Widziane z okna, przeczytane i usłyszane (60E)

I. Kiedy jesteśmy na jakimś imieninowym czy urodzinowym przyjęciu u osoby nam bliskiej, po „przekąsce” przychodzi czas życzeń. Tak bywa, że ktoś w imieniu wszystkich zebranych wygłasza mowę pochwalną i składa życzenia. Następnie wszyscy śpiewają „sto lat”, itp. Potem każdy osobiście podchodzi do solenizanta, jubilata i zamienia z nim kilka ciepłych zdań. W trakcie przyjęcia bywa tak, że bliżsi znajomi dosiadają się do gospodarza, aby z nim porozmawiać w cztery oczy.
Podobnie dzieje się w czasie Mszy świętej.
Kapłan w imieniu Kościoła uwielbia Boga i prosi o potrzebne łaski dla wszystkich zebranych. Wszyscy razem poprzez śpiew i modlitwę dziękują Panu za Jego dobroć, miłość i cieszą się Jego obecnością. Ale w trakcie Mszy świętej jest też miejsce na rozmowę w cztery oczy z Panem Jezusem. Na wyrażenie osobistej radości, powiedzenia o tym co wydarzyło się dobrego w ostatnim czasie. W czasie Eucharystii jest miejsce i czas na osobiste zwierzenia.
Takim momentem jest chwila po przyjęciu Komunii świętej, kiedy można usiąść czy klęknąć w ławce, na posadzce kościoła, zamknąć oczy i pobyć sam na sam z Panem. Mamy wtedy czas aby swoimi słowami podziękować Mu za dar, za Jego miłość. Takie trwanie przed naszym Panem nie jest rzeczą prostą i łatwą. Ale bez takich chwil bardzo osobistych, nie sposób przeżyć Mszy świętej jako spotkania. Gospodarz przyjęcia pragnie, żeby każdy z Jego gości poświęcił Mu odrobinę czasu na spotkanie w „cztery oczy”. W taki sposób celebrujemy Komunię – On trwa w nas, a my w Nim (por J 17,23) /por. Wojciech Jędrzejewski, Fascynujące zaproszenie, Warszawa 1998, s. 66-67)/.
Dla nas wszystkich uczestniczących w niedzielnej Mszy świętej, to ważne wskazanie, a przede wszystkim zachęta do praktykowania zawsze takiego spotkania. Ta chwila rozmowy, wypowiedzenia siebie, podziękowania, daje nam potrzebną siłę do życia. Mamy do wypełnienia swoje zadania, obowiązki. Nasza chęć, wytrwałość i cierpliwość jest w tym dziele bardzo ważna. A ta chwila rozmowy po przyjęciu Komunii świętej otwiera nasze serca na miłość Pana Jezusa. Tym samym sprawia, że patrzymy na nasze życie z większą radością!

II. Dopadły nas upały! Tak bardzo oczekiwane, ale z drugiej strony przynoszące pewne niedogodności. Jedną z nich jest to, że zbytnio nie chce nam się pracować. Jesteśmy samym chodzeniem zmęczeni, a przy tym praca choćby fizyczna, wydaje nam się ponad nasze siły. Doświadczam tego trochę i ja. Bardzo długo zabierałem się do napisania czegokolwiek w kolejnym moim rozważaniu. Teraz – kiedy piszę te słowa (piątek) – upały trochę zelżały, ale za to, dokucza nam wilgoć. Tak źle i tak niedobrze, ktoś powie. Ale ociąganie się przed napisaniem paru zdań, jest faktem.
Jak mamy sobie w takim razie radzić z takimi sytuacjami? Bo przecież dopiero początek lata, i takich dni może być jeszcze więcej. Potrzebna jest nam systematyczność w wykonywaniu pewnych prac i zadań. Trzeba sobie uświadomić, że pewne zajęcia są obowiązkowe. Stanowią pewien element życia, choćby chodzenie do pracy. Troska rodziców o małe dzieci w domu, jest naturalnie wpisana w pracę rodziców. Obok tych zajęć mamy jeszcze inne, może mniej ważne, ale o nich też nie możemy zapominać. Pomocą w ich realizacji bywa plan dnia. Wyznaczenie prac koniecznych do wykonania, ustalenie pewnej hierarchii w ich spełnianiu, może nam pomóc, że takie upalne dni nie wprowadzą totalnego bałaganu do naszego życia.
Warto też pamiętać, że zmęczenie upałami, nie dotyczy tylko naszej fizycznej strony życia. Ono dotyka całego człowieka. Może się okazać także, że spostrzeżemy w sobie pojawienie się pewnej ociężałości duchowej. Nie będzie nam się chciało modlić, wytłumaczeniem może być „zapomnienie” o modlitwie. Pojawią się myśli, aby nie iść do kościoła na niedzielną Mszę świętą. Powód tych wątpliwości bywa banalny – za gorąco, spocę się tylko. Przy całej śmieszności takiego myślenia – czasami niestety ulegania mu – trzeba sięgnąć głębiej. Dotknąć wiary, która mówi nam co mamy robić, jakie zadania mamy do spełnienia. A przede wszystkim warto uświadomić sobie, że obecności Pana Boga i spotkania z Nim bardzo potrzebujemy. Także i w tej dziedzinie pomocny bywa plan dnia. Zaplanowanie codziennej modlitwy, na bardziej dogodniejszy czas. Pamiętajmy zatem w tych dniach upalnych: Modlitwa nie może być nigdy dziełem przypadku! Ona zawsze powinna być zaplanowana!
Kończę pisanie tego punktu rozważania z uśmiechem na twarzy. Jednak udało mi się coś napisać – wygrać z sobą. Tekst lepszy czy gorszy, ale jednak dałem radę. Okazuje się, że jak tylko zechcemy coś zrobić, to możemy.

III. Chodząc po tym Bożym świecie, wydaje się nam, że dużo widzimy. Niektórzy nawet powiadają, że widzą wszystko. Okazuje się jednak, że do końca tak nie jest. Możemy chodzić jakimiś drogami, ścieżkami wiele lat, i dopiero po paru latach coś „nowego” tam zauważamy. Pisząc te słowa chcę nawiązać do moich codziennych spacerów wokół jeziora. Pisałem już kiedyś o dębie, który miał w jakimś czasie mało liści. Parę dni temu – ku mojemu radosnemu zadziwieniu – zauważyłem, że nad jeziorem dywickim dębów rośnie znacznie więcej. Wtopiły się w ten zielony świat, a dla mnie idącego kolejny raz, przestały być widoczne. Dopiero podpowiedź i pytanie: czy widziałem dęby rosnące obok jeziora, zaowocowało tym, że zacząłem uważniej obserwować mijaną przyrodę.
Zdaje mi się, że takie zachowanie – widzenie, a niewidzenie wszystkiego – nie jest tylko moim doświadczeniem. Wielu z nas ma podobne odczucia, niby wszystko widzimy, ale po jakimś czasie bywamy pięknie zaskoczeni. Coś nowego i pięknego na tej starej trasie spaceru zobaczyliśmy. Nie jest to odkrycie na skalę kopernikowskiego, ale raduje ono nasze serca. Zaczynamy wtedy też dziękować Panu Bogu za dar wzroku, który pomógł nam to zobaczyć.
Przenosząc takie doświadczenia na sferę duchową, można powiedzieć, że czasami nie widzimy – nie doświadczamy – obecności Pana Boga w naszym życiu. Bywamy mocno skupieni na codzienności, a jeszcze bardziej trwamy mocno przy naszych trudnych doświadczeniach, zranieniach. Można nawet powiedzieć, że je rozdrapujemy, sprawiając sobie „przyjemność”, która owocuje ciągłym narzekaniem. Oskarżaniem Boga za Jego nieobecność, pozostawienie nas samych.
Jednak do końca tak nie jest. To my w takich chwilach o Nim nie myślimy, zapominamy. W odróżnieniu od tego ewangelicznego człowieka, chorego na trąd (zob. Mt 8,1-4). W czasach Pana Jezusa, była to choroba, która wykluczała daną osobę ze wspólnoty rodzinnej. Taki człowiek musiał przebywać na pustkowiu, daleko od ludzi. Kiedy szedł drogą i spotykał na niej innych ludzi, musiał wołać trędowaty. Jak opisuje ewangelista Mateusz, ów człowiek pokonał swój lęk, strach. Przychodzi do Pana Jezusa i prosi o uzdrowienie!
Takiego zachowania – podniesienia głowy – zrozumienia, że jest Ktoś, kto może pomóc, nam czasami brakuje. Pan Jezus czeka na nas, tak jak oczekiwał na tego trędowatego. W jego przypadku uzdrowił go, w naszym może umocnić naszą wiarę, podnieść na duchu, pocieszyć. Nie można też wykluczyć i fizycznego uzdrowienia. Kiedy żyjemy blisko Pana Boga, kiedy o Nim pamiętamy, naszą codzienność przeżywamy inaczej. Co nie znaczy, że nie będziemy doświadczać pewnych trudności. Będą, ale będziemy inaczej je przyjmowali. Wiara sprawi, że będziemy widzieć więcej, a siłę i oparcie znajdziemy w naszym Panu.
Nie złośćmy się na siebie za to, że czasami tak „dużo”, a jednocześnie tak mało widzimy. Może tak ma być, aby pewnego dnia ulec urokowi otaczającego nas świata. Podziękować naszemu Stwórcy, za ten piękny otaczający świat. Za dęby rosnące wokół naszego jeziora też!

ks. Kazimierz Dawcewicz