Widziane z okna, przeczytane i usłyszane (58F)

I. Przed nami czas Wielkiego Tygodnia. Dni bardzo ważne dla każdego chrześcijanina. Rozpoczyna go uroczysty wjazd Pana Jezusa do Jerozolimy, połączony ze śpiew „Hosanna”. Palmy w rękach ludzi, którzy wiwatują na Jego cześć. Jednak ten czas szybko się kończy, po pięciu dniach słowa wypowiadane przez nich są już zupełnie inne. Domagają się Jego ukrzyżowania.
Krzyż, na którym zawisł Jezus pokazuje nam, że w Jego życiu nie było podziału między Ojcem i ludźmi, że nie było mowy o albo – albo, ale było zarówno jedno, jak i drugie. Gdy Jezus doszedł do szczytu swej miłości ku ludziom, osiągnął też szczyt swej miłości do Ojca.
Krzyż składa się z dwóch linii. Linia pionowa wyraża nasze odniesienie do Boga, pozioma wskazuje na nasze zaangażowanie w świecie. Te dwie linie spotykają się, krzyżując się w miejscu Serca Chrystusowego. Jego Serce płonie jedyną miłością i ona sprawia, że Chrystus wyciąga swoje ręce ku Ojcu i światu, aby nas wszystkich przytulić do siebie (por. Wilfrid Stinissen OCD, Dziś jest dzień Pański, Poznań 1998, s. 101).
Tajemnica Krzyża Chrystusa nas ludzi onieśmiela, pociąga, zaskakuje. Niektórzy bywają nawet zgorszeni – pytając ciągle jak Bóg Ojciec mógł na to się zgodzić? Mimo to, świat nie jest w stanie dać nam niczego wspanialszego. Przytulenie Pana Jezusa leczy i uzdrawia nasze rany, koi bolące serca, nieustannie wlewa w nie miłość.
Mimo takiego działania Chrystusa Pana, spora część nas nosi w sobie pewne niezadowolenie, że tego nie doświadcza. Pytamy wtedy: co robimy nie tak? Bóg chce naszego całego życia. „Będziesz miłował Pana, Boga swego z całego serca i z całej duszy” (Mt 22,37). Cytowany przeze mnie autor wyjaśnia, że to co dajemy społeczeństwu – praca, nasze relacje międzyludzkie – ma być dawane w taki sposób, żeby nie umniejszało tego co dajemy Bogu.
Czy takie postępowanie jest możliwe do wykonania? Takiego zachowania możemy nauczyć się od Jezusa. Dał siebie ludziom całego, ale w tym oddaniu w żaden sposób nie opuścił Ojca. Przeciwnie żył wolą Ojca.
Wymagania jakie stawia nam Pan Jezus mogą teraz nas „przerażać”. Jednak kiedy doświadczymy Jego miłości, wtedy Jego wymagania stają się słodkie i lekkie. Krzyż nas pociągnie, a w tych wyciągniętych ku nam rękach Chrystusa, doświadczymy tak potrzebnego nam przytulenia samego Ojca!

II. Współcześnie słyszymy wiele słów, w których ludzie wyrażają swoją niewiarę. Krzyczą o swoich odejściach od Pan Boga, porzuceniu Kościoła. Nie kryją się ze swoimi antykatolickimi poglądami, domagają się nawet wprowadzenia co niektórych haseł w życie. Laicyzacja, chęć życia po swojemu, wolność od wszystkiego co „zniewala”, …, teraz wygrywa. Jak jest naprawdę? Co tacy ludzie noszą w swoich sercach?
W naszym publicznym życiu coraz bardziej oddalamy się od Boga i spraw bożych, a jednak wydaje mi się, że w sercach ludzi tęsknota za Bogiem staje się coraz bardziej dojmująca (kar. Basil Hume). Możliwe, że wiele osób, które tak mocno podkreśla swoją obojętność na Boga, nie przyzna się teraz do tego, że tęskni za Bogiem. Bo po powiedzeniu tylu słów na „nie”, trudno w jednym momencie zmienić swoje zdanie. Trudno jest się przyznać, że to co w tej chwili otrzymuję nie zadowala. Jest mało znaczącym pokarmem na drogę, którą pokonujemy.
Powroty bywają trudne, wymagają odwagi, ale przede wszystkim pokory. Przyznania się do pomyłki, przyznania się do tego, że ulegliśmy pokusie nowoczesności, chęci przypodobania się innym. Można te przyczyny odejścia mnożyć, ale najważniejsze jest to co dzieje się w głębi serca. A tam pojawia się coraz częściej smutek, niezadowolenie z tego co mam. Co przeżywam, kim jestem, z kim się spotykam. Brak Boga, – może teraz jeszcze nie uświadomiony, nie nazwany – boli, smuci, …
Możliwe, że część osób, które teraz oddaliły się od Boga, powiedziały Mu „do widzenia”, do Niego nie powróci. Przynajmniej nie oznajmi tego wszem i wobec! Mam jednak nadzieję, że u pewnej części z nich zwycięży tęsknota za Bogiem. Wstaną pewnego dnia i powiedzą: Boże mój Ojcze, oto jestem. Chcę znów nazywać się Twoim dzieckiem!

III. W ubiegłym tygodniu (14 marca) na posiedzeniu Konferencji Episkopatu Polski, biskupi wybrali nowego przewodniczącego. Został nim Abp Tadeusz Wojda, metropolita gdański. Jak zwykle posypała się lawina komentarzy, tych przychylnych jak i krytycznych. Dziennikarze liczyli…, no właśnie na co tak naprawdę liczyli. Do końca trudno to powiedzieć, ale zapewne przy mocnym wychyleniu polityki w stronę liberalną-lewicową, że zostanie wybrany jakiś biskup liberał. A tu można przeczytać na pierwszej stronie „Gościa Niedzielnego” z dnia 24 marca słowa Arcybiskupa z Gdańska: „Staram się żyć Ewangelią i wiernie ją głosić. Jeśli ktoś nazywa to betonem, trudno mi to komentować”.
Zainteresowani tym zagadnieniem powinni także wiedzieć, jakie kompetencję przysługują każdemu przewodniczącemu Episkopatu. Nie będę tu ich wymieniał, bo to wszystko zapisane jest we właściwych dokumentach. Możliwe, że wiele osób szuka w przewodniczącym przywódcy Kościoła – biskupa, który nada Kościołowi w Polsce nowy kierunek. Pociągnie go w stronę „postępu”. Oczekiwania oczekiwaniami, ale nie można zapomnieć, że przewodniczący Episkopatu nie umniejsza i nie ma wpływu na władzę każdego biskupa w swojej diecezji. On jest głową Kościoła lokalnego i za niego odpowiada.
Rola i zadania Przewodniczącego KEP są ważne, ale przede wszystkim ma inspirować, zachęcać, wskazywać priorytety. Z upływem czasu pełniąc swoje zadania, może zdobyć autorytet wśród biskupów. Tym samym nada pracom Episkopatu, a także Kościołowi w Polsce pewien kierunek – bardziej ewangeliczny.
Wszystkich zainteresowanych sylwetką nowego przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski, odsyłam do „Gościa Niedzielnego” z dnia 24 marca 2024 r (s. 21-23). W udzielonym przez niego wywiadzie można przeczytać coś dla siebie krzepiącego, wyjaśniającego wątpliwości. A jeżeli to, co tam zostało powiedziane nie spełnia oczekiwań, to trzeba trochę poczekać. Pozwolić abp Tadeuszowi Wojdzie pobyć trochę przewodniczącym, a wtedy będzie można coś konkretnego powiedzieć. Póki co, to postarajmy się jak najlepiej przeżyć czas Wielkiego Tygodnia!

ks. Kazimierz Dawcewicz