniło. Nie lubienie kogoś pozostało, czasami nawet w tym wiosennym czasie dostroiło się do kwitnących drzew – „rozkwita i kwitnie”!
Jest to niezbyt pozytywna wiadomość. Uświadamia nam jednak, że te polityczne inności nas różnią. Sprawiają, że jako ludzie żyjący w jednej wsi, mieście, nie potrafimy okazać czasami sobie zwykłej ludzkiej sympatii.
Dla nas katolików, okazywanie miłości drugiemu człowiekowi to ważna sprawa i zadanie do codziennej realizacji. Jest ona wpisana w naszą chrześcijańską tożsamość. Nikt i nic nie może nas z tego zwolnić – nawet poglądy polityczne czy społeczne. Oczy patrzące z miłością, przyjaźnią, sympatią na drugiego człowieka, oznajmiają mu także, że go lubimy. A lubienie innych, to znak obecności Pana Boga w naszych sercach.

II. Znów toczy się w Polsce dyskusja na temat aborcji. Nie będę wchodził w polemikę z tymi, którzy domagają się „prawa” do zabijania nienarodzonych dzieci. Chciałbym tylko ze smutkiem powiedzieć, że ta cała dyskusja pokazuje najbrzydsze oblicze ludzkości. Ładne kobiety, przystojni mężczyźni, elegancko ubrani, pokazują swoją wewnętrzną brzydotę. Zioną nienawiścią, chcą za wszelką cenę zemścić się na niewinnych dzieciach, pozbawiając ich prawa do życia. Skąd u ludzi takie postawy? Kto ich skrzywdził, że tak źle myślą i mówią? Czy za tym stoi tylko chęć bycia postępowym i nowoczesnym? Chociaż bycie postępowym i nowoczesnym, nie powinno mieć nic wspólnego z zabijaniem.
Nie będę omawiał tych wszystkie pyskówek, które urządzają w sejmie posłowie. Chcę tylko zwrócić uwagę na jeden ważny szczegół. Pozbawiając życia nienarodzone dziecko, pozbawiane jest ono także i tego, że nigdy nie uświadomi sobie w późniejszym życiu i nie doświadczy tu na ziemi, że jest dzieckiem samego Boga. Bycie umiłowaną córką, synem Pana Boga, to największa chwała człowieka, aureola nad jego/naszą głową. Żaden większy zaszczyt tu na ziemi nie może nas spotkać.
Można w życiu zostać prezesem, dyrektorem, ekscelencją, profesorem, prałatem. Dziekanem, rektorem, premierem, prezydentem. Ale to nic nie znaczy wobec tego, że jesteś synem/córką Boga w Synu. Że możemy jako ludzie zwracać się do Niego „Ojcze”. Wypowiadając to słowo, za każdym razem potwierdzamy swoją niepojętą godność. Od strony biologicznej przynależymy do świata zwierząt i materii; od strony nadprzyrodzonej – jesteśmy „z Jego rodu” (Dz 17,28), kością z Jego kości, ciałem z Jego Ciała, duchem z Jego Ducha. Nasza chwała jest większa niż aniołów (por. ks. Andrzej Muszala, jak modlił się Jezus, Kraków 2022, s. 73).
Dla pewnej części sceny politycznej i społecznej, która tak prze ku aborcji, te słowa są i pozostaną obce, nieznane. Dlaczego? Bo stracili świadomość bycia dziećmi Pana Boga. Stąd takim piekielnym językiem teraz przemawiają. Miejmy nadzieję, że część posłów pamięta i zawsze będzie pamiętać o tej największej chwale człowieka – jaką jest bycie dzieckiem samego Boga. Dlatego też innym ludziom – tym jeszcze nienarodzonym – głosując za życiem, pomogą aby i oni kiedyś zachwycili się z tego, że są dziećmi samego Boga i są przez Niego kochani.

III. „Zawsze się radujcie!” – mówi św. Paweł – „w każdym położeniu dziękujcie” (1 Tes 5, 16.18). Jest to możliwe tylko wtedy, gdy ufasz, że wszystko jest znakiem Bożej miłości. Nawet za własne grzechy powinieneś być wdzięczny, ponieważ one pozwalają ci zobaczyć, jaki jesteś nędzny i jak bardzo potrzebujesz zbawienia.
Kiedy dziękujesz Bogu, zostajesz wyniesiony do jego poziomu. Bóg układa wszystkie okoliczności życia z miłością i jeśli wdzięcznie przyjmujesz tę miłość, to zaczynasz patrzeć na wszystko Jego oczyma (Wilfrid Stinissen OCD).

Dziękowanie powinno stać się naszą codzienną postawą. Jak jest naprawdę? Za rzeczy, sprawy, które dobrze` się toczą, słowo dziękuję wypowiadamy dosyć szybko i często. Chociaż czasami może dotknąć nas też pokusa zadowolenia wyłącznie z siebie. Zaprowadzi ona do stwierdzenia: ja na to wszystko zapracowałem, dlatego jakiegokolwiek dziękowanie jest nie na miejscu. Jako ludzie możemy także doświadczyć jeszcze czegoś gorszego. Słowa „dziękuję” nie chcemy wypowiedzieć, zostaje zatrzymanie w gardle przez wiele lat. Burząc tym samym nasz wewnętrzny spokój, murując nasze serca na przyjmowanie i okazywanie innym dobra i miłości.
Jednym z czynników takiego zachowania, jest niezgoda z wolą Bożą, zagniewanie się na Niego! Niezgoda na to, co nam „zgotował”. Trzeba jednak pamiętać, że nasze życie, to też doświadczenia spraw trudnych. Wydarzeń idących nie po naszej myśli, których czasami mamy dużo.
Dziękowanie za to, co odbiera się jako coś nieprzyjemnego i bolesnego, z początku wymaga sporej mocy. Jednak jeśli raz podejmiemy ten specjalny wysiłek, zobaczymy, że wszystko staje się łatwiejsze (Wilfrid Stinissen OCD).
Na koniec jeszcze raz zacytuję słowa, przywoływanego w tym punkcie rozważania karmelity: „Wdzięczność rozszerza Twoje serce, uszczęśliwia cię”. Dlatego w każdym położeniu dziękujmy!

ks. Kazimierz Dawcewicz